Izrael jeszcze nigdy nie był tak zagrożony jak dzisiaj
Kilka dni po głośnym zwycięstwie w wojnie sześciodniowej w 1967 r. emerytowany premier David Ben Gurion wezwał Izrael do zwrócenia Arabom wszystkich zdobytych terenów oprócz Jerozolimy. "Zobaczycie, że stanie to nam kiedyś kością w gardle" - tłumaczył podczas spotkania ze studentami na jerozolimskim wzgórzu Har Hacofim. Pod Ścianą Płaczu wielki kapłan odmawiał pierwszą od kilku tysięcy lat modlitwę, a na południu izraelscy żołnierze moczyli nogi w Kanale Sueskim. Na słowa Ben Guriona nikt nie zwracał uwagi. Wszyscy byli przekonani, że już za chwilę pokonani, przestraszeni i poniżeni przywódcy arabscy ustawią się w kolejce do kasy, by kupić bilet na pociąg do Jerozolimy. Mijały lata. Na boisku pojawili się nowi rozgrywający - Palestyńczycy.
Zdrowy rozsądek
Do dziś Izrael nie sformułował jasnej i konsekwentnej polityki wobec "kości w gardle". Rzecznicy ideologii Erec Izrael sprzeciwiali się przez lata ustępstwom terytorialnym. Zresztą nie tylko oni. Nie wszyscy pamiętają, że Sebastian, jedno z pierwszych religijnych osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu, zostało założone, gdy premierem był Icchak Rabin. Z kolei rzecznicy ideologii "pokój teraz" zapewniali z egzaltacją, że w zamian za oddanie okupowanych terytoriów i powstanie samodzielnego państwa palestyńskiego Izrael dostanie od Arabów uznanie, bezpieczne granice i bezpłatne kursy tańca brzucha. Obie ideologie zbankrutowały. Pierwsza, gdy Menachem Begin oddał cały Półwysep Synajski za traktat pokojowy z Egiptem. Druga, gdy mimo porozumienia z Oslo i bolesnych kompromisów okazało się, że Palestyńczycy nie zrezygnowali z terroru i zniszczenia Izraela.
Teraz można się założyć, że bez względu na wyniki wyborów do Knesetu Izrael wybierze trzecią drogę: "z braku partnera do rozmów sami określimy granice i kształt państwa". Oczywiście, o wszystkim zadecydują wymogi bezpieczeństwa, sytuacja demograficzna i stosunki z zagranicą. Ideologie reprezentowane przez tradycyjną lewicę i prawicę zastąpi ideologia zdrowego rozsądku reprezentowana przez partię Kadima Ehuda Olmerta.
Propaganda "zdrowego rozsądku" brzmi atrakcyjnie i jest fotogeniczna. Nawet prawica i środowiska religijne wiedzą, że dopiero po wyborach zacznie się prawdziwa debata o przyszłości państwa. Po zwycięstwie Hamasu zmalały szanse na choćby symboliczne porozumienie z Palestyńczykami i zmiany terytorialne będą zależeć od decyzji rządu izraelskiego. Nikt nie ma jeszcze konkretnych planów, ale Olmert i inni przywódcy Kadimy używają już nowej terminologii - również w odniesieniu do Jerozolimy. Coraz ciszej mówi się o "niepodzielnym świętym mieście", coraz głośniej słychać postulaty w sprawie żydowskiego charakteru stolicy Izraela.
Wysokie notowania Kadimy nie powinny dziwić. Partia założona przez Ariela Szarona i zręcznie kierowana przez Olmerta szybko stała się najważniejszym elementem na mapie partyjnej. Likud i Partia Pracy próbują dotrzymać jej kroku, ale w odczuciu opinii publicznej tradycyjna prawica i lewica uginają się pod balastem przeszłości. Choć, kto wie? Polityka izraelska zna niemało przywódców, którzy dokonali niespodziewanej wolty. Mosze Dajan, który twierdził, że woli Synaj bez pokoju niż pokój bez Synaju, pod koniec życia stał się architektem porozumienia pokojowego z Egiptem, a "ojciec osiedli" Ariel Szaron okazał się głównym przeciwnikiem żydowskiej obecności w Strefie Gazy.
