Tadeusz Rydzyk jest antykomunistą, ale udostępnia antenę ludziom PRL
Radio Maryja i jego założyciel znów są na fali. Tyle że jeszcze nigdy nie znajdowali się w tak trudnej sytuacji jak obecnie. Wyniki badań słuchalności rozgłośni radiowych nie pozostawiają złudzeń: Radio Maryja gwałtownie traci słuchaczy.
Tym razem radio o. Rydzyka jest na fali nie dzięki polityce, ale w wyniku zawirowań w polskim Kościele. Ojcu Rydzykowi udało się na powrót skupić wokół swoich mediów kilku biskupów i grono najbardziej wiernych słuchaczy, protestujących przeciwko otaczającej nas rzeczywistości. Szansę "ogrzania się" w cieple toruńskiej rozgłośni dostał nawet na krótko Roman Giertych, którego jeszcze niedawno o. dyrektor razem z całą LPR "położył na katafalku" i uznał za politycznego trupa. Tym razem powrót Radia Maryja na czołówki mediów odbył się pod hasłem obrony abp. Wielgusa i udowadniania, że tylko toruńska rozgłośnia jest w stanie zapewnić biskupom obronę zawsze i wszędzie, choćby przed urojonymi "atakami" wrogich sił, których rolę coraz częściej odgrywają niezależne media. I choć większość biskupów takiej obrony ani nie potrzebuje, ani nawet sobie nie życzy, kilku hierarchów skwapliwie skorzystało z mediów imperium o. Rydzyka, uprawiając w najlepsze retorykę walki o wszystko.
Wierni niewierni
Słuchając wiadomości i rozmów na antenie Radia Maryja, można odnieść wrażenie, że żyjemy w kraju totalitarnym, owładniętym wojną religijną, w którym za samo bycie duchownym grozi napiętnowanie, a głoszenie innych niż oficjalne poglądów jest karane publiczną chłostą. Co więcej, choć o. Rydzyk nigdy nie traktował innych mediów katolickich jako swoich sprzymierzeńców, to dziś wyraźnie wrzuca je do jednego worka z "wrogami Kościoła". Z lubością na antenie Radia Maryja i w "Naszym Dzienniku" powtarza się wymyślony przez drohiczyńskiego biskupa Antoniego Dydycza podział na "katolików medialnych" i tych, którzy zachowali mitycznego "świętego Graala prawdy" - tylko dlatego że pracują w mediach o. Rydzyka. Nic więc dziwnego, że kiedy przed tygodniem katolicki portal Wiara.pl zorganizował wśród swoich czytelników ankietę na temat słuchania Radia Maryja, wśród komentarzy szybko pojawiły się takie głosy jak opinia dr. inż. Andrzeja Capika, który jasno przedstawił filozofię najwierniejszych słuchaczy tej rozgłośni: "Słucham, i to codziennie. Jest to jedyne medium, które nie ma esbeckich redaktorów w odróżnieniu chociażby od KAI. Mam świadomość, że aby znać prawdę, trzeba słuchać Radia Maryja". Co jednak ciekawe, po raz pierwszy przytłaczająca większość odpowiadających na ankietę internautów przyznała, że radia o. Rydzyka nie słucha w ogóle albo robi to sporadycznie.
Powtarzany co jakiś czas mit o czterech milionach słuchaczy brzmi coraz ciszej i nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy toruńską rozgłośnię porzucił co piąty słuchacz, a oddający siłę oddziaływania danego medium wskaźnik "udziału w rynku" spadł poniżej 2 proc. Gwałtownie zmniejszył się także zasięg dzienny, określający liczbę słuchaczy gromadzących się przy odbiornikach danej rozgłośni każdego dnia. W wypadku Radia Maryja oznacza to, że toruńskiej rozgłośni słucha dziś około miliona Polaków, czyli prawie pięć razy mniej niż radiowej Jedynki i nawet dziesięciokrotnie mniej niż stacji komercyjnych. Podobny trend z jeszcze większym natężeniem występuje w skali lokalnej. W dużych miastach toruńska rozgłośnia nie tylko przegrywa z radiem publicznym, ale najczęściej także ze stacjami diecezjalnymi.
Radiu o. Rydzyka nie pomogło to, że rządząca koalicja uznała je za "swoje" medium. Rozgłośnia najpierw została napomniana przez Watykan za uprawianie polityki, a potem episkopat postanowił nadrobić zaległości i podpisać umowę z jej formalnym właścicielem, Zgromadzeniem oo. Redemptorystów, oraz ustalić nowy statut. Powołano też kościelną radę programową rozgłośni, będącą w praktyce wiernym odbiciem Zespołu Duszpasterskiej Troski, któremu szefuje abp Sławoj Leszek Głódź. Wynik prac kościelnych zespołów nie zadowala jednak nawet samych biskupów. Jak to żartobliwie ujął jeden z hierarchów, kiedy episkopat mówi, że z Radiem Maryja trzeba coś zrobić, to znaczy tylko tyle, że mówi, a kiedy o. Rydzyk mówi, że coś trzeba zrobić, to po prostu to robi.
