FILMY
DVD
SKOK DO SEDESU
Autodestrukcja jest bardzo filmowa, a jeśli za kamerą stanie reżyser tak utalentowany jak Danny Boyle, może się stać niebezpiecznie atrakcyjna. To właśnie przypadek "Trainspotting". Na próżno jeden z bohaterów pomstuje: "Mam dość przegranych, beznadziejnych popaprańców, ćpunów i innych". Publiczność była wręcz przeciwnego zdania. Nie zraziła jej nawet scena nurkowania w sedesie, przecząca opinii, że brytyjskie kino kocha tylko realizm. Irvine Welsh, autor powieści o straceńcach z Edynburga, raczył się osobiście pojawić na ekranie jako odrażający diler, ale na zamieszaniu wokół "Trainspotting" najbardziej skorzystał odtwórca głównej roli - Ewan McGregor. Został on za młodu porwany do Hollywood. "Nieocenzurowane" wydanie DVD nie jest ani o sekundę dłuższe od wersji, którą mogliśmy oglądać w kinach. Warto po nią sięgnąć ze względu na dodatki: sceny usunięte podczas montażu, reportaże z planu i wywiady. Gitarzysta zespołu Oasis Noel Gallagher zaproszony na premierę w Cannes zachwala film, choć "zrozumiał tylko połowę z tego, co mówią ci Szkoci".
Wiesław Chełminiak
"Trainspotting - wydanie dwupłytowe", reż. Danny Boyle, Kino Świat
TV
W RYTMIE FLAMENCO
Gangsterski musical w wersji latino. "Vengo" to sporo tańca, trochę śpiewu i dość banalna historia dwóch zwaśnionych rodów zamieszkujących spaloną słońcem Andaluzję. Jest też zbrodnia i kara, czyli elementy obowiązkowe dla każdego filmu o mafijnych porachunkach. Cygan Caco chce zakończyć wojnę z konkurencyjnym klanem. Jednak wśród hiszpańskich Romów obowiązuje zasada "oko za oko". Ktoś musi zapłacić życiem za czyjąś śmierć, a najłatwiejszym celem jest niedorozwinięty bratanek Caco. Naszemu bohaterowi w obronie rodziny przyjdzie poświęcić samego siebie, więc dalej jest już tylko dramatycznie i łzawo. Ale ledwo zarysowana fabuła to tylko tło dla muzyki i tańca flamenco. Topiący po śmierci ukochanej córki smutki w winie i żyjący od fiesty do fiesty bohater sprowadza do wioski - ku uciesze bratanka - kolejne popularne zespoły. Wąsaci mężczyęni z pasją grają na gitarach, piękne kobiety o mocnych głosach śpiewają, a tłum tańczy. "Vengo" bardziej niż klasyczny film fabularny przypomina paradokument o uwodzicielskiej sile flamenco. Warto obejrzeć choćby dla doskonałej ścieżki dęwiękowej.
Iga Nyc
"Vengo", reż. Tony Gatlif, Ale Kino!, premiera 2.02, godz. 20
KINO
SIEPACZE BUSHA
"Droga do Guantanamo" nie jest dokumentem, choć dokument udaje. Niestety, wiele nieświadomych osób może wpaść w sidła zastawione przez Winterbottoma i pomyśleć, że tak właśnie było. Czterech młodych muzułmanów, mieszkających w Wielkiej Brytanii, jedzie do Pakistanu, by wziąć udział w ślubie. Na miejscu pojawia się pomysł - wielce idiotyczny, biorąc pod uwagę to, że akcja dzieje się zaraz po zamachach 11 września - by się udać do Afganistanu. Tam chłopaki są świadkami bombardowań, doświadczają brutalności wojny (jeden z nich ginie), a w końcu zostają zatrzymani przez amerykańskich żołdaków i trafiają do tytułowego więzienia na Kubie. Winterbottom lansuje tezę, że w Guantanamo byli i są przetrzymywani ludzie niewinni, a pilnujący ich żołnierze to wcielenia chamstwa, brutalności i głupoty. Wniosek z tej obłudnej, choć sprawnie zrealizowanej agitki, może być tylko jeden: USA łamią prawa człowieka (terrorysta też człowiek), a wyznawcy islamu są z definicji poczciwi, miłują pokój. Aż dziw, że tak prostacka ideologia trafia do milionów ludzi, nawet w Ameryce.
