Broń ofensywna zawsze rozwijała się szybciej niż systemy obrony
Kompletne zaskoczenie było i jest jednym z najważniejszych atutów w grze politycznej czy kampanii militarnej. W wypadku nagłego wprowadzenia do akcji zupełnie nowego typu broni efekt zaskoczenia może, ale nie musi, być druzgoczący dla przeciwnika. O wszystkim decyduje bowiem to, czy na czas potrafimy zneutralizować niezwykłość tego, czym zaskakuje gracz po drugiej stronie szachownicy. W tym schemacie mieści się wiele przełomowych wydarzeń z dziejów techniki wojskowej ubiegłego, burzliwego i obfitującego w konflikty zbrojne stulecia. W to wszystko wpisuje się także najnowsza amerykańska pasja XXI wieku: tworzenie pomysłów technicznych i budowa systemów bojowych przeznaczonych wyłącznie do zwalczania współczesnych rakiet balistycznych w każdej fazie ich lotu.
Stalowe pudła
Ktoś, kto skrycie konstruuje broń deklasującą to, co panowało do tej pory na polach bitew, nie może grzeszyć niecierpliwością. Zbyt wcześnie wyłożone karty zmniejszają efekt zaskoczenia. Anglicy mogli uzyskać dużo więcej swoimi prymitywnymi, romboidalnymi tankami w I wojnie światowej, gdyby nieco poczekali i ruszyli ich zdecydowanie większą masą. Ujawnili jednak państwom centralnym istnienie przełomowego wynalazku. Do następnego natarcia stalowych pudeł Niemcy byli już przygotowani. Zaczęli produkować karabinową amunicję przeciwpancerną, konstruować rusznice i działka do zwalczania tanków.
W II wojnie światowej to III Rzesza wielokrotnie zaskakiwała aliantów swoimi wynalazkami. Niemcy Hitlera wprowadziły jako pierwsze do akcji samoloty odrzutowe i rakiety balistyczne. Można śmiało stwierdzić, że bardzo daleką implikacją tego wszystkiego jest najbardziej współczesny i niesłychanie istotny dla Polaków dylemat: za czy przeciw ustawieniu na naszym terytorium amerykańskiej maszynerii przeciwrakietowej.
Pierwsze rakiety
Szaleństwo zbrojeń rakietowych ogarnęło świat już w latach 40. i 50. Wówczas stać na nie było świeżo wyrosłe militarne mocarstwa, które notabene zaczynały od własnych wariantów i kopii hitlerowskich pocisków balistycznych V-2. Wyścig nabrał tempa i kosmicznych wymiarów na początku lat 60., kiedy się okazało, że wieloczłonowymi pociskami balistycznymi o zasięgu wielu tysięcy kilometrów Waszyngton i Moskwa mogą się szachować nie z wysuniętych baz (Turcja - Kuba), ale z własnego terytorium. Potem obie rywalizujące strony umieściły swoje pociski balistyczne na pokładach okrętów podwodnych, bezustannie przemierzających głębiny w stanie gotowości bojowej. Spirala szybko się rozkręcała i w latach 70. wieloczłonowe pociski balistyczne o zasięgu globalnym otrzymały tzw. autobusy (bus), transportujące kilka lub kilkanaście niezależnie naprowadzanych na różne cele głowic. Te zaś stały się tak celne, że to, co do tej pory było niemożliwe, stało się prawdopodobne: trafienie pojedynczą głowicą termonuklearną w silos rakietowy przeciwnika.
Mobilne i balistyczne
Bardzo szybko w USA i w ZSRR wymyślono metody przechytrzenia przeciwnika. Skoro umocnione podziemne silosy przestały być bezpieczne, należało wyrzutnie globalnych rakiet balistycznych ciągle przemieszczać. W latach 80. Amerykanie rozważali projekt budowy podziemnych kolejek z rakietami, poruszających się w tunelach. W razie ataku taka instalacja dawałaby osłonę, a kontruderzenie można by było wyprowadzić, przebijając strop i wyprowadzając wyrzutnię nad ziemię. Rosjanie odpowiedzieli wizją pociągów rakietowych, przemierzających ciągle bezkresy Syberii. Warto przy tym wiedzieć, że coś jednak z tego wszystkiego zostało, bo trzon strategicznych sił dzisiejszej Rosji - pociski Topol - mogą dowolnie zmieniać pozycje startowe dzięki mobilnym wyrzutniom na podwoziach wielkich pojazdów kołowych.