Dzieli, ale nie rządzi
Tylko nieliczni biskupi pozwalają sobie na wyraźną, choć niezbyt ostrą krytykę Radia Maryja. Abp Gocłowski czy metropolita lubelski abp Życiński od czasu do czasu wypomną rozgłośni amatorską politologię, agresję czy wręcz manifestowaną pogardę wobec inaczej myślących. Ten ostatni na łamach miesięcznika "Press" przyznał, że stacja ojca Rydzyka w perfekcyjny sposób trafia do "samotnych osób rzuconych w pluralizm", doskonale przekazując odbiorcom przesłanie siły i jedności i na tej zasadzie buduje swoją identyfikację. Nie brakuje jednak także innych opinii: ostatnio bp Adam Lepa w czasie wykładu wygłoszonego w szkole o. Rydzyka uznał interaktywność Radia Maryja za wzorcowy przykład nowoczesnego medium. Wskazując zaś na cechy, jakie nosi w sobie słuchacz o "mentalności postkomunistycznej", za największe zagrożenie uznał bezkrytycyzm w odbiorze propagandy "przekazywanej w mediach i do samych mediów". Hierarcha zauważył też, że "towarzyszy temu również wysoki stopień naiwności. Odbiorcy mediów łatwo przejmują od nich treści propagandowe, biorąc je za dobrą monetę i nie podważając ich wiarygodności". Paradoksalnie, chyba trudniej o bardziej wnikliwą analizę fenomenu odbioru Radia Maryja wśród części polskiego społeczeństwa. Najdobitniej widać to było podczas niedoszłego ingresu abp. Wielgusa - kiedy biskup czytał tekst swojej rezygnacji, liczący prawie tysiąc osób tłum urządził w katedrze tumult, manifestując nie tyle poparcie dla upokorzonego hierarchy, ile całkowity brak zrozumienia sytuacji. Co ciekawe, nikt specjalnie nie chciał tym ludziom wyjaśnić, dlaczego tak musiało się stać, a wywołana później przez o. Rydzyka histeria wokół osoby abp. Wielgusa tylko pogłębiła zamieszanie.
Dziś w Radiu Maryja i na łamach "Naszego Dziennika" zamiast spokojnej debaty nad tym, co czeka polski Kościół w najbliższej przyszłości, mamy odtwarzanie archiwalnych przemówień i wykładów arcybiskupa. Towarzyszy temu przekonanie, że każde słowo krytyki jego osoby jest walką z Kościołem. O. Rydzykowi w tym głosie protestu dzielnie sekunduje kilku biskupów, wprawiając resztę episkopatu w zakłopotanie, nie mniejsze niż to, do którego doszło tuż po zakończeniu uroczystości w katedrze, kiedy słuchacze Radia Maryja po wymuszonej przez Benedykta XVI rezygnacji abp. Wielgusa śpiewali: "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz". Ostatniej manifestacji nie można jednak zaliczyć do największych sukcesów tej rozgłośni. Jeszcze kilka lat temu dosłownie na każde skinienie o. dyrektora dziesiątki tysięcy słuchaczy były gotowe przyjechać do Warszawy, aby wyrazić swój sprzeciw. Tak było podczas manifestacji przeciw przyjęciu konstytucji czy w obronie życia. Tak było także wtedy, kiedy słuchacze zasypywali tysiącami faksów prokuraturę i biura KRRiT, gdy ktoś ośmielił się zwrócić o. Rydzykowi uwagę albo zażądał wyjaśnień. Ostatnia manifestacja zakończyła się szybko, a jej słaby refleks odbija się co najwyżej na łamach "Naszego Dziennika" i w "Rozmowach niedokończonych".
Trudno nie zgodzić się z opinią włoskiego dziennika "La Repubblica", że środowisko toruńskiej rozgłośni coraz częściej "z wściekłością przyjmuje porażki". Oceniając obecną sytuację, publicysta dziennika uważa nawet, że w Polsce mamy do czynienia ze swoistą "wojną między dwiema duszami Kościoła". Tezę włoskiego publicysty uważam za przesadzoną, ale trudno bagatelizować rolę, jaką odgrywa o. Rydzyk. Jest antykomunistą, ale jednocześnie udostępnia swoją antenę ludziom rodem z PRL-owskich instytucji. Sprzeciwia się lustracji w Kościele, ale grozi palcem Kaczyńskim, kiedy chcą złagodzić ostrze nowej ustawy, wreszcie podkreśla miłość do papieża i wierność wobec Rzymu, ale nie kiwnął palcem, kiedy tłum jego zwolenników jawnie sprzeciwiał się decyzji Benedykta XVI.