Bartosz Sztybor
"Droga do Guantanamo", reż. Michael Winterbottom, Kino Świat
KSIĄŻKI
SFINKS Z UŁADÓWKI
"Słabo znam swój kraj, ale za to znam inne". Czarujący i nieznośny, konserwatysta i libertyn, światowiec i outsider, człowiek Oświecenia i fantasta - Jan Potocki wciąż wymyka się jednoznacznej ocenie. Nie był wzorem męża, ojca i patrioty. Pisał, mówił i myślał po francusku. Uważał się za poważnego naukowca, tymczasem dziełem jego życia okazała się powieść napisana w celu "zabawienia dam, które odpłacą się pięknym uśmiechem". Biografia autora "Rękopisu znalezionego w Saragossie" jest mozolną próbą zrekonstruowania losów człowieka, który nie był zbyt wylewny, dokonaną na podstawie dokumentów rozproszonych po całej Europie. Współcześni zapamiętali głównie dziwactwa hrabiego i jego makabryczną śmierć w zabitej deskami podolskiej Uładówce. Potocki zaszył się tam, zgnębiony małżeńskimi problemami i końcem nadziei na karierę w carskiej dyplomacji. Polskiego czytelnika męczyć będą dodatkowe pytania: dlaczego tak barwną postacią nie zainteresowali się nasi historycy ? I kiedy doczekamy się przekładu obu wersji "Rękopisu..." odtworzonych przez francuskich naukowców ?
Wiesław Chełminiak
François Rosset, Dominique Triaire, "Jan Potocki. Biografia", W.A.B.
TESTOSTERON KONTRATAKUJE
Rosyjski skandalista wkłada kij maskulinizmu w mrowisko poprawności politycznej. Zbiór świetnych esejów i szkiców Wiktora Jerofiejewa to błyskotliwa kompilacja pozornie odległych od siebie tematów - od polityki począwszy, przez muzykę i literaturę, na seksie kończąc. Scala je przewrotna apoteoza zdewaluowanej przez feministyczne rewolucje wartości, jaką jest pierwotna męskość, widziana ze specyficznej perspektywy rosyjskiego macho. Takiego, co jak armia Żukowa z zapałem brnie do przodu - choć ostatecznie i tak ma przechlapane. Zarówno bulgoczący testosteron, jak i dywagacje o "rosyjskiej duszy" przyprawione zostały sporą dawką sarkazmu. Dzięki tej stylistyce Jerofiejew może sobie pozwolić niemal na wszystko. Nawet na wyjaśnienie, dlaczego, gdyby był Polakiem, nienawidziłby Rosjan, jakie spustoszenia w postsowieckim życiu erotycznym przyniosło seksualne wyzwolenie rosyjskich kobiet oraz jak doniosłą rolę odgrywa dla mężczyzny poranna erekcja. Pod tym względem przypomina Czechowa - niby wszyscy o tym wiedzą, ale ktoś to musiał w końcu napisać.
Gabriela Jarzębowska
Wiktor Jerofiejew "Mężczyźni", Czytelnik
NOWOCZESNY STULATEK
"Już widzę, jak dziś dobierałby się do skóry postmodernistom, feministkom, homolubom i homofobom, kapitalistom i antyglobalistom" - pisze w swej czwartej już książce o życiu i twórczości autora "Ferdydurke" Jerzy Jarzębski. "Matuzalem gombrowiczologii", jak sam się żartobliwie nazywa, wciąż ma o czym pisać i robi to znakomicie, bo zamiast akademickiego wykładu, dzieli się z nami osobistymi spostrzeżeniami tropiciela tajemnic "Kosmosu", "Operetki" czy "Dziennika". Punktem wyjścia jest Rok Gombrowicza, który zbiegł się z naszym wstąpieniem do Unii Europejskiej, i kwestia "Gomber a Polska i świat" ożyła jako temat, ciekawy nie tylko dla literaturoznawców. Kim jest dla nas dziś ów wielki mistrz prześmiewania i prowokacji, którego za patrona nie może wziąć ani prawica, ani lewica? Jarzębski zastanawia się, co w wypadku Gombrowicza znaczy być klasykiem, co geniuszem, a co człowiekiem nowoczesnym. Przy okazji dostaje się naszej epoce, z kulturą "osobowości prefabrykowanych", gdzie "ja" zawłaszczane jest przez wytwórców postaw i towarów.