Z ostatnich badań wynika, że ponad 20 proc. wyborców nie zdecydowało jeszcze, na kogo głosować. Zatem los 24 mandatów w 120-osobowym Knesecie pozostaje nie znany. Kadima jedzie w żółtej koszulce lidera, ale nic nie jest przesądzone. Szaron od kilku miesięcy walczy o życie, a jego następcy nie mają równie silnego poparcia. Warto jednak odnotować, że po akcji wojskowej w Jerychu akcje Olmerta na giełdzie politycznej poszły w górę.
Wąsy Stalina
Aszkenazyjczycy, tradycyjny elektorat Partii Pracy, nie będą tym razem głosować na Amira Pereca. I to nie dlatego, że wąsaty Perec przypomina trochę Stalina, ale dlatego, że urodził się w Casablance, a nie, jak na premiera przystało, w Płońsku, Odessie czy Tel Awiwie. To, że Perec okazał się zastrzykiem adrenaliny dla cierpiącej na uwiąd starczy Partii Pracy, nie ma znaczenia. O wyniku wyborów w niemałym stopniu zadecydują przesądy i plemienne powiązania. Nikt nie mówi oczywiście o problemach etnicznych i ciemnej karnacji Pereca. Zręczniej jest mówić o jego małym doświadczeniu i brakach w wykształceniu. Harry Truman, nim zasiadł w Białym Domu, sprzedawał krawaty. Dopiero po zaprzysiężeniu dowiedział się, że Ameryka dysponuje bombą atomową. Kilka tygodni później podjął decyzję o zrzuceniu jej na Japonię, a w czasie wojny koreańskiej postawił do kąta całą generalicję. Mało tego, w 1948 r. wbrew opiniom Pentagonu i Departamentu Stanu uznał Państwo Izrael i przeszedł do historii jako jeden z ważniejszych prezydentów USA. Czy miałby szanse we współczesnym Izraelu? Takie pytanie zadał niedawno podczas publicznej dyskusji prof. Menachem Danziger z Instytutu Trumana w Jerozolimie.
W miarę zbliżania się godziny zero Ehud Olmert staje się coraz bardziej elokwentny i szczery. Może sobie na to pozwolić. Nawet jeśli Kadima otrzyma mniej głosów, niż wskazują sondaże, jej szef uformuje rząd. OdĘczasów Ben Guriona nigdy wyniki wyborów nie były tak dobrze znane przed głosowaniem. Pewne jest też, że nowy rząd zajmie się drugim planem separacji - tym razem na Zachodnim Brzegu.
W najtrudniejszej sytuacji znalazł się Likud. Tradycyjna prawica nie ma nic nowego do zaoferowania i traci głosy. Według sondażu prestiżowej pracownii Dahaf, Partia Pracy i Likud otrzymają razem sześć mandatów mniej niż Kadima.
Pierwszy raz w historii nowożytnego Izraela generałowie zeszli na drugi plan. Przeszłość wojskowa nie jest już przepustką do politycznego raju. Obecni liderzy różnią się od pokolenia ojców-założycieli.
Najważniejsze zwycięstwo
Ostatnim przedwyborczym akordem będzie zgromadzenie Partii Pracy na głównym placu w Beit Szemesz, gdzie podczas kampanii wyborczej w 1981 r. obrzucono zgniłymi pomidorami Szymona Peresa.