Fot: A. Jagielak
Tym razem radio o. Rydzyka jest na fali nie dzięki polityce, ale w wyniku zawirowań w polskim Kościele. Ojcu Rydzykowi udało się na powrót skupić wokół swoich mediów kilku biskupów i grono najbardziej wiernych słuchaczy, protestujących przeciwko otaczającej nas rzeczywistości. Szansę "ogrzania się" w cieple toruńskiej rozgłośni dostał nawet na krótko Roman Giertych, którego jeszcze niedawno o. dyrektor razem z całą LPR "położył na katafalku" i uznał za politycznego trupa. Tym razem powrót Radia Maryja na czołówki mediów odbył się pod hasłem obrony abp. Wielgusa i udowadniania, że tylko toruńska rozgłośnia jest w stanie zapewnić biskupom obronę zawsze i wszędzie, choćby przed urojonymi "atakami" wrogich sił, których rolę coraz częściej odgrywają niezależne media. I choć większość biskupów takiej obrony ani nie potrzebuje, ani nawet sobie nie życzy, kilku hierarchów skwapliwie skorzystało z mediów imperium o. Rydzyka, uprawiając w najlepsze retorykę walki o wszystko.
Wierni niewierni
Słuchając wiadomości i rozmów na antenie Radia Maryja, można odnieść wrażenie, że żyjemy w kraju totalitarnym, owładniętym wojną religijną, w którym za samo bycie duchownym grozi napiętnowanie, a głoszenie innych niż oficjalne poglądów jest karane publiczną chłostą. Co więcej, choć o. Rydzyk nigdy nie traktował innych mediów katolickich jako swoich sprzymierzeńców, to dziś wyraźnie wrzuca je do jednego worka z "wrogami Kościoła". Z lubością na antenie Radia Maryja i w "Naszym Dzienniku" powtarza się wymyślony przez drohiczyńskiego biskupa Antoniego Dydycza podział na "katolików medialnych" i tych, którzy zachowali mitycznego "świętego Graala prawdy" - tylko dlatego że pracują w mediach o. Rydzyka. Nic więc dziwnego, że kiedy przed tygodniem katolicki portal Wiara.pl zorganizował wśród swoich czytelników ankietę na temat słuchania Radia Maryja, wśród komentarzy szybko pojawiły się takie głosy jak opinia dr. inż. Andrzeja Capika, który jasno przedstawił filozofię najwierniejszych słuchaczy tej rozgłośni: "Słucham, i to codziennie. Jest to jedyne medium, które nie ma esbeckich redaktorów w odróżnieniu chociażby od KAI. Mam świadomość, że aby znać prawdę, trzeba słuchać Radia Maryja". Co jednak ciekawe, po raz pierwszy przytłaczająca większość odpowiadających na ankietę internautów przyznała, że radia o. Rydzyka nie słucha w ogóle albo robi to sporadycznie.
Powtarzany co jakiś czas mit o czterech milionach słuchaczy brzmi coraz ciszej i nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy toruńską rozgłośnię porzucił co piąty słuchacz, a oddający siłę oddziaływania danego medium wskaźnik "udziału w rynku" spadł poniżej 2 proc. Gwałtownie zmniejszył się także zasięg dzienny, określający liczbę słuchaczy gromadzących się przy odbiornikach danej rozgłośni każdego dnia. W wypadku Radia Maryja oznacza to, że toruńskiej rozgłośni słucha dziś około miliona Polaków, czyli prawie pięć razy mniej niż radiowej Jedynki i nawet dziesięciokrotnie mniej niż stacji komercyjnych. Podobny trend z jeszcze większym natężeniem występuje w skali lokalnej. W dużych miastach toruńska rozgłośnia nie tylko przegrywa z radiem publicznym, ale najczęściej także ze stacjami diecezjalnymi.
Radiu o. Rydzyka nie pomogło to, że rządząca koalicja uznała je za "swoje" medium. Rozgłośnia najpierw została napomniana przez Watykan za uprawianie polityki, a potem episkopat postanowił nadrobić zaległości i podpisać umowę z jej formalnym właścicielem, Zgromadzeniem oo. Redemptorystów, oraz ustalić nowy statut. Powołano też kościelną radę programową rozgłośni, będącą w praktyce wiernym odbiciem Zespołu Duszpasterskiej Troski, któremu szefuje abp Sławoj Leszek Głódź. Wynik prac kościelnych zespołów nie zadowala jednak nawet samych biskupów. Jak to żartobliwie ujął jeden z hierarchów, kiedy episkopat mówi, że z Radiem Maryja trzeba coś zrobić, to znaczy tylko tyle, że mówi, a kiedy o. Rydzyk mówi, że coś trzeba zrobić, to po prostu to robi.