Jacek Melchior
Jerzy Jarzębski, "Natura i teatr. 16 tekstów o Gombrowiczu", Wydawnictwo Literackie
MUZYKA
CD
CHAŁUPNICY Z BROOKLYNU
Wszystko wskazywało, że debiut grupy Clap Your Hands Say Yeah z nowojorskiego Brooklynu, z dojeżdżającym z Filadelfii wokalistą Alekiem Ounsworthem, pozostanie sensacją jednego sezonu. CYHSY postawili na całkowitą niezależność: debiutancką płytę nagrali za własne pieniądze, sami wypalali w domu i wysyłali zainteresowanym, a jeśli chodzi o promocję - postawili na internetową pocztę pantoflową. Ten aspekt sukcesu CYHSY absorbował media, jednak drugi album, "Some Loud Thunder", pokazuje, że ten zespół pozostanie na scenie dłużej. Atutem jest wielowarstwowe brzmienie i profesjonalny szlif produkcyjny. Nie ma tu tak przebojowych utworów, jak na pierwszej płycie, która wydawała się zbiorem singli, ale za to jest album jakby w starym winylowym stylu, który docenić można, słuchając go od początku do końca, a nie szatkując na pojedyncze pliki mp3. Głos Ounswortha wprawdzie przywodzi na myśl Davida Byrne'a z Talking Heads i Toma Verlaine'a z Television, jednak muzyka na "Some Loud Thunder" asymiluje tak wiele elementów z różnych rockowych okresów i nurtów, że wydaje się brzmieć jednocześnie znajomo i oryginalnie, co w dobie totalnego rockowego szabrownictwa jest raczej zaletą niż wadą.
Jerzy A. Rzewuski
Clap Your Hands Say Yeah, "Some Loud Thunder", Wichita/Sonic
KSIĘŻNICZKA DO KOTLETA
Norah Jones to pupilka kawiarni Starbucks. Od lat wszystkie oddziały na świecie mają nakaz puszczania jej piosenek. Wytwórnia muzyczna, będąca odnogą sieci, zaprosiła artystkę do udziału w nagraniu ostatniej płyty Raya Charlesa i zamieszcza jej utwory na każdej swojej składance. A jak wiadomo, co leci w Starbucks, to potem leci w odtwarzaczu każdego yuppie. Nie bez powodu firma pod swoje skrzydła wzięła właśnie Norah. Jej piosenki to świetne tło do pogaduszek przy kawie i do kotleta. Grzeczne i do przesady spokojne nie odciągają uwagi od szklanki i talerza. A przy okazji są nastrojowe, dobrze zaśpiewane i niegłupie w warstwie tekstowej. Najnowsza, trzecia płyta "Not Too Late" wpisuje się w ten schemat doskonale. To zbiór trzynastu przyjemnych, wpadających w ucho piosenek. Magnetyzujący głos Jones idealnie współgra z leniwymi, nieco usypiającymi melodiami. O ile jednak pojedyncze piosenki zachwycają delikatnością i finezją, to złożone w trwającą prawie 45 minut całość zwyczajnie nużą. Na tle niemal identycznych utworów pozytywnie wyróżnia się tylko "Sinkin' soon" w stylu retro. Temperament Jones ujawniła w nagranej niedawno z Mikiem Pattonem piosence "Sucker". Tam subtelna na co dzień wokalistka przeklina jak lump i kusi erotycznym szeptem. Niestety, tu zamiast niegrzecznej dziewczynki mamy ckliwą księżniczkę.
