11 tysięcy złotych z publicznych pieniędzy zapłaciła minister Anna Kalata za makijaż, manikiur i dobranie garderoby
Fikcyjne ministerstwo i fikcyjny minister - tak mówi o funkcjonowaniu resortu pracy Sławomir Piechota (PO) z sejmowej Komisji Polityki społecznej. Tajemnicą poliszynela jest, że Anna Kalata, była pracownica sekretariatu Andrzeja Leppera i kandydatka SLD do parlamentu, nie cieszy się zaufaniem Jarosława Kaczyńskiego. Spod jej kompetencji premier wyłączył już sprawy związane z rynkiem pracy i ZUS, którymi w kancelarii szefa rządu zajmują się specjalnie powołani pracownicy. Kalata nie pokazuje się w Sejmie. Nie przygotowała na czas ustawy o rewaloryzacji emerytur i rent, w wyniku czego rząd musi wprowadzać dodatki wyrównawcze dla emerytów. Nie oznacza to, że przez dziewięć miesięcy urzędowania pani minister nic nie zrobiła.
Obok gabinetu zorganizowała kompleks relaksacyjny. Z ministerialnej kasy wydaje kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie na wizażystkę. Chce też zatrudnić firmę, która będzie pisała jej przemówienia. A po to, by poprawić swoje bezpieczeństwo, ściąga do resortu byłych funkcjonariuszy UOP.
Modelka
Pod koniec ubiegłego roku minister zatrudniła wizażystkę. Za jej usługi zapłaciła 11 tys. zł. Dotarliśmy do kolejnej umowy o dzieło na tę samą kwotę, w ramach której w lutym 2007 r. wizażystka ma prowadzić dla Kalaty szkolenie dotyczące m.in. "łączenia sygnałów werbalnych i niewerbalnych, charyzmy, intuicji i stylizacji". Pracownicy ministerstwa mówią, że w rzeczywistości specjalistka robi Kalacie makijaż, manikiur, dobiera garderobę, zwłaszcza ulubione apaszki. - To znakomita wizażystka - broni decyzji Stanisław Kowalczyk, szef gabinetu politycznego minister Kalaty.
W ministerstwie pracy czeka gotowa do podpisania umowa z firmą DŐArt. Firma należąca do Rafała Rastawieckiego, byłego sekretarza KRRiT za kadencji Danuty Waniek, ma dostarczać projekty wystąpień oraz doradzać, jak pani minister powinna reagować na bieżące wydarzenia społeczno-polityczne. "Każda inicjatywa informacyjna, wystąpienie lub reakcja na wydarzenie zostanie przećwiczona z udziałem ekipy telewizyjnej. Szkolenia będą się odbywały nie rzadziej niż dwa razy w tygodniu po trzy godziny" - czytamy w umowie. Koszt - 13 tys. zł.
Pod prysznicem
Minister pracy obok swojego gabinetu urządziła prywatny kompleks wypoczynkowy z łóżkiem oraz aneks kuchenny. Do gabinetu mają dostęp tylko najbliżsi współpracownicy zaopatrzeni przez Kalatę w magnetyczną kartę wstępu. Wcześniej muszą jednak uprzedzić o wizycie, by nie zastać pani minister pod prysznicem, podczas gotowania czy drzemki. Inną słabością Kalaty są cukierki. Na jej polecenie ministerialny zaopatrzeniowiec dostał nawet służbowy telefon. Pani minister na bieżąco informuje go, kiedy potrzebuje słodyczy. Szefowa resortu dba też o współpracowników: w grudniu zorganizowała dla nich aż trzy spotkania wigilijne w restauracji Batida. Kosztowały one ministerstwo 28 tys. zł. Najnowszym życzeniem Kalaty jest karta kredytowa z 3-tysięcznym limitem reprezentacyjnym.
Sporo pieniędzy kosztuje też podatnika edukacja Anny Kalaty i jej zastępców. W godzinach pracy dwa razy w tygodniu pobierają indywidualne lekcje angielskiego i francuskiego. Znacznie wyższe niż w innych resortach są też nagrody przyznawane najbliższym współpracownikom Kalaty. Grudniowa premia szefa gabinetu politycznego wyniosła 16 tys. zł, a jego podwładną Małgorzatę Więch-Konrad (skądinąd właścicielkę sieci sklepów Polka, sponsorującej kampanię wyborczą Samoobrony) nagrodzono 10 tys. zł.
