Każdy z nas płaci dodatkowo kilkaset złotych miesięcznie, bo nie potrafi wybrać tańszych usług i towarów
Wbrew temu, co twierdzi Jurek Owsiak, zebrane przez jego orkiestrę ponad 30 mln zł nie jest rekordowym datkiem Polaków. Ponad 130 razy więcej (4,1 mld zł) w 2006 r. podarowaliśmy (dobrowolnie!) tylko bankom. Bez powodu płaciliśmy wyższe raty kredytu, chociaż przy minimalnym wysiłku można było obniżyć jego oprocentowanie. Nieźle sytuowana czteroosobowa rodzina, robiąc większość zakupów w osiedlowych sklepach, przepłaca rocznie 3 tys. zł. Podobnie postępuje większość z 10,5 mln abonentów Telekomunikacji Polskiejt: - nie zdają sobie sprawy, że rezygnując z usług niedawnego monopolisty, mogliby zaoszczędzić rocznie 200 zł. Zarabiający średnią krajową, czyli około 3 tys. zł, wyrzuca w ten sposób z kieszeni kilkaset złotych miesięcznie.
Z badania Audyt Bankowości Detalicznej 2005 wynika, że chociaż rosną nasze zarobki, trzy czwarte polskich rodzin w ogóle nie oszczędza. 13 mln rodzin ma siedemnastokrotnie niższe oszczędności niż gospodarstwa domowe w Hiszpanii. Problemem nie jest jednak wysokość zarobków. Chociaż przeciętny Chińczyk zarabia około 380 USD miesięcznie (ponad dwa razy mniej niż Polak), oszczędza z tego aż jedną trzecią. Sztuczne utrzymywanie przez państwo monopoli, problemy z użytkowaniem nowinek technologicznych, lęk przed abstrakcyjnością internetowego biznesu - lista przyczyn małej mobilności połowy polskich konsumentów jest długa. Widoczny podczas ostatnich wyborów parlamentarnych podział na Polskę "liberalną" (młodą, zaradną) i "socjalną" (wymagającą opieki) jest realny wśród konsumentów.
Syndrom sztokholmski konsumentów
Dlaczego nie zamieniamy drogich usługodawców na tańszych? Klienci chorują na swoisty konsumencki "syndrom sztokholmski". Nazwa związana jest z napadem na bank w Sztokholmie w sierpniu 1973 r., podczas którego napastnicy wzięli jako zakładniczki kilka kobiet. Po pięciu dniach przetrzymywania zakładniczki tak zżyły się z przestępcami, że później nie tylko nie złożyły obciążających ich zeznań, ale także odwiedzały ich w więzieniu (jedna wyszła za mąż za porywacza). Podobną więź odczuwają nasi konsumenci z łupiącymi ich kieszenie firmami. Największym beneficjentem tego syndromu jest Telekomunikacja Polska. Mimo że pozostaje ona w tyle za konkurencją pod względem cen za swoje usługi, jej klienci są zadziwiająco lojalni. Podczas gdy w ostatnim roku dawny niemiecki monopolista Deutsche Telekom stracił prawie 2 mln abonentów telefonii stacjonarnej, TP SA - kilkakrotnie mniej.
Wszyscy klienci TP SA mają możliwość płacenia o 15 proc. niższego abonamentu (42,70 zł zamiast 50 zł) oraz o 20-30 proc. mniej za połączenia, przechodząc na przykład do konkurencyjnego Tele2 (a także do innych operatorów). Mimo to rotacja jest niewielka. - Dla większości Polaków płacenie rachunków TP SA jest tak naturalne i oczywiste, że nie podejmują żadnych działań, aby płacić mniej - mówi Piotr Nesterowicz, dyrektor generalny Tele2 Polska. Firma szacuje, że jej klient oszczędza przeciętnie około 200 zł rocznie w stosunku do tego, co zapłaciłby TP SA. Niewielka liczba chętnych do zmiany powoduje, że niedawny monopolista nie ma interesu w obniżaniu cen. - Przy starym usługodawcy pozostaję z dwóch powodów: lenistwa i bezpieczeństwa - tłumaczy aktor Kazimierz Kaczor, abonent TP SA. - Nowy dostawca usługi to ryzyko - podkreśla.