Iga Nyc
Norah Jones, "Not Too Late", EMI
DVD
SKOK DO SEDESU
Autodestrukcja jest bardzo filmowa, a jeśli za kamerą stanie reżyser tak utalentowany jak Danny Boyle, może się stać niebezpiecznie atrakcyjna. To właśnie przypadek "Trainspotting". Na próżno jeden z bohaterów pomstuje: "Mam dość przegranych, beznadziejnych popaprańców, ćpunów i innych". Publiczność była wręcz przeciwnego zdania. Nie zraziła jej nawet scena nurkowania w sedesie, przecząca opinii, że brytyjskie kino kocha tylko realizm. Irvine Welsh, autor powieści o straceńcach z Edynburga, raczył się osobiście pojawić na ekranie jako odrażający diler, ale na zamieszaniu wokół "Trainspotting" najbardziej skorzystał odtwórca głównej roli - Ewan McGregor. Został on za młodu porwany do Hollywood. "Nieocenzurowane" wydanie DVD nie jest ani o sekundę dłuższe od wersji, którą mogliśmy oglądać w kinach. Warto po nią sięgnąć ze względu na dodatki: sceny usunięte podczas montażu, reportaże z planu i wywiady. Gitarzysta zespołu Oasis Noel Gallagher zaproszony na premierę w Cannes zachwala film, choć "zrozumiał tylko połowę z tego, co mówią ci Szkoci".
Wiesław Chełminiak
"Trainspotting - wydanie dwupłytowe", reż. Danny Boyle, Kino Świat
TV
W RYTMIE FLAMENCO
Gangsterski musical w wersji latino. "Vengo" to sporo tańca, trochę śpiewu i dość banalna historia dwóch zwaśnionych rodów zamieszkujących spaloną słońcem Andaluzję. Jest też zbrodnia i kara, czyli elementy obowiązkowe dla każdego filmu o mafijnych porachunkach. Cygan Caco chce zakończyć wojnę z konkurencyjnym klanem. Jednak wśród hiszpańskich Romów obowiązuje zasada "oko za oko". Ktoś musi zapłacić życiem za czyjąś śmierć, a najłatwiejszym celem jest niedorozwinięty bratanek Caco. Naszemu bohaterowi w obronie rodziny przyjdzie poświęcić samego siebie, więc dalej jest już tylko dramatycznie i łzawo. Ale ledwo zarysowana fabuła to tylko tło dla muzyki i tańca flamenco. Topiący po śmierci ukochanej córki smutki w winie i żyjący od fiesty do fiesty bohater sprowadza do wioski - ku uciesze bratanka - kolejne popularne zespoły. Wąsaci mężczyęni z pasją grają na gitarach, piękne kobiety o mocnych głosach śpiewają, a tłum tańczy. "Vengo" bardziej niż klasyczny film fabularny przypomina paradokument o uwodzicielskiej sile flamenco. Warto obejrzeć choćby dla doskonałej ścieżki dęwiękowej.
Iga Nyc
"Vengo", reż. Tony Gatlif, Ale Kino!, premiera 2.02, godz. 20
KINO
SIEPACZE BUSHA
"Droga do Guantanamo" nie jest dokumentem, choć dokument udaje. Niestety, wiele nieświadomych osób może wpaść w sidła zastawione przez Winterbottoma i pomyśleć, że tak właśnie było. Czterech młodych muzułmanów, mieszkających w Wielkiej Brytanii, jedzie do Pakistanu, by wziąć udział w ślubie. Na miejscu pojawia się pomysł - wielce idiotyczny, biorąc pod uwagę to, że akcja dzieje się zaraz po zamachach 11 września - by się udać do Afganistanu. Tam chłopaki są świadkami bombardowań, doświadczają brutalności wojny (jeden z nich ginie), a w końcu zostają zatrzymani przez amerykańskich żołdaków i trafiają do tytułowego więzienia na Kubie. Winterbottom lansuje tezę, że w Guantanamo byli i są przetrzymywani ludzie niewinni, a pilnujący ich żołnierze to wcielenia chamstwa, brutalności i głupoty. Wniosek z tej obłudnej, choć sprawnie zrealizowanej agitki, może być tylko jeden: USA łamią prawa człowieka (terrorysta też człowiek), a wyznawcy islamu są z definicji poczciwi, miłują pokój. Aż dziw, że tak prostacka ideologia trafia do milionów ludzi, nawet w Ameryce.