W latach 60. i 70., i dziś niezwykle trudno przewidzieć i dokładnie wytyczyć miejsce spotkania dwóch mknących ku sobie obiektów odpalonych z przeciwnych krańców globu. Obecnie mamy superszybkie komputery i technikę cyfrową, ale i to nie gwarantuje - jak wykazały próby amerykańskich systemów już w XXI wieku - trafienia za każdym razem. Czterdzieści lat temu nie można było nawet marzyć o dzisiejszej - zdaniem wielu sceptycznych amerykańskich deputowanych - nadal wątpliwej celności antyrakiet. Poradzono sobie wtedy, instalując silną głowicę jądrową w przeciwpocisku. Nie musiał trafić, wystarczyło, że nadlatująca rakieta przeciwnika znalazła się w polu wybuchu atomowego antyrakiety. Inaczej wtedy nie potrafiono. Szybko więc Amerykanie zrezygnowali z tworzenia systemu antyrakietowego, ponieważ zwalczając nadciągające głowice przeciwnika, zniszczono by, spalono, zatruto i napromieniowano własny chroniony obszar pod miejscem takiego obronnego wybuchu. Rosjanom to nie przeszkadzało i na mocy porozumienia o ograniczeniu systemów antyrakietowych ABM z 1972 r. otoczyli Moskwę pierścieniem antyrakiet znanych na Zachodzie z kodowego miana Galosh. Obie strony otrzymały możliwość obrony przeciwpociskami jednego miejsca swojego terytorium. Rosjanie wybrali stolicę, Amerykanie nie skorzystali z przysługującego im prawa. Układ ABM skończył swój żywot w naszych czasach, kiedy Waszyngton, prowadząc doświadczenia z zupełnie już innymi generacyjnie systemami przeciwrakietowymi, po prostu go wypowiedział.
Logicznie rzecz ujmując, kres porozumienia ABM przyniósł zaskakujący swoją szybkością proces upowszechniania technologii rakiet balistycznych na całym globie. Jeszcze ćwierć wieku temu wydawało się, że jest tylko bardzo ograniczona grupa państw, która będzie mogła zaatakować cele na drugim krańcu kuli ziemskiej pociskami odpalonymi z własnego terytorium lub (co jeszcze trudniejsze i mniej wykonalne) rakietami startującymi spod wody, z pokładów własnych zanurzonych okrętów. I tak już miało pozostać, podobnie jak z klubem atomowym, do którego nie miano przyjmować nowych członków. Wszystko poszło jednak w innym kierunku.
Atomowi Chińczycy
Dziś Chiny nie tylko wysłały człowieka na orbitę okołoziemską, ale marzą o locie na Księżyc. Mają własne międzykontynentalne rakiety strategiczne z niezależnie naprowadzanymi na cel głowicami, konstruują okręty podwodne o napędzie atomowym i budują własny lotniskowiec. Indie od lat zmagają się z problemem własnej siłowni jądrowej okrętu podwodnego, ale w końcu pokonają i ten próg. Doskonalą one także wielostopniowe pociski rakietowe dużego zasięgu. Sekunduje im Pakistan. Wszystkie te kraje dysponują technologią budowy bojowych ładunków atomowych, choć na razie Delhi i Islamabad nie potrafią ich miniaturyzować. Ambicje jądrowe i rakietowe Iranu i Korei Północnej są oczywiste. Świat jest inny niż za czasów układu ABM, kiedy wielcy szachowali się wzajemnie swoimi arsenałami. Rakiety stały się stosunkowo tanim środkiem przenoszenia broni nawet dla niezamożnych.
Czy wystarczy polisa ubezpieczeniowa na wszystkie strachy w postaci kilku wzajemnie uzupełniających się systemów przeciwrakietowych, jak to proponują Amerykanie? W świetle faktów odpowiedź twierdząca wydaje się nie na miejscu. Izrael, jedyny obecnie kraj świata osłonięty własnym (projektowanym razem z Amerykanami i za pieniądze Amerykanów), sprawnym i działającym lokalnym systemem przeciwrakietowym Arrow, nie był w stanie poradzić sobie latem 2006 r. z masowymi atakami pociskami o zasięgu kilkudziesięciu kilometrów.