Z tych samych powodów "tradycyjne" banki mają nawet po ponad 5 mln klientów. Tymczasem mogliby oni łatwo zaoszczędzić, przenosząc konto do banku internetowego (na przykład mBanku), gdzie jego obsługa i wypłaty z bankomatów nic nie kosztują, a za przelewy internetowe płaci się 50 gr. - Wszystkie przelewy bankowe wykonuję za pomocą Internetu. Nie tylko oszczędzam na tym pieniądze, ale i czas - potwierdza Maria Pasło-Wiśniewska, posłanka PO.
Proste oszczędzanie
Firmy wyciągające od nas pieniądze korzystają na niewiedzy swoich klientów. Sławomir Horbaczewski, były prezes producenta soków dr Witt, a dziś niezależny doradca gospodarczy, od 1997 r. jest abonentem jednej sieci. - Nigdy nawet nie rozważałem przejścia do innego operatora bez względu na jego ofertę, bowiem mój numer jest bezcenny. Gdybym przeszedł do innej sieci, która zaoferowałaby mi superabonament i niezwykle tanie minuty, ale musiałbym zmienić numer, wiele ważnych dla mnie osób mogłoby mnie nie odnaleźć - tłumaczy Horbaczewski.
Od stycznia 2006 r. możemy zmienić operatora telefonii komórkowej, zachowując numer telefonu. Chociaż UKE zmusił operatorów do obniżenia opłaty za przeniesienie numeru do innej sieci (ze 120 zł do 50 zł), to nadal na przejście do konkurencji decyduje się mniej niż promil wszystkich abonentów (1000-1500 osób miesięcznie na 33 mln abonentów w Polsce). Jeszcze więcej może zaoszczędzić 10 mln Polaków mających dostęp do Internetu. Chociaż rozmowy telefoniczne między korzystającymi z takich komunikatorów, jak Skype, Tlenofon czy Gadu-Gadu, są darmowe i nie wymagają płacenia abonamentu, to z telefonii internetowej korzysta tylko co czwarty z 10 mln polskich internautów. Onet.pl już dawno zrezygnował ze stacjonarnych telefonów na rzecz Skype'a. - Tylko na rachunkach jednej osoby odpowiedzialnej za kontakty z Wielką Brytanią miesięcznie oszczędzamy kilka tysięcy złotych - potwierdza Łukasz Wejchert, prezes portalu Onet.pl.
Sponsorzy banków
Według badań CBOS, tylko 25 proc. Polaków wie, co to jest rzeczywista stopa oprocentowania kredytu (czyli taka, która uwzględnia wszystkie koszty zadłużenia, m.in. prowizje i ubezpieczenie kredytu). To oznacza, że trzech na czterech Polaków nie jest w stanie stwierdzić, który kredyt jest tańszy. Brakiem wiedzy należy tłumaczyć fakt, że w ostatnim roku Polacy zapłacili bankom 4,1 mld zł zbędnych odsetek. - Chociaż przez ostatnie trzy lata znacznie spadło oprocentowanie kredytów hipotecznych, to mało osób zamienia stare kredyty na nowe, z niższym oprocentowaniem - mówi Maciej Kossowski, analityk Expandera. Tzw. kredyty refinansowe (na spłatę starego zadłużenia i zaciągnięcie niżej oprocentowanej pożyczki) stanowią poniżej 10 proc. sprzedaży, podczas gdy w Wielkiej Brytanii - około 50 proc. Na przykład zamieniając wzięty trzy lata temu na 20 lat kredyt 200 tys. zł na tańszy, można oszczędzić około 200 zł miesięcznie. To dlatego kredyt podczas jego "życia" w Wielkiej Brytanii obsługuje pięć banków, a w USA aż siedem. Około połowy wszystkich kredytów stanowią w Polsce krótkoterminowe pożyczki konsumpcyjne, których oprocentowanie nierzadko przekracza 20 proc. rocznie. Tymczasem w krajach "starej" UE około 80 proc. kredytów to tanie (oprocentowane najwyżej na 5 proc.), wieloletnie kredyty hipoteczne. Za granicą konsumenci są świadomi tego, że zabezpieczając kredyt nieruchomością, można kupić telewizor czy samochód, płacąc tak niskie odsetki jak przy kredycie hipotecznym.