Jest jeden problem, który prawie nie znajduje odbicia w kampanii wyborczej. Wszyscy politycy izraelscy mają świadomość, że po wyborach trzeba będzie zneutralizować irańskie zagrożenie atomowe. Tylko nieliczni wierzą w USA, UE czy ONZ. "Izrael nie zamierza popełniać samobójstwa - mówił niedawno Olmert. - Dlatego nigdy nie pogodzimy się z irańską bombą atomową". Nawet on nie przyznaje publicznie, że sytuacja Izraela nigdy nie była tak zagrożona jak obecnie. Iran, 5 tys. rakiet Hezbollahu, granica z Libanem, syryjskie scudy i Hamas za miedzą to poważny problem. Wybory okażą się wielkim zwycięstwem Izraela, jeśli doprowadzą do utworzenia rządu ocalenia narodowego. To byłaby najważniejsza i najmniej oczekiwana wolta polityki izraelskiej.
Zdrowy rozsądek
Do dziś Izrael nie sformułował jasnej i konsekwentnej polityki wobec "kości w gardle". Rzecznicy ideologii Erec Izrael sprzeciwiali się przez lata ustępstwom terytorialnym. Zresztą nie tylko oni. Nie wszyscy pamiętają, że Sebastian, jedno z pierwszych religijnych osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu, zostało założone, gdy premierem był Icchak Rabin. Z kolei rzecznicy ideologii "pokój teraz" zapewniali z egzaltacją, że w zamian za oddanie okupowanych terytoriów i powstanie samodzielnego państwa palestyńskiego Izrael dostanie od Arabów uznanie, bezpieczne granice i bezpłatne kursy tańca brzucha. Obie ideologie zbankrutowały. Pierwsza, gdy Menachem Begin oddał cały Półwysep Synajski za traktat pokojowy z Egiptem. Druga, gdy mimo porozumienia z Oslo i bolesnych kompromisów okazało się, że Palestyńczycy nie zrezygnowali z terroru i zniszczenia Izraela.
Teraz można się założyć, że bez względu na wyniki wyborów do Knesetu Izrael wybierze trzecią drogę: "z braku partnera do rozmów sami określimy granice i kształt państwa". Oczywiście, o wszystkim zadecydują wymogi bezpieczeństwa, sytuacja demograficzna i stosunki z zagranicą. Ideologie reprezentowane przez tradycyjną lewicę i prawicę zastąpi ideologia zdrowego rozsądku reprezentowana przez partię Kadima Ehuda Olmerta.
Propaganda "zdrowego rozsądku" brzmi atrakcyjnie i jest fotogeniczna. Nawet prawica i środowiska religijne wiedzą, że dopiero po wyborach zacznie się prawdziwa debata o przyszłości państwa. Po zwycięstwie Hamasu zmalały szanse na choćby symboliczne porozumienie z Palestyńczykami i zmiany terytorialne będą zależeć od decyzji rządu izraelskiego. Nikt nie ma jeszcze konkretnych planów, ale Olmert i inni przywódcy Kadimy używają już nowej terminologii - również w odniesieniu do Jerozolimy. Coraz ciszej mówi się o "niepodzielnym świętym mieście", coraz głośniej słychać postulaty w sprawie żydowskiego charakteru stolicy Izraela.
Wysokie notowania Kadimy nie powinny dziwić. Partia założona przez Ariela Szarona i zręcznie kierowana przez Olmerta szybko stała się najważniejszym elementem na mapie partyjnej. Likud i Partia Pracy próbują dotrzymać jej kroku, ale w odczuciu opinii publicznej tradycyjna prawica i lewica uginają się pod balastem przeszłości. Choć, kto wie? Polityka izraelska zna niemało przywódców, którzy dokonali niespodziewanej wolty. Mosze Dajan, który twierdził, że woli Synaj bez pokoju niż pokój bez Synaju, pod koniec życia stał się architektem porozumienia pokojowego z Egiptem, a "ojciec osiedli" Ariel Szaron okazał się głównym przeciwnikiem żydowskiej obecności w Strefie Gazy.
Z ostatnich badań wynika, że ponad 20 proc. wyborców nie zdecydowało jeszcze, na kogo głosować. Zatem los 24 mandatów w 120-osobowym Knesecie pozostaje nie znany. Kadima jedzie w żółtej koszulce lidera, ale nic nie jest przesądzone. Szaron od kilku miesięcy walczy o życie, a jego następcy nie mają równie silnego poparcia. Warto jednak odnotować, że po akcji wojskowej w Jerychu akcje Olmerta na giełdzie politycznej poszły w górę.