Bartosz Sztybor
"Droga do Guantanamo", reż. Michael Winterbottom, Kino Świat
KSIĄŻKI
SFINKS Z UŁADÓWKI
"Słabo znam swój kraj, ale za to znam inne". Czarujący i nieznośny, konserwatysta i libertyn, światowiec i outsider, człowiek Oświecenia i fantasta - Jan Potocki wciąż wymyka się jednoznacznej ocenie. Nie był wzorem męża, ojca i patrioty. Pisał, mówił i myślał po francusku. Uważał się za poważnego naukowca, tymczasem dziełem jego życia okazała się powieść napisana w celu "zabawienia dam, które odpłacą się pięknym uśmiechem". Biografia autora "Rękopisu znalezionego w Saragossie" jest mozolną próbą zrekonstruowania losów człowieka, który nie był zbyt wylewny, dokonaną na podstawie dokumentów rozproszonych po całej Europie. Współcześni zapamiętali głównie dziwactwa hrabiego i jego makabryczną śmierć w zabitej deskami podolskiej Uładówce. Potocki zaszył się tam, zgnębiony małżeńskimi problemami i końcem nadziei na karierę w carskiej dyplomacji. Polskiego czytelnika męczyć będą dodatkowe pytania: dlaczego tak barwną postacią nie zainteresowali się nasi historycy ? I kiedy doczekamy się przekładu obu wersji "Rękopisu..." odtworzonych przez francuskich naukowców ?
Wiesław Chełminiak
François Rosset, Dominique Triaire, "Jan Potocki. Biografia", W.A.B.
TESTOSTERON KONTRATAKUJE
Rosyjski skandalista wkłada kij maskulinizmu w mrowisko poprawności politycznej. Zbiór świetnych esejów i szkiców Wiktora Jerofiejewa to błyskotliwa kompilacja pozornie odległych od siebie tematów - od polityki począwszy, przez muzykę i literaturę, na seksie kończąc. Scala je przewrotna apoteoza zdewaluowanej przez feministyczne rewolucje wartości, jaką jest pierwotna męskość, widziana ze specyficznej perspektywy rosyjskiego macho. Takiego, co jak armia Żukowa z zapałem brnie do przodu - choć ostatecznie i tak ma przechlapane. Zarówno bulgoczący testosteron, jak i dywagacje o "rosyjskiej duszy" przyprawione zostały sporą dawką sarkazmu. Dzięki tej stylistyce Jerofiejew może sobie pozwolić niemal na wszystko. Nawet na wyjaśnienie, dlaczego, gdyby był Polakiem, nienawidziłby Rosjan, jakie spustoszenia w postsowieckim życiu erotycznym przyniosło seksualne wyzwolenie rosyjskich kobiet oraz jak doniosłą rolę odgrywa dla mężczyzny poranna erekcja. Pod tym względem przypomina Czechowa - niby wszyscy o tym wiedzą, ale ktoś to musiał w końcu napisać.
Gabriela Jarzębowska
Wiktor Jerofiejew "Mężczyźni", Czytelnik
NOWOCZESNY STULATEK
"Już widzę, jak dziś dobierałby się do skóry postmodernistom, feministkom, homolubom i homofobom, kapitalistom i antyglobalistom" - pisze w swej czwartej już książce o życiu i twórczości autora "Ferdydurke" Jerzy Jarzębski. "Matuzalem gombrowiczologii", jak sam się żartobliwie nazywa, wciąż ma o czym pisać i robi to znakomicie, bo zamiast akademickiego wykładu, dzieli się z nami osobistymi spostrzeżeniami tropiciela tajemnic "Kosmosu", "Operetki" czy "Dziennika". Punktem wyjścia jest Rok Gombrowicza, który zbiegł się z naszym wstąpieniem do Unii Europejskiej, i kwestia "Gomber a Polska i świat" ożyła jako temat, ciekawy nie tylko dla literaturoznawców. Kim jest dla nas dziś ów wielki mistrz prześmiewania i prowokacji, którego za patrona nie może wziąć ani prawica, ani lewica? Jarzębski zastanawia się, co w wypadku Gombrowicza znaczy być klasykiem, co geniuszem, a co człowiekiem nowoczesnym. Przy okazji dostaje się naszej epoce, z kulturą "osobowości prefabrykowanych", gdzie "ja" zawłaszczane jest przez wytwórców postaw i towarów.