Prawdziwym konikiem Anny Kalaty są kwestie bezpieczeństwa. Raz w miesiącu do gmachu ministerstwa przyjeżdża dwóch oficerów ABW, którzy sprawdzają, czy w pomieszczeniach pani minister nie ma podsłuchów. Pod koniec roku badali pod tym kątem jej kuchnię i łazienkę. Do ministerstwa przyjęto też trzech byłych funkcjonariuszy UOP, w tym jednego przeszkolonego przez DEA (amerykańską służbę antynarkotykową).
Dyrektorzy koordynatorzy
Anna Kalata stworzyła specjalny system naboru działaczy Samoobrony na stanowiska, które zgodnie z przepisami powinny być obsadzane przez apolitycznych funkcjonariuszy służby cywilnej. - Najpierw działacza przyjmuje się na umowę o dzieło za 3 tys. zł. Potem dyrektor ogłasza konkurs w Biuletynie Informacji Publicznej, który - rzecz jasna - wygrywają działacze partii. Dostają etat, ale ponieważ nie mogą zostać dyrektorami, zostają "koordynatorami departamentów" z dyrektorskim uposażeniem i kompetencjami. W marcu mają zdać egzaminy na pracowników służby cywilnej i formalnie zostać dyrektorami - tłumaczy zawiłe procedury jeden z doradców Kalaty. A jest co obsadzać: w MPiPS jest 90 wakatów, w tym 18 dyrektorskich.
"Trzeba korzystać ze sprzyjającego układu gwiazd" - tak mówił Marek Kowalczyk, brat szefa gabinetu politycznego minister Kalaty, gdy został dyrektorem departamentu informatyki MPiPS. Stanisław Kowalczyk zapewnia, że posady nie załatwił. - Gdy poproszono mnie o opinię na temat brata, wystawiłem mu dobrą. To wszystko - tłumaczy.
Trudny charakter Anny Kalaty powoduje, że często zmienia ona współpracowników. Przez pół roku urzędowania w resorcie zmieniło się aż czterech dyrektorów generalnych. Obecnie tę funkcję pełni Ryszard Wijas, autor przemówień Andrzeja Leppera i były kandydat Samoobrony na eurodeputowanego. Jeszcze jako dyrektor w UKIE wystąpił w "Randce w ciemno". Spośród trzech dziewczyn wybrał absolwentkę ekonomii. Razem pojechali na wycieczkę do Grecji. Gdy został zwolniony z urzędu, sprawę oddał do sądu pracy, powołując na świadków: Leszka Millera, Lecha Kaczyńskiego i Gźntera Verheugena. - Chciałem, by Verheugen potwierdził moją znajomość języków obcych, a prezydent zobaczył, jak niszczy się ludzi - opowiada. Sąd świadków nie powołał, a Wijas proces przegrał.
Ekipa Kalaty zdaje sobie sprawę, że sielskie życie w ministerstwie może potrwać krótko. Ich szefowa należy bowiem do najbardziej krytykowanych członków rządu. Kiedy we wrześniu 2006 r., solidaryzując się z wyrzuconym z rządu Andrzejem Lepperem, pani minister złożyła dymisję, także jej ludzie poczuli, że ich czas dobiega końca. - Zabierali ze swoich gabinetów wszystko, co można było unieść. Samochodami wywożono ryzy papieru, segregatory, przyrządy biurowe, a nawet komplety nie rozpakowanych jeszcze długopisów i ołówków - wspomina jeden z pracowników resortu.
Gdzie jest minister?
Zdaniem posła Sławomira Piechoty (PO), katastrofalne skutki rządów Kalaty w ministerstwie już są widoczne. - Jedziemy autobusem, za którego kierownicą usiadł ktoś bez prawa jazdy - ocenia. Z kolei była minister pracy Izabela Jaruga-Nowacka (SLD) skarży się, że minister nie przekazuje własnych projektów ustaw, a rządowe opóźnia. Nie pofatygowała się nawet na debatę w sprawie rewaloryzacji rent i emerytur. Powód? Tego dnia miała zaplanowany wywiad w telewizji Trwam. W zastępstwie na pytania posłów odpowiadał minister Przemysław Gosiewski. - Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by minister pracy nie pojawił się na takiej debacie - oburza się była minister pracy Izabela Jaruga-Nowacka (SLD).