Dzieli, ale nie rządzi
Tylko nieliczni biskupi pozwalają sobie na wyraźną, choć niezbyt ostrą krytykę Radia Maryja. Abp Gocłowski czy metropolita lubelski abp Życiński od czasu do czasu wypomną rozgłośni amatorską politologię, agresję czy wręcz manifestowaną pogardę wobec inaczej myślących. Ten ostatni na łamach miesięcznika "Press" przyznał, że stacja ojca Rydzyka w perfekcyjny sposób trafia do "samotnych osób rzuconych w pluralizm", doskonale przekazując odbiorcom przesłanie siły i jedności i na tej zasadzie buduje swoją identyfikację. Nie brakuje jednak także innych opinii: ostatnio bp Adam Lepa w czasie wykładu wygłoszonego w szkole o. Rydzyka uznał interaktywność Radia Maryja za wzorcowy przykład nowoczesnego medium. Wskazując zaś na cechy, jakie nosi w sobie słuchacz o "mentalności postkomunistycznej", za największe zagrożenie uznał bezkrytycyzm w odbiorze propagandy "przekazywanej w mediach i do samych mediów". Hierarcha zauważył też, że "towarzyszy temu również wysoki stopień naiwności. Odbiorcy mediów łatwo przejmują od nich treści propagandowe, biorąc je za dobrą monetę i nie podważając ich wiarygodności". Paradoksalnie, chyba trudniej o bardziej wnikliwą analizę fenomenu odbioru Radia Maryja wśród części polskiego społeczeństwa. Najdobitniej widać to było podczas niedoszłego ingresu abp. Wielgusa - kiedy biskup czytał tekst swojej rezygnacji, liczący prawie tysiąc osób tłum urządził w katedrze tumult, manifestując nie tyle poparcie dla upokorzonego hierarchy, ile całkowity brak zrozumienia sytuacji. Co ciekawe, nikt specjalnie nie chciał tym ludziom wyjaśnić, dlaczego tak musiało się stać, a wywołana później przez o. Rydzyka histeria wokół osoby abp. Wielgusa tylko pogłębiła zamieszanie.
Dziś w Radiu Maryja i na łamach "Naszego Dziennika" zamiast spokojnej debaty nad tym, co czeka polski Kościół w najbliższej przyszłości, mamy odtwarzanie archiwalnych przemówień i wykładów arcybiskupa. Towarzyszy temu przekonanie, że każde słowo krytyki jego osoby jest walką z Kościołem. O. Rydzykowi w tym głosie protestu dzielnie sekunduje kilku biskupów, wprawiając resztę episkopatu w zakłopotanie, nie mniejsze niż to, do którego doszło tuż po zakończeniu uroczystości w katedrze, kiedy słuchacze Radia Maryja po wymuszonej przez Benedykta XVI rezygnacji abp. Wielgusa śpiewali: "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz". Ostatniej manifestacji nie można jednak zaliczyć do największych sukcesów tej rozgłośni. Jeszcze kilka lat temu dosłownie na każde skinienie o. dyrektora dziesiątki tysięcy słuchaczy były gotowe przyjechać do Warszawy, aby wyrazić swój sprzeciw. Tak było podczas manifestacji przeciw przyjęciu konstytucji czy w obronie życia. Tak było także wtedy, kiedy słuchacze zasypywali tysiącami faksów prokuraturę i biura KRRiT, gdy ktoś ośmielił się zwrócić o. Rydzykowi uwagę albo zażądał wyjaśnień. Ostatnia manifestacja zakończyła się szybko, a jej słaby refleks odbija się co najwyżej na łamach "Naszego Dziennika" i w "Rozmowach niedokończonych".
Trudno nie zgodzić się z opinią włoskiego dziennika "La Repubblica", że środowisko toruńskiej rozgłośni coraz częściej "z wściekłością przyjmuje porażki". Oceniając obecną sytuację, publicysta dziennika uważa nawet, że w Polsce mamy do czynienia ze swoistą "wojną między dwiema duszami Kościoła". Tezę włoskiego publicysty uważam za przesadzoną, ale trudno bagatelizować rolę, jaką odgrywa o. Rydzyk. Jest antykomunistą, ale jednocześnie udostępnia swoją antenę ludziom rodem z PRL-owskich instytucji. Sprzeciwia się lustracji w Kościele, ale grozi palcem Kaczyńskim, kiedy chcą złagodzić ostrze nowej ustawy, wreszcie podkreśla miłość do papieża i wierność wobec Rzymu, ale nie kiwnął palcem, kiedy tłum jego zwolenników jawnie sprzeciwiał się decyzji Benedykta XVI.
Fot: A. Jagielak
Więcej możesz przeczytać w 5/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.