Wąsy Stalina
Aszkenazyjczycy, tradycyjny elektorat Partii Pracy, nie będą tym razem głosować na Amira Pereca. I to nie dlatego, że wąsaty Perec przypomina trochę Stalina, ale dlatego, że urodził się w Casablance, a nie, jak na premiera przystało, w Płońsku, Odessie czy Tel Awiwie. To, że Perec okazał się zastrzykiem adrenaliny dla cierpiącej na uwiąd starczy Partii Pracy, nie ma znaczenia. O wyniku wyborów w niemałym stopniu zadecydują przesądy i plemienne powiązania. Nikt nie mówi oczywiście o problemach etnicznych i ciemnej karnacji Pereca. Zręczniej jest mówić o jego małym doświadczeniu i brakach w wykształceniu. Harry Truman, nim zasiadł w Białym Domu, sprzedawał krawaty. Dopiero po zaprzysiężeniu dowiedział się, że Ameryka dysponuje bombą atomową. Kilka tygodni później podjął decyzję o zrzuceniu jej na Japonię, a w czasie wojny koreańskiej postawił do kąta całą generalicję. Mało tego, w 1948 r. wbrew opiniom Pentagonu i Departamentu Stanu uznał Państwo Izrael i przeszedł do historii jako jeden z ważniejszych prezydentów USA. Czy miałby szanse we współczesnym Izraelu? Takie pytanie zadał niedawno podczas publicznej dyskusji prof. Menachem Danziger z Instytutu Trumana w Jerozolimie.
W miarę zbliżania się godziny zero Ehud Olmert staje się coraz bardziej elokwentny i szczery. Może sobie na to pozwolić. Nawet jeśli Kadima otrzyma mniej głosów, niż wskazują sondaże, jej szef uformuje rząd. OdĘczasów Ben Guriona nigdy wyniki wyborów nie były tak dobrze znane przed głosowaniem. Pewne jest też, że nowy rząd zajmie się drugim planem separacji - tym razem na Zachodnim Brzegu.
W najtrudniejszej sytuacji znalazł się Likud. Tradycyjna prawica nie ma nic nowego do zaoferowania i traci głosy. Według sondażu prestiżowej pracownii Dahaf, Partia Pracy i Likud otrzymają razem sześć mandatów mniej niż Kadima.
Pierwszy raz w historii nowożytnego Izraela generałowie zeszli na drugi plan. Przeszłość wojskowa nie jest już przepustką do politycznego raju. Obecni liderzy różnią się od pokolenia ojców-założycieli.
Najważniejsze zwycięstwo
Ostatnim przedwyborczym akordem będzie zgromadzenie Partii Pracy na głównym placu w Beit Szemesz, gdzie podczas kampanii wyborczej w 1981 r. obrzucono zgniłymi pomidorami Szymona Peresa.
Jest jeden problem, który prawie nie znajduje odbicia w kampanii wyborczej. Wszyscy politycy izraelscy mają świadomość, że po wyborach trzeba będzie zneutralizować irańskie zagrożenie atomowe. Tylko nieliczni wierzą w USA, UE czy ONZ. "Izrael nie zamierza popełniać samobójstwa - mówił niedawno Olmert. - Dlatego nigdy nie pogodzimy się z irańską bombą atomową". Nawet on nie przyznaje publicznie, że sytuacja Izraela nigdy nie była tak zagrożona jak obecnie. Iran, 5 tys. rakiet Hezbollahu, granica z Libanem, syryjskie scudy i Hamas za miedzą to poważny problem. Wybory okażą się wielkim zwycięstwem Izraela, jeśli doprowadzą do utworzenia rządu ocalenia narodowego. To byłaby najważniejsza i najmniej oczekiwana wolta polityki izraelskiej.
Więcej możesz przeczytać w 12/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.