Kasowi klienci
W przeciwieństwie do większości Europejczyków Polacy nie przykładają wagi do tego, by robić zakupy tam, gdzie jest najtaniej. Z badania, które na zlecenie Metro Group przeprowadziła Wyższa Szkoła Zarządzania w Koblencji, wynika, że zaledwie 39 proc. Polaków porównuje ceny podczas codziennych zakupów. W Polsce, kraju rekordziście pod względem liczby przedstawicieli największych światowych detalistów - sieci hiper- i supermarketów, nie zdołały one zdominować naszego rynku. Wielkie sieci dużych sklepów zdobyły zaledwie 13 proc. rynku detalicznego w Polsce, podczas gdy w Danii - 88 proc., a na Słowacji czy Węgrzech - ponad 50 proc. W Niemczech, Hiszpanii czy na Słowacji do dziesięciu największych sieci handlowych trafia 80 proc. przychodów całego sektora, w Polsce - mniej niż 25 proc. Na milion mieszkańców przypada u nas pięć hipermarketów, podczas gdy w Czechach - szesnaście, na Słowacji - dwanaście, a na Węgrzech - osiem. Polakom bardziej niż na niskich cenach zależy na tym, aby robić zakupy blisko domu.
Polak lubi markowe
Nawet skłonni do oszczędzania Polacy - klienci wielkich sieci - są w porównaniu z obywatelami "starej" UE rozrzutni. W Polsce produkty private label, czyli sygnowane marką na przykład supermarketów, stanowią tylko 4 proc. sprzedaży produktów spożywczych i chemicznych. W "starej" unii - przeciętnie 23 proc., a w krajach bogatych, takich jak Szwajcaria, udział ten sięga 40 proc.
Bogaci nie lubią przepłacać. Z badań przeprowadzonych przez Thomasa J. Stanleya i Williama D. Danko, autorów amerykańskiego bestsellera "Sekrety amerykańskich milionerów", wynika, że majątku dorabiają się wcale nie ci, którzy mają wysokie dochody, ale ci, którzy potrafią oszczędzać. Produkty private label to zwykle takie same produkty jak te markowe, ale pozbawione marży wynikającej z kosztów reklamy i marketingu (soki dla polskich supermarketów wytwarza na przykład Agros Nova, producent markowych soków Fortuna czy Dr Witt). Tylko 35 proc. Polaków uważa, że są to tak samo wartościowe produkty jak markowe, podczas gdy na przykład w Hiszpanii, Niemczech i Holandii sądzi tak 80 proc. konsumentów. Co ciekawe, kupując produkty private label moglibyśmy zaoszczędzić najwięcej w Europie, ponieważ jak wynika z badań firmy konsultingowej ACNielsen, w Polsce różnica między cenami produktów markowych i niemarkowych wynosi aż 50 proc., podczas gdy w krajach UE - około 30 proc. A żywność jest ciągle największą pozycją w budżetach Polaków (wydajemy na nią 30 proc. zarobków). Jeszcze więcej można zaoszczędzić, wybierając niemarkowe usługi. Na przykład naprawiając auta w nieautoryzowanych warsztatach. - Ostatnio wymieniałem tarcze i klocki hamulcowe w swoim volkswagenie passacie w nieautoryzowanym zakładzie i zapłaciłem o połowę mniej, niż wyniósłby rachunek w serwisie polecanym przez producenta - mówi Przemysław Remin, właściciel portalu internetowego kabaty.pl.