Trzeźwo myślący amerykańscy planiści dostrzegają już kolejne zaskakujące niebezpieczeństwo w postaci rozprzestrzenienia techniki pocisków samosterujących na kraje, które mogą zaatakować USA. Obecnie Chińczycy pokazują na wystawach zbrojeniowych zdjęcia z prób swoich pierwszych pocisków samosterujących. Przeciwko takiej broni, odpalonej z platform morskich do wybrzeży USA, jakakolwiek tarcza przeciwrakietowa jest bezskuteczna. W styczniu 2007 r. ukazały się pierwsze informacje o uruchomieniu giełdy pomysłów technicznych na neutralizację takiego ataku na Stany Zjednoczone. Jednym z pierwszych jest wyposażenie myśliwców F-15E, patrolujących nad granicami morskimi USA, w słynne przeciwrakiety Patriot.
Debatując w Polsce na temat możliwości umieszczenia u nas amerykańskich przeciwpocisków, warto sobie uświadomić, że nie wszyscy amerykańscy politycy podzielają pogląd, że tarcza będzie skuteczna i warto inwestować w nią miliardy. Znacznie szybciej, w zaskakujący dla wszystkich sposób, może się bowiem okazać, że błyskawiczne rozprzestrzenianie się nowoczesnych technologii militarnych sprawi, że będzie ona zaskakująco dziurawa.
Stalowe pudła
Ktoś, kto skrycie konstruuje broń deklasującą to, co panowało do tej pory na polach bitew, nie może grzeszyć niecierpliwością. Zbyt wcześnie wyłożone karty zmniejszają efekt zaskoczenia. Anglicy mogli uzyskać dużo więcej swoimi prymitywnymi, romboidalnymi tankami w I wojnie światowej, gdyby nieco poczekali i ruszyli ich zdecydowanie większą masą. Ujawnili jednak państwom centralnym istnienie przełomowego wynalazku. Do następnego natarcia stalowych pudeł Niemcy byli już przygotowani. Zaczęli produkować karabinową amunicję przeciwpancerną, konstruować rusznice i działka do zwalczania tanków.
W II wojnie światowej to III Rzesza wielokrotnie zaskakiwała aliantów swoimi wynalazkami. Niemcy Hitlera wprowadziły jako pierwsze do akcji samoloty odrzutowe i rakiety balistyczne. Można śmiało stwierdzić, że bardzo daleką implikacją tego wszystkiego jest najbardziej współczesny i niesłychanie istotny dla Polaków dylemat: za czy przeciw ustawieniu na naszym terytorium amerykańskiej maszynerii przeciwrakietowej.
Pierwsze rakiety
Szaleństwo zbrojeń rakietowych ogarnęło świat już w latach 40. i 50. Wówczas stać na nie było świeżo wyrosłe militarne mocarstwa, które notabene zaczynały od własnych wariantów i kopii hitlerowskich pocisków balistycznych V-2. Wyścig nabrał tempa i kosmicznych wymiarów na początku lat 60., kiedy się okazało, że wieloczłonowymi pociskami balistycznymi o zasięgu wielu tysięcy kilometrów Waszyngton i Moskwa mogą się szachować nie z wysuniętych baz (Turcja - Kuba), ale z własnego terytorium. Potem obie rywalizujące strony umieściły swoje pociski balistyczne na pokładach okrętów podwodnych, bezustannie przemierzających głębiny w stanie gotowości bojowej. Spirala szybko się rozkręcała i w latach 70. wieloczłonowe pociski balistyczne o zasięgu globalnym otrzymały tzw. autobusy (bus), transportujące kilka lub kilkanaście niezależnie naprowadzanych na różne cele głowic. Te zaś stały się tak celne, że to, co do tej pory było niemożliwe, stało się prawdopodobne: trafienie pojedynczą głowicą termonuklearną w silos rakietowy przeciwnika.
Mobilne i balistyczne
Bardzo szybko w USA i w ZSRR wymyślono metody przechytrzenia przeciwnika. Skoro umocnione podziemne silosy przestały być bezpieczne, należało wyrzutnie globalnych rakiet balistycznych ciągle przemieszczać. W latach 80. Amerykanie rozważali projekt budowy podziemnych kolejek z rakietami, poruszających się w tunelach. W razie ataku taka instalacja dawałaby osłonę, a kontruderzenie można by było wyprowadzić, przebijając strop i wyprowadzając wyrzutnię nad ziemię. Rosjanie odpowiedzieli wizją pociągów rakietowych, przemierzających ciągle bezkresy Syberii. Warto przy tym wiedzieć, że coś jednak z tego wszystkiego zostało, bo trzon strategicznych sił dzisiejszej Rosji - pociski Topol - mogą dowolnie zmieniać pozycje startowe dzięki mobilnym wyrzutniom na podwoziach wielkich pojazdów kołowych.