Po dwóch tygodniach starań udało nam się spotkać z minister Kalatą na kilka minut. Zdecydowanie broni swoich decyzji. - Nie zgadzam się, że z ministerstwa zrobiłam prywatny folwark. Robię wszystko najlepiej jak potrafię - zapewnia. Twierdzi też, że jako urzędujący minister ma prawo dbać o swój wizerunek. - Muszę wiedzieć, jak ubrać się do kamery i tak dalej... - tłumaczy.
Fot: M. Stelmach
Obok gabinetu zorganizowała kompleks relaksacyjny. Z ministerialnej kasy wydaje kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie na wizażystkę. Chce też zatrudnić firmę, która będzie pisała jej przemówienia. A po to, by poprawić swoje bezpieczeństwo, ściąga do resortu byłych funkcjonariuszy UOP.
Modelka
Pod koniec ubiegłego roku minister zatrudniła wizażystkę. Za jej usługi zapłaciła 11 tys. zł. Dotarliśmy do kolejnej umowy o dzieło na tę samą kwotę, w ramach której w lutym 2007 r. wizażystka ma prowadzić dla Kalaty szkolenie dotyczące m.in. "łączenia sygnałów werbalnych i niewerbalnych, charyzmy, intuicji i stylizacji". Pracownicy ministerstwa mówią, że w rzeczywistości specjalistka robi Kalacie makijaż, manikiur, dobiera garderobę, zwłaszcza ulubione apaszki. - To znakomita wizażystka - broni decyzji Stanisław Kowalczyk, szef gabinetu politycznego minister Kalaty.
W ministerstwie pracy czeka gotowa do podpisania umowa z firmą DŐArt. Firma należąca do Rafała Rastawieckiego, byłego sekretarza KRRiT za kadencji Danuty Waniek, ma dostarczać projekty wystąpień oraz doradzać, jak pani minister powinna reagować na bieżące wydarzenia społeczno-polityczne. "Każda inicjatywa informacyjna, wystąpienie lub reakcja na wydarzenie zostanie przećwiczona z udziałem ekipy telewizyjnej. Szkolenia będą się odbywały nie rzadziej niż dwa razy w tygodniu po trzy godziny" - czytamy w umowie. Koszt - 13 tys. zł.
Pod prysznicem
Minister pracy obok swojego gabinetu urządziła prywatny kompleks wypoczynkowy z łóżkiem oraz aneks kuchenny. Do gabinetu mają dostęp tylko najbliżsi współpracownicy zaopatrzeni przez Kalatę w magnetyczną kartę wstępu. Wcześniej muszą jednak uprzedzić o wizycie, by nie zastać pani minister pod prysznicem, podczas gotowania czy drzemki. Inną słabością Kalaty są cukierki. Na jej polecenie ministerialny zaopatrzeniowiec dostał nawet służbowy telefon. Pani minister na bieżąco informuje go, kiedy potrzebuje słodyczy. Szefowa resortu dba też o współpracowników: w grudniu zorganizowała dla nich aż trzy spotkania wigilijne w restauracji Batida. Kosztowały one ministerstwo 28 tys. zł. Najnowszym życzeniem Kalaty jest karta kredytowa z 3-tysięcznym limitem reprezentacyjnym.
Sporo pieniędzy kosztuje też podatnika edukacja Anny Kalaty i jej zastępców. W godzinach pracy dwa razy w tygodniu pobierają indywidualne lekcje angielskiego i francuskiego. Znacznie wyższe niż w innych resortach są też nagrody przyznawane najbliższym współpracownikom Kalaty. Grudniowa premia szefa gabinetu politycznego wyniosła 16 tys. zł, a jego podwładną Małgorzatę Więch-Konrad (skądinąd właścicielkę sieci sklepów Polka, sponsorującej kampanię wyborczą Samoobrony) nagrodzono 10 tys. zł.