Siódmy grzech główny
Ponad połowa Polaków nie monitoruje, czy ZUS przesyła składki na ich konto emerytalne. Jest to o tyle istotne, że oprocentowanie za przekazywane zbyt późno przez ZUS składki wynosi obecnie mniej więcej 6 proc. rocznie, podczas gdy OFE w ciągu roku wypracowują dla nas o wiele więcej (na przykład w ubiegłym roku - 18 proc.). Co trzeci Polak nie wie także, do jakiego funduszu emerytalnego należy. Nie może więc zmienić funduszu wtedy, gdy ten, który wybrał wcześniej, wykazuje słabe wyniki. To ważne, ponieważ najlepszy na rynku Polsat OFE zarobił dla swoich klientów od 1999 r. 210,1 proc. (dane na 19 stycznia 2007 r.), podczas gdy najgorszy - Allianz OFE - tylko 152,5 proc.
Tylko lenistwem należy tłumaczyć, że nie eliminujemy drogich i niepotrzebnych pośredników. Na przykład polskie agencje nieruchomości podwyższają ceny mieszkań o ponad 7 proc. (2,9 proc. wartości mieszkania od kupca plus 2,9 proc. od sprzedawcy, plus 22 proc. VAT). To oznacza, że za kosztujące 400 tys. zł mieszkanie agencja pobierze 28 tys. zł prowizji, a często jest to wynagrodzenie za kilkanaście godzin pracy polegającej na oprowadzaniu klientów po mieszkaniu. Dzisiaj, kiedy za kilka złotych można umieścić w sieci ogłoszenie o sprzedaży nieruchomości (wraz ze zdjęciami), płacenie agentom to marnotrawstwo. W Polsce co druga transakcja jest obsługiwana przez agencję. To oznacza, że tylko w Warszawie, gdzie zawieranych jest około 12 tys. transakcji rocznie, agenci wyciągają z naszej kieszeni prawie 300 mln zł.
Polacy zdają się hołdować maksymie Oscara Wilde'a, który w XIX wieku przekonywał, że "pieniądze są po to, aby je wydawać, a oszczędzanie jest marnotrawstwem". Większość (około 60 proc.) dorosłych Polaków zdaje się traktować ten żart serio.
Współpraca: Małgorzata Zdziechowska
Fot: A. Jagielak, K. Pacuła, M. Stelmach
Z badania Audyt Bankowości Detalicznej 2005 wynika, że chociaż rosną nasze zarobki, trzy czwarte polskich rodzin w ogóle nie oszczędza. 13 mln rodzin ma siedemnastokrotnie niższe oszczędności niż gospodarstwa domowe w Hiszpanii. Problemem nie jest jednak wysokość zarobków. Chociaż przeciętny Chińczyk zarabia około 380 USD miesięcznie (ponad dwa razy mniej niż Polak), oszczędza z tego aż jedną trzecią. Sztuczne utrzymywanie przez państwo monopoli, problemy z użytkowaniem nowinek technologicznych, lęk przed abstrakcyjnością internetowego biznesu - lista przyczyn małej mobilności połowy polskich konsumentów jest długa. Widoczny podczas ostatnich wyborów parlamentarnych podział na Polskę "liberalną" (młodą, zaradną) i "socjalną" (wymagającą opieki) jest realny wśród konsumentów.