W latach 60. i 70., i dziś niezwykle trudno przewidzieć i dokładnie wytyczyć miejsce spotkania dwóch mknących ku sobie obiektów odpalonych z przeciwnych krańców globu. Obecnie mamy superszybkie komputery i technikę cyfrową, ale i to nie gwarantuje - jak wykazały próby amerykańskich systemów już w XXI wieku - trafienia za każdym razem. Czterdzieści lat temu nie można było nawet marzyć o dzisiejszej - zdaniem wielu sceptycznych amerykańskich deputowanych - nadal wątpliwej celności antyrakiet. Poradzono sobie wtedy, instalując silną głowicę jądrową w przeciwpocisku. Nie musiał trafić, wystarczyło, że nadlatująca rakieta przeciwnika znalazła się w polu wybuchu atomowego antyrakiety. Inaczej wtedy nie potrafiono. Szybko więc Amerykanie zrezygnowali z tworzenia systemu antyrakietowego, ponieważ zwalczając nadciągające głowice przeciwnika, zniszczono by, spalono, zatruto i napromieniowano własny chroniony obszar pod miejscem takiego obronnego wybuchu. Rosjanom to nie przeszkadzało i na mocy porozumienia o ograniczeniu systemów antyrakietowych ABM z 1972 r. otoczyli Moskwę pierścieniem antyrakiet znanych na Zachodzie z kodowego miana Galosh. Obie strony otrzymały możliwość obrony przeciwpociskami jednego miejsca swojego terytorium. Rosjanie wybrali stolicę, Amerykanie nie skorzystali z przysługującego im prawa. Układ ABM skończył swój żywot w naszych czasach, kiedy Waszyngton, prowadząc doświadczenia z zupełnie już innymi generacyjnie systemami przeciwrakietowymi, po prostu go wypowiedział.
Logicznie rzecz ujmując, kres porozumienia ABM przyniósł zaskakujący swoją szybkością proces upowszechniania technologii rakiet balistycznych na całym globie. Jeszcze ćwierć wieku temu wydawało się, że jest tylko bardzo ograniczona grupa państw, która będzie mogła zaatakować cele na drugim krańcu kuli ziemskiej pociskami odpalonymi z własnego terytorium lub (co jeszcze trudniejsze i mniej wykonalne) rakietami startującymi spod wody, z pokładów własnych zanurzonych okrętów. I tak już miało pozostać, podobnie jak z klubem atomowym, do którego nie miano przyjmować nowych członków. Wszystko poszło jednak w innym kierunku.
Atomowi Chińczycy
Dziś Chiny nie tylko wysłały człowieka na orbitę okołoziemską, ale marzą o locie na Księżyc. Mają własne międzykontynentalne rakiety strategiczne z niezależnie naprowadzanymi na cel głowicami, konstruują okręty podwodne o napędzie atomowym i budują własny lotniskowiec. Indie od lat zmagają się z problemem własnej siłowni jądrowej okrętu podwodnego, ale w końcu pokonają i ten próg. Doskonalą one także wielostopniowe pociski rakietowe dużego zasięgu. Sekunduje im Pakistan. Wszystkie te kraje dysponują technologią budowy bojowych ładunków atomowych, choć na razie Delhi i Islamabad nie potrafią ich miniaturyzować. Ambicje jądrowe i rakietowe Iranu i Korei Północnej są oczywiste. Świat jest inny niż za czasów układu ABM, kiedy wielcy szachowali się wzajemnie swoimi arsenałami. Rakiety stały się stosunkowo tanim środkiem przenoszenia broni nawet dla niezamożnych.
Czy wystarczy polisa ubezpieczeniowa na wszystkie strachy w postaci kilku wzajemnie uzupełniających się systemów przeciwrakietowych, jak to proponują Amerykanie? W świetle faktów odpowiedź twierdząca wydaje się nie na miejscu. Izrael, jedyny obecnie kraj świata osłonięty własnym (projektowanym razem z Amerykanami i za pieniądze Amerykanów), sprawnym i działającym lokalnym systemem przeciwrakietowym Arrow, nie był w stanie poradzić sobie latem 2006 r. z masowymi atakami pociskami o zasięgu kilkudziesięciu kilometrów.