Jacek Melchior
Jerzy Jarzębski, "Natura i teatr. 16 tekstów o Gombrowiczu", Wydawnictwo Literackie
MUZYKA
CD
CHAŁUPNICY Z BROOKLYNU
Wszystko wskazywało, że debiut grupy Clap Your Hands Say Yeah z nowojorskiego Brooklynu, z dojeżdżającym z Filadelfii wokalistą Alekiem Ounsworthem, pozostanie sensacją jednego sezonu. CYHSY postawili na całkowitą niezależność: debiutancką płytę nagrali za własne pieniądze, sami wypalali w domu i wysyłali zainteresowanym, a jeśli chodzi o promocję - postawili na internetową pocztę pantoflową. Ten aspekt sukcesu CYHSY absorbował media, jednak drugi album, "Some Loud Thunder", pokazuje, że ten zespół pozostanie na scenie dłużej. Atutem jest wielowarstwowe brzmienie i profesjonalny szlif produkcyjny. Nie ma tu tak przebojowych utworów, jak na pierwszej płycie, która wydawała się zbiorem singli, ale za to jest album jakby w starym winylowym stylu, który docenić można, słuchając go od początku do końca, a nie szatkując na pojedyncze pliki mp3. Głos Ounswortha wprawdzie przywodzi na myśl Davida Byrne'a z Talking Heads i Toma Verlaine'a z Television, jednak muzyka na "Some Loud Thunder" asymiluje tak wiele elementów z różnych rockowych okresów i nurtów, że wydaje się brzmieć jednocześnie znajomo i oryginalnie, co w dobie totalnego rockowego szabrownictwa jest raczej zaletą niż wadą.
Jerzy A. Rzewuski
Clap Your Hands Say Yeah, "Some Loud Thunder", Wichita/Sonic
KSIĘŻNICZKA DO KOTLETA
Norah Jones to pupilka kawiarni Starbucks. Od lat wszystkie oddziały na świecie mają nakaz puszczania jej piosenek. Wytwórnia muzyczna, będąca odnogą sieci, zaprosiła artystkę do udziału w nagraniu ostatniej płyty Raya Charlesa i zamieszcza jej utwory na każdej swojej składance. A jak wiadomo, co leci w Starbucks, to potem leci w odtwarzaczu każdego yuppie. Nie bez powodu firma pod swoje skrzydła wzięła właśnie Norah. Jej piosenki to świetne tło do pogaduszek przy kawie i do kotleta. Grzeczne i do przesady spokojne nie odciągają uwagi od szklanki i talerza. A przy okazji są nastrojowe, dobrze zaśpiewane i niegłupie w warstwie tekstowej. Najnowsza, trzecia płyta "Not Too Late" wpisuje się w ten schemat doskonale. To zbiór trzynastu przyjemnych, wpadających w ucho piosenek. Magnetyzujący głos Jones idealnie współgra z leniwymi, nieco usypiającymi melodiami. O ile jednak pojedyncze piosenki zachwycają delikatnością i finezją, to złożone w trwającą prawie 45 minut całość zwyczajnie nużą. Na tle niemal identycznych utworów pozytywnie wyróżnia się tylko "Sinkin' soon" w stylu retro. Temperament Jones ujawniła w nagranej niedawno z Mikiem Pattonem piosence "Sucker". Tam subtelna na co dzień wokalistka przeklina jak lump i kusi erotycznym szeptem. Niestety, tu zamiast niegrzecznej dziewczynki mamy ckliwą księżniczkę.
Iga Nyc
Norah Jones, "Not Too Late", EMI
Więcej możesz przeczytać w 5/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.