Czy Prokom zresetuje ComputerLand?
W 1983 r. Steve Jobs, założyciel Apple Computer, przekonał Johna Sculleya, ówczesnego wiceprezesa PepsiCo., aby porzucił sprzedawanie "słodzonej wody" na rzecz zmieniania świata i został prezesem jego firmy. Dwa lata później Sculley po konflikcie z Jobsem zmusił go do odejścia i przejął pełną kontrolę nad Apple'em. Niedawni przyjaciele stali się wrogami. Jobs powrócił do Apple'a dopiero w 1997 r., cztery lata po tym, jak Sculley został zwolniony. Biznesowy pojedynek zakończył się zdecydowanym zwycięstwem Jobsa, który nie dość, że "na wygnaniu" stworzył m.in. Pixar, wytwórnię komputerowych animacji o rocznych przychodach sięgających obecnie 3 mld USD (wyprodukowała takie hity, jak "Iniemamocni" czy "Gdzie jest Nemo?"), to przejmując zarządzanie Apple'em w krytycznym momencie, uratował firmę przed nieuchronnym - wydawało się wówczas - bankructwem.
Historia Jobsa i Sculleya przypomina nieco zmagania, które toczą prawie od dekady 49-letni dziś Ryszard Krauze (numer 7 na liście najbogatszych Polaków "Wprost", z majątkiem wartym 1,8 mld zł) i 46-letni Tomasz Sielicki (nr 127 z majątkiem wartym 110 mln zł). W grudniu 1990 r. Krauze wraz ze szwedzkim wspólnikiem założył firmę informatyczną, która stała się zaczątkiem obecnego ComputerLandu. Jej pierwszym pracownikiem, a zarazem dyrektorem oddziału w Warszawie, został Sielicki. Drogi polskich gwiazd sektora informatycznego rozeszły się równie szybko jak drogi Jobsa i Sculleya. W 1994 r. Sielicki faktycznie przejął kontrolę nad firmą, a dzięki szybkiemu i zakończonemu dużym sukcesem wprowadzeniu jej na giełdę dysponował kapitałem na inwestycje. Pokonany Krauze zajął się budowaniem własnej konkurencyjnej firmy - Prokom Software. I to on najwyraźniej wybrał lepszą drogę rozwoju, bo dziś stosunek wartości giełdowej należącego do Krauzego Prokomu i kontrolowanego przez Sielickiego ComputerLandu wynosi 3:1(650 mln zł wobec 2 mld zł). Prokom rósł w siłę, wygrywając z ComputerLandem wyścig o największe publiczne zamówienia (na przykład przetarg na informatyzację ZUS). Dziś historia owej "męskiej rywalizacji" zbliża się do punktu zwrotnego, czyli wartego pół miliarda złotych kontraktu na stworzenie Rejestru Usług Medycznych, systemu pozwalającego kontrolować wydatki na publiczną służbę zdrowia. Dla mającego ostatnio złą passę ComputerLandu (Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nałożyła na niego 10 mln zł kary za nienależyte wywiązywanie się z kontraktu, współpracę z nim zerwał amerykański gigant IBM) zdobycie zamówienia na wykonanie RUM jest szansą na nawiązanie biznesowej walki z Prokomem. Zwłaszcza że na rynku krążą pogłoski o możliwym przejęciu ComputerLandu przez któregoś ze światowych graczy albo... Ryszarda Krauzego.
Droga na szczyty
Mimo że Krauze w coraz większym stopniu pomnaża majątek dzięki innym branżom (na przykład kontroluje wartą 