Trzeźwo myślący amerykańscy planiści dostrzegają już kolejne zaskakujące niebezpieczeństwo w postaci rozprzestrzenienia techniki pocisków samosterujących na kraje, które mogą zaatakować USA. Obecnie Chińczycy pokazują na wystawach zbrojeniowych zdjęcia z prób swoich pierwszych pocisków samosterujących. Przeciwko takiej broni, odpalonej z platform morskich do wybrzeży USA, jakakolwiek tarcza przeciwrakietowa jest bezskuteczna. W styczniu 2007 r. ukazały się pierwsze informacje o uruchomieniu giełdy pomysłów technicznych na neutralizację takiego ataku na Stany Zjednoczone. Jednym z pierwszych jest wyposażenie myśliwców F-15E, patrolujących nad granicami morskimi USA, w słynne przeciwrakiety Patriot.
Debatując w Polsce na temat możliwości umieszczenia u nas amerykańskich przeciwpocisków, warto sobie uświadomić, że nie wszyscy amerykańscy politycy podzielają pogląd, że tarcza będzie skuteczna i warto inwestować w nią miliardy. Znacznie szybciej, w zaskakujący dla wszystkich sposób, może się bowiem okazać, że błyskawiczne rozprzestrzenianie się nowoczesnych technologii militarnych sprawi, że będzie ona zaskakująco dziurawa.
RZEKOME REDUTY |
---|
Linia bezbronności Największą francuską porażką militarną okazała się budowa Linii Maginota. Około sześciuset obiektów bojowych tworzyło pas długości 450 km między Niemcami i Luksemburgiem. Linia powstała w latach 1929-1940. Budowa pochłonęła 2,9 mld franków. Niemcy w 1940 r. zaatakowali Belgię oraz Holandię i ominęli Linię Maginota. Pas umocnień miał gwarantować trwały pokój w Europie. Linia jednak okazała się nieprzydatna. Charakter obronny tych umocnień oceniono na podstawie doświadczeń I wojny światowej - wojny pozycyjnej, bez powszechnego udziału lotnictwa. Tymczasem zastosowana przez Wehrmacht technika wojny błyskawicznej (Blitzkrieg) oraz użycie bombowców nurkujących i broni pancernej zupełnie zmieniły obraz kolejnego konfliktu. Fort do zdobycia Obrona Belgii w latach przed II wojną światową opierała się na strategii wypracowanej podczas I wojny, kiedy armie ugrzęzły na lata w okopach. Belgię ufortyfikowano kilkoma twierdzami zbudowanymi jak typowe reduty francuskie z XVI i XVII wieku. Jednym z nich był fort Eben Emael wzniesiony w latach 1925-1935 - największa tego typu budowla XX wieku. Z działami 120 mm i 600-osobową załogą stanowił umocnienie - wydawałoby się - nie do zdobycia. Atakując fort, Niemcy zastosowali jednostki powietrznodesantowe. Spadochroniarze wylądowali w środku twierdzy, zajmując go w niespełna godzinę. Twierdza otwarta Twierdza Boyen, zbudowana w latach 1844-1856 na zachód od Giżycka, była ważnym obiektem strategicznym w Prusach Wschodnich. W drugim miesiącu I wojny światowej na przedpolach twierdzy doszło do półtoragodzinnego starcia między Rosjanami a Niemcami. Następne natarcie na twierdzę przypuszczono dopiero w lutym 1945 r. Odparto je. Żeby nie tracić żołnierzy w atakach, fortyfikację ominięto. Twierdza poddała się w chwili zakończenia wojny. Zbudowany przez Niemców Międzyrzecki Rejon Umocniony (Festungsfront Oder-Warthe-Bogen) między Odrą a Wartą składał się ze 100 bunkrów. W 1945 r. nie zatrzymał sowieckiego natarcia. Rosjanie przeszli umocnienia bez trudu, przypuszczając atak artyleryjski z udziałem katiusz (wyrzutnie rakietowe, nazywane przez Niemców "organami Stalina"). W ostatnich miesiącach II wojny światowej Hitler ogłosił, że kilka miast, w tym Wrocław, to twierdze, które mają się bronić do ostatniego żołnierza. Festung Breslau była częścią tzw. linii obronnej Oderstellung (długości 258 km). Twierdza Wrocław upadła kilka dni po Berlinie, ale nie dlatego że była dobrze broniona. Miasto po prostu ominięto. Jakub Urbański |
Więcej możesz przeczytać w 5/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.