Polska jest oazą bezmyślności i są wielkie starania, aby taką oazą pozostała
Profesor Władysław Tatarkiewicz napisał kiedyś piękną książkę "O szczęściu". Bardzo wielu osobom przydałaby się dziś lektura tego dzieła, które zawiera wiele definicji szczęścia i uczy, że właściwie zawsze i z każdego, najbłahszego nawet powodu, można się poczuć szczęśliwym. Dzisiaj żyjemy w czasach powszechnego nieszczęścia, zbiorowego i indywidualnego. Polska jest jedną kupką nieszczęścia, pasmem katastrof i każdy z osobna na własną rękę dorzuca do tego jeszcze swoją frustrację i poczucie klęski.
Logicznie rzecz biorąc, dla oddania ducha czasu ktoś powinien teraz przysiąść fałdów i napisać książkę "O nieszczęściu". Byłby to nasz narodowy wkład w rozwój myśli światowej. Polak, wieczny nieszczęśnik, dzieli się swymi dusznymi problemami z resztą, szczęśliwą, częścią świata. Przez chwilę pomyślałem, że sam mógłbym to zrobić, ale moje nieszczęście polega na tym, że jestem leniwy jak leniwiec. Najchętniej powiesiłbym się łapami na gałęzi i wygrzewał w słońcu, a nie snuł rozważań o nieszczęściach. Tak więc książki nie napiszę, ale gdyby ktoś pochwycił myśl szlachetną, to proszę uwzględnić w spisie nieszczęść także i to - długa jazda samochodem. Dlaczego odbieram taką jazdę jako nieszczęście, i do tego całkowicie niezasłużone? Otóż w czasie jazdy słucha się radia, w radiu słucha się natomiast dyskusji z udziałem słuchaczy na najrozmaitsze aktualne i palące tematy. Ruch uliczny, dziury w jezdni plus opinie słyszane w radiu powodują całkowite, umysłowe i fizyczne, skotłowanie jadącego, któremu wydaje się, że nie ma innego wyjścia, niż jechać tak długo, aż wydostanie się poza zasięg rozgłośni i opieki Ministerstwa Infrastruktury nad gościńcami, albo wyrżnąć w pierwsze drzewo, odpiąwszy uprzednio pasy.
Podróżowałem niedawno wielce wyboistą drogą, słuchając wypowiedzi radiosłuchaczy na temat dekomunizacji. Większość dyskutantów była przeciwko, co oczywiście każdemu wolno. W przygnębienie wprawiła mnie jednak argumentacja. Dość ograniczona, bo używając rozmaitych poetyk, wszyscy mówili mniej więcej to samo. Po pierwsze, że jest za późno. Po drugie, że są ważniejsze sprawy, na przykład bezrobocie. I to właściwie wszystko. Ten pierwszy argument można byłoby nawet poprzeć, gdyby opierał się na zasadzie, którą kieruje się lekarz, gdy przychodzi do niego pacjent w ostatnim stadium raka z przerzutami. Rozkłada on wtedy ręce i szczerze powiada - trzeba było przyjść 17 lat temu, teraz jest za późno.
Gdyby diagnoza, że Polska jest w stanie ostatecznego upadku, stoczona nieszczęściem (jak to można przeczytać w niektórych gazetach albo usłyszeć w TVN), była prawdziwa, to naturalnie byłby w tym głęboki sens. Nie chcemy się męczyć, niech nas żre ten rak dalej i zeżre jak najszybciej. Ale to przecież są tylko elementy propagandy. Skoro nikomu jednak nie zależy na zejściu śmiertelnym Rzeczypospolitej, to mówiąc o tym, że jest za późno, powiada po prostu, że jeśli z takich czy innych powodów nie udało się oczyścić ścieków dawno temu, to tym bardziej nie należy ich czyścić teraz. Niech cuchną. Drugi argument to ten, że są ważniejsze sprawy. Na przykład bezrobocie. Wynika z tego, że to jest alternatywa - można albo walczyć z bezrobociem, albo dekomunizować. Jedno wyklucza drugie, na co jednak nie ma potwierdzenia w faktach. Przez lata nie dekomunizowano, a bezrobocie było, a nawet rosło. Oczywiście nie wśród postkomunistów, którzy podlegaliby dekomunizacji. Uprawnione jest więc raczej stwierdzenie, że dekomunizacja doprowadzi do bezrobocia wśród zdekomunizowanych. Ale co to obchodzi młodzież, która kończy dziś studia i jutro mogłaby obejmować stanowiska zajęte obecnie przez byłych sekretarzy i pułkowników SB? Nie mam pojęcia, może kołaczą się jeszcze w młodych pokoleniach resztki szacunku dla starszych, ale skoro tak, to czemu tylko z jednej opcji politycznej?
Słuchałem tego wszystkiego i szlag mnie trafiał. Owszem, Polska jest oazą nieszczęścia, a mianowicie bezmyślności, i są wielkie starania, aby taką oazą pozostała. Jedyna oryginalna wypowiedź to propozycja, by odsunąć od dostępu do stanowisk Władysława Jagiełłę, bo w czasie pełnienia funkcji państwowych przyjął od Krzyżaków korzyść majątkową - dwa nagie miecze. Nawet zabawne, tylko problem w tym, że Jagiełło nie ubiega się nawet o członkostwo w radzie nadzorczej spółki skarbu państwa. Jeśli nie przeprowadzi się w końcu tej dekomunizacji, to najlepszym wyjściem będzie przywrócenie PRL. Nomenklatura pozostanie nie niepokojona i może nawet zlikwiduje bezrobocie, wprowadzając przymus pracy. I wszyscy znów będą szczęśliwi. No, może oprócz mnie.