|
Dlaczego nie zamieniamy drogich usługodawców na tańszych? Klienci chorują na swoisty konsumencki "syndrom sztokholmski". Nazwa związana jest z napadem na bank w Sztokholmie w sierpniu 1973 r., podczas którego napastnicy wzięli jako zakładniczki kilka kobiet. Po pięciu dniach przetrzymywania zakładniczki tak zżyły się z przestępcami, że później nie tylko nie złożyły obciążających ich zeznań, ale także odwiedzały ich w więzieniu (jedna wyszła za mąż za porywacza). Podobną więź odczuwają nasi konsumenci z łupiącymi ich kieszenie firmami. Największym beneficjentem tego syndromu jest Telekomunikacja Polska. Mimo że pozostaje ona w tyle za konkurencją pod względem cen za swoje usługi, jej klienci są zadziwiająco lojalni. Podczas gdy w ostatnim roku dawny niemiecki monopolista Deutsche Telekom stracił prawie 2 mln abonentów telefonii stacjonarnej, TP SA - kilkakrotnie mniej.
Wszyscy klienci TP SA mają możliwość płacenia o 15 proc. niższego abonamentu (42,70 zł zamiast 50 zł) oraz o 20-30 proc. mniej za połączenia, przechodząc na przykład do konkurencyjnego Tele2 (a także do innych operatorów). Mimo to rotacja jest niewielka. - Dla większości Polaków płacenie rachunków TP SA jest tak naturalne i oczywiste, że nie podejmują żadnych działań, aby płacić mniej - mówi Piotr Nesterowicz, dyrektor generalny Tele2 Polska. Firma szacuje, że jej klient oszczędza przeciętnie około 200 zł rocznie w stosunku do tego, co zapłaciłby TP SA. Niewielka liczba chętnych do zmiany powoduje, że niedawny monopolista nie ma interesu w obniżaniu cen. - Przy starym usługodawcy pozostaję z dwóch powodów: lenistwa i bezpieczeństwa - tłumaczy aktor Kazimierz Kaczor, abonent TP SA. - Nowy dostawca usługi to ryzyko - podkreśla.
Z tych samych powodów "tradycyjne" banki mają nawet po ponad 5 mln klientów. Tymczasem mogliby oni łatwo zaoszczędzić, przenosząc konto do banku internetowego (na przykład mBanku), gdzie jego obsługa i wypłaty z bankomatów nic nie kosztują, a za przelewy internetowe płaci się 50 gr. - Wszystkie przelewy bankowe wykonuję za pomocą Internetu. Nie tylko oszczędzam na tym pieniądze, ale i czas - potwierdza Maria Pasło-Wiśniewska, posłanka PO.
|
Firmy wyciągające od nas pieniądze korzystają na niewiedzy swoich klientów. Sławomir Horbaczewski, były prezes producenta soków dr Witt, a dziś niezależny doradca gospodarczy, od 1997 r. jest abonentem jednej sieci. - Nigdy nawet nie rozważałem przejścia do innego operatora bez względu na jego ofertę, bowiem mój numer jest bezcenny. Gdybym przeszedł do innej sieci, która zaoferowałaby mi superabonament i niezwykle tanie minuty, ale musiałbym zmienić numer, wiele ważnych dla mnie osób mogłoby mnie nie odnaleźć - tłumaczy Horbaczewski.
Od stycznia 2006 r. możemy zmienić operatora telefonii komórkowej, zachowując numer telefonu. Chociaż UKE zmusił operatorów do obniżenia opłaty za przeniesienie numeru do innej sieci (ze 120 zł do 50 zł), to nadal na przejście do konkurencji decyduje się mniej niż promil wszystkich abonentów (1000-1500 osób miesięcznie na 33 mln abonentów w Polsce). Jeszcze więcej może zaoszczędzić 10 mln Polaków mających dostęp do Internetu. Chociaż rozmowy telefoniczne między korzystającymi z takich komunikatorów, jak Skype, Tlenofon czy Gadu-Gadu, są darmowe i nie wymagają płacenia abonamentu, to z telefonii internetowej korzysta tylko co czwarty z 10 mln polskich internautów. Onet.pl już dawno zrezygnował ze stacjonarnych telefonów na rzecz Skype'a. - Tylko na rachunkach jednej osoby odpowiedzialnej za kontakty z Wielką Brytanią miesięcznie oszczędzamy kilka tysięcy złotych - potwierdza Łukasz Wejchert, prezes portalu Onet.pl.