Prawdziwym konikiem Anny Kalaty są kwestie bezpieczeństwa. Raz w miesiącu do gmachu ministerstwa przyjeżdża dwóch oficerów ABW, którzy sprawdzają, czy w pomieszczeniach pani minister nie ma podsłuchów. Pod koniec roku badali pod tym kątem jej kuchnię i łazienkę. Do ministerstwa przyjęto też trzech byłych funkcjonariuszy UOP, w tym jednego przeszkolonego przez DEA (amerykańską służbę antynarkotykową).
|
Anna Kalata stworzyła specjalny system naboru działaczy Samoobrony na stanowiska, które zgodnie z przepisami powinny być obsadzane przez apolitycznych funkcjonariuszy służby cywilnej. - Najpierw działacza przyjmuje się na umowę o dzieło za 3 tys. zł. Potem dyrektor ogłasza konkurs w Biuletynie Informacji Publicznej, który - rzecz jasna - wygrywają działacze partii. Dostają etat, ale ponieważ nie mogą zostać dyrektorami, zostają "koordynatorami departamentów" z dyrektorskim uposażeniem i kompetencjami. W marcu mają zdać egzaminy na pracowników służby cywilnej i formalnie zostać dyrektorami - tłumaczy zawiłe procedury jeden z doradców Kalaty. A jest co obsadzać: w MPiPS jest 90 wakatów, w tym 18 dyrektorskich.
"Trzeba korzystać ze sprzyjającego układu gwiazd" - tak mówił Marek Kowalczyk, brat szefa gabinetu politycznego minister Kalaty, gdy został dyrektorem departamentu informatyki MPiPS. Stanisław Kowalczyk zapewnia, że posady nie załatwił. - Gdy poproszono mnie o opinię na temat brata, wystawiłem mu dobrą. To wszystko - tłumaczy.
Trudny charakter Anny Kalaty powoduje, że często zmienia ona współpracowników. Przez pół roku urzędowania w resorcie zmieniło się aż czterech dyrektorów generalnych. Obecnie tę funkcję pełni Ryszard Wijas, autor przemówień Andrzeja Leppera i były kandydat Samoobrony na eurodeputowanego. Jeszcze jako dyrektor w UKIE wystąpił w "Randce w ciemno". Spośród trzech dziewczyn wybrał absolwentkę ekonomii. Razem pojechali na wycieczkę do Grecji. Gdy został zwolniony z urzędu, sprawę oddał do sądu pracy, powołując na świadków: Leszka Millera, Lecha Kaczyńskiego i Gźntera Verheugena. - Chciałem, by Verheugen potwierdził moją znajomość języków obcych, a prezydent zobaczył, jak niszczy się ludzi - opowiada. Sąd świadków nie powołał, a Wijas proces przegrał.
Ekipa Kalaty zdaje sobie sprawę, że sielskie życie w ministerstwie może potrwać krótko. Ich szefowa należy bowiem do najbardziej krytykowanych członków rządu. Kiedy we wrześniu 2006 r., solidaryzując się z wyrzuconym z rządu Andrzejem Lepperem, pani minister złożyła dymisję, także jej ludzie poczuli, że ich czas dobiega końca. - Zabierali ze swoich gabinetów wszystko, co można było unieść. Samochodami wywożono ryzy papieru, segregatory, przyrządy biurowe, a nawet komplety nie rozpakowanych jeszcze długopisów i ołówków - wspomina jeden z pracowników resortu.
Gdzie jest minister?
Zdaniem posła Sławomira Piechoty (PO), katastrofalne skutki rządów Kalaty w ministerstwie już są widoczne. - Jedziemy autobusem, za którego kierownicą usiadł ktoś bez prawa jazdy - ocenia. Z kolei była minister pracy Izabela Jaruga-Nowacka (SLD) skarży się, że minister nie przekazuje własnych projektów ustaw, a rządowe opóźnia. Nie pofatygowała się nawet na debatę w sprawie rewaloryzacji rent i emerytur. Powód? Tego dnia miała zaplanowany wywiad w telewizji Trwam. W zastępstwie na pytania posłów odpowiadał minister Przemysław Gosiewski. - Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by minister pracy nie pojawił się na takiej debacie - oburza się była minister pracy Izabela Jaruga-Nowacka (SLD).
Po dwóch tygodniach starań udało nam się spotkać z minister Kalatą na kilka minut. Zdecydowanie broni swoich decyzji. - Nie zgadzam się, że z ministerstwa zrobiłam prywatny folwark. Robię wszystko najlepiej jak potrafię - zapewnia. Twierdzi też, że jako urzędujący minister ma prawo dbać o swój wizerunek. - Muszę wiedzieć, jak ubrać się do kamery i tak dalej... - tłumaczy.
Fot: M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 5/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.