Logicznie rzecz biorąc, dla oddania ducha czasu ktoś powinien teraz przysiąść fałdów i napisać książkę "O nieszczęściu". Byłby to nasz narodowy wkład w rozwój myśli światowej. Polak, wieczny nieszczęśnik, dzieli się swymi dusznymi problemami z resztą, szczęśliwą, częścią świata. Przez chwilę pomyślałem, że sam mógłbym to zrobić, ale moje nieszczęście polega na tym, że jestem leniwy jak leniwiec. Najchętniej powiesiłbym się łapami na gałęzi i wygrzewał w słońcu, a nie snuł rozważań o nieszczęściach. Tak więc książki nie napiszę, ale gdyby ktoś pochwycił myśl szlachetną, to proszę uwzględnić w spisie nieszczęść także i to - długa jazda samochodem. Dlaczego odbieram taką jazdę jako nieszczęście, i do tego całkowicie niezasłużone? Otóż w czasie jazdy słucha się radia, w radiu słucha się natomiast dyskusji z udziałem słuchaczy na najrozmaitsze aktualne i palące tematy. Ruch uliczny, dziury w jezdni plus opinie słyszane w radiu powodują całkowite, umysłowe i fizyczne, skotłowanie jadącego, któremu wydaje się, że nie ma innego wyjścia, niż jechać tak długo, aż wydostanie się poza zasięg rozgłośni i opieki Ministerstwa Infrastruktury nad gościńcami, albo wyrżnąć w pierwsze drzewo, odpiąwszy uprzednio pasy.
Podróżowałem niedawno wielce wyboistą drogą, słuchając wypowiedzi radiosłuchaczy na temat dekomunizacji. Większość dyskutantów była przeciwko, co oczywiście każdemu wolno. W przygnębienie wprawiła mnie jednak argumentacja. Dość ograniczona, bo używając rozmaitych poetyk, wszyscy mówili mniej więcej to samo. Po pierwsze, że jest za późno. Po drugie, że są ważniejsze sprawy, na przykład bezrobocie. I to właściwie wszystko. Ten pierwszy argument można byłoby nawet poprzeć, gdyby opierał się na zasadzie, którą kieruje się lekarz, gdy przychodzi do niego pacjent w ostatnim stadium raka z przerzutami. Rozkłada on wtedy ręce i szczerze powiada - trzeba było przyjść 17 lat temu, teraz jest za późno.
Gdyby diagnoza, że Polska jest w stanie ostatecznego upadku, stoczona nieszczęściem (jak to można przeczytać w niektórych gazetach albo usłyszeć w TVN), była prawdziwa, to naturalnie byłby w tym głęboki sens. Nie chcemy się męczyć, niech nas żre ten rak dalej i zeżre jak najszybciej. Ale to przecież są tylko elementy propagandy. Skoro nikomu jednak nie zależy na zejściu śmiertelnym Rzeczypospolitej, to mówiąc o tym, że jest za późno, powiada po prostu, że jeśli z takich czy innych powodów nie udało się oczyścić ścieków dawno temu, to tym bardziej nie należy ich czyścić teraz. Niech cuchną. Drugi argument to ten, że są ważniejsze sprawy. Na przykład bezrobocie. Wynika z tego, że to jest alternatywa - można albo walczyć z bezrobociem, albo dekomunizować. Jedno wyklucza drugie, na co jednak nie ma potwierdzenia w faktach. Przez lata nie dekomunizowano, a bezrobocie było, a nawet rosło. Oczywiście nie wśród postkomunistów, którzy podlegaliby dekomunizacji. Uprawnione jest więc raczej stwierdzenie, że dekomunizacja doprowadzi do bezrobocia wśród zdekomunizowanych. Ale co to obchodzi młodzież, która kończy dziś studia i jutro mogłaby obejmować stanowiska zajęte obecnie przez byłych sekretarzy i pułkowników SB? Nie mam pojęcia, może kołaczą się jeszcze w młodych pokoleniach resztki szacunku dla starszych, ale skoro tak, to czemu tylko z jednej opcji politycznej?
Słuchałem tego wszystkiego i szlag mnie trafiał. Owszem, Polska jest oazą nieszczęścia, a mianowicie bezmyślności, i są wielkie starania, aby taką oazą pozostała. Jedyna oryginalna wypowiedź to propozycja, by odsunąć od dostępu do stanowisk Władysława Jagiełłę, bo w czasie pełnienia funkcji państwowych przyjął od Krzyżaków korzyść majątkową - dwa nagie miecze. Nawet zabawne, tylko problem w tym, że Jagiełło nie ubiega się nawet o członkostwo w radzie nadzorczej spółki skarbu państwa. Jeśli nie przeprowadzi się w końcu tej dekomunizacji, to najlepszym wyjściem będzie przywrócenie PRL. Nomenklatura pozostanie nie niepokojona i może nawet zlikwiduje bezrobocie, wprowadzając przymus pracy. I wszyscy znów będą szczęśliwi. No, może oprócz mnie.
Więcej możesz przeczytać w 5/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.