|
Według badań CBOS, tylko 25 proc. Polaków wie, co to jest rzeczywista stopa oprocentowania kredytu (czyli taka, która uwzględnia wszystkie koszty zadłużenia, m.in. prowizje i ubezpieczenie kredytu). To oznacza, że trzech na czterech Polaków nie jest w stanie stwierdzić, który kredyt jest tańszy. Brakiem wiedzy należy tłumaczyć fakt, że w ostatnim roku Polacy zapłacili bankom 4,1 mld zł zbędnych odsetek. - Chociaż przez ostatnie trzy lata znacznie spadło oprocentowanie kredytów hipotecznych, to mało osób zamienia stare kredyty na nowe, z niższym oprocentowaniem - mówi Maciej Kossowski, analityk Expandera. Tzw. kredyty refinansowe (na spłatę starego zadłużenia i zaciągnięcie niżej oprocentowanej pożyczki) stanowią poniżej 10 proc. sprzedaży, podczas gdy w Wielkiej Brytanii - około 50 proc. Na przykład zamieniając wzięty trzy lata temu na 20 lat kredyt 200 tys. zł na tańszy, można oszczędzić około 200 zł miesięcznie. To dlatego kredyt podczas jego "życia" w Wielkiej Brytanii obsługuje pięć banków, a w USA aż siedem. Około połowy wszystkich kredytów stanowią w Polsce krótkoterminowe pożyczki konsumpcyjne, których oprocentowanie nierzadko przekracza 20 proc. rocznie. Tymczasem w krajach "starej" UE około 80 proc. kredytów to tanie (oprocentowane najwyżej na 5 proc.), wieloletnie kredyty hipoteczne. Za granicą konsumenci są świadomi tego, że zabezpieczając kredyt nieruchomością, można kupić telewizor czy samochód, płacąc tak niskie odsetki jak przy kredycie hipotecznym.
|
W przeciwieństwie do większości Europejczyków Polacy nie przykładają wagi do tego, by robić zakupy tam, gdzie jest najtaniej. Z badania, które na zlecenie Metro Group przeprowadziła Wyższa Szkoła Zarządzania w Koblencji, wynika, że zaledwie 39 proc. Polaków porównuje ceny podczas codziennych zakupów. W Polsce, kraju rekordziście pod względem liczby przedstawicieli największych światowych detalistów - sieci hiper- i supermarketów, nie zdołały one zdominować naszego rynku. Wielkie sieci dużych sklepów zdobyły zaledwie 13 proc. rynku detalicznego w Polsce, podczas gdy w Danii - 88 proc., a na Słowacji czy Węgrzech - ponad 50 proc. W Niemczech, Hiszpanii czy na Słowacji do dziesięciu największych sieci handlowych trafia 80 proc. przychodów całego sektora, w Polsce - mniej niż 25 proc. Na milion mieszkańców przypada u nas pięć hipermarketów, podczas gdy w Czechach - szesnaście, na Słowacji - dwanaście, a na Węgrzech - osiem. Polakom bardziej niż na niskich cenach zależy na tym, aby robić zakupy blisko domu.
Polak lubi markowe
Nawet skłonni do oszczędzania Polacy - klienci wielkich sieci - są w porównaniu z obywatelami "starej" UE rozrzutni. W Polsce produkty private label, czyli sygnowane marką na przykład supermarketów, stanowią tylko 4 proc. sprzedaży produktów spożywczych i chemicznych. W "starej" unii - przeciętnie 23 proc., a w krajach bogatych, takich jak Szwajcaria, udział ten sięga 40 proc.
Bogaci nie lubią przepłacać. Z badań przeprowadzonych przez Thomasa J. Stanleya i Williama D. Danko, autorów amerykańskiego bestsellera "Sekrety amerykańskich milionerów", wynika, że majątku dorabiają się wcale nie ci, którzy mają wysokie dochody, ale ci, którzy potrafią oszczędzać. Produkty private label to zwykle takie same produkty jak te markowe, ale pozbawione marży wynikającej z kosztów reklamy i marketingu (soki dla polskich supermarketów wytwarza na przykład Agros Nova, producent markowych soków Fortuna czy Dr Witt). Tylko 35 proc. Polaków uważa, że są to tak samo wartościowe produkty jak markowe, podczas gdy na przykład w Hiszpanii, Niemczech i Holandii sądzi tak 80 proc. konsumentów. Co ciekawe, kupując produkty private label moglibyśmy zaoszczędzić najwięcej w Europie, ponieważ jak wynika z badań firmy konsultingowej ACNielsen, w Polsce różnica między cenami produktów markowych i niemarkowych wynosi aż 50 proc., podczas gdy w krajach UE - około 30 proc. A żywność jest ciągle największą pozycją w budżetach Polaków (wydajemy na nią 30 proc. zarobków). Jeszcze więcej można zaoszczędzić, wybierając niemarkowe usługi. Na przykład naprawiając auta w nieautoryzowanych warsztatach. - Ostatnio wymieniałem tarcze i klocki hamulcowe w swoim volkswagenie passacie w nieautoryzowanym zakładzie i zapłaciłem o połowę mniej, niż wyniósłby rachunek w serwisie polecanym przez producenta - mówi Przemysław Remin, właściciel portalu internetowego kabaty.pl.
Siódmy grzech główny
Ponad połowa Polaków nie monitoruje, czy ZUS przesyła składki na ich konto emerytalne. Jest to o tyle istotne, że oprocentowanie za przekazywane zbyt późno przez ZUS składki wynosi obecnie mniej więcej 6 proc. rocznie, podczas gdy OFE w ciągu roku wypracowują dla nas o wiele więcej (na przykład w ubiegłym roku - 18 proc.). Co trzeci Polak nie wie także, do jakiego funduszu emerytalnego należy. Nie może więc zmienić funduszu wtedy, gdy ten, który wybrał wcześniej, wykazuje słabe wyniki. To ważne, ponieważ najlepszy na rynku Polsat OFE zarobił dla swoich klientów od 1999 r. 210,1 proc. (dane na 19 stycznia 2007 r.), podczas gdy najgorszy - Allianz OFE - tylko 152,5 proc.
Tylko lenistwem należy tłumaczyć, że nie eliminujemy drogich i niepotrzebnych pośredników. Na przykład polskie agencje nieruchomości podwyższają ceny mieszkań o ponad 7 proc. (2,9 proc. wartości mieszkania od kupca plus 2,9 proc. od sprzedawcy, plus 22 proc. VAT). To oznacza, że za kosztujące 400 tys. zł mieszkanie agencja pobierze 28 tys. zł prowizji, a często jest to wynagrodzenie za kilkanaście godzin pracy polegającej na oprowadzaniu klientów po mieszkaniu. Dzisiaj, kiedy za kilka złotych można umieścić w sieci ogłoszenie o sprzedaży nieruchomości (wraz ze zdjęciami), płacenie agentom to marnotrawstwo. W Polsce co druga transakcja jest obsługiwana przez agencję. To oznacza, że tylko w Warszawie, gdzie zawieranych jest około 12 tys. transakcji rocznie, agenci wyciągają z naszej kieszeni prawie 300 mln zł.
Polacy zdają się hołdować maksymie Oscara Wilde'a, który w XIX wieku przekonywał, że "pieniądze są po to, aby je wydawać, a oszczędzanie jest marnotrawstwem". Większość (około 60 proc.) dorosłych Polaków zdaje się traktować ten żart serio.
Współpraca: Małgorzata Zdziechowska
Fot: A. Jagielak, K. Pacuła, M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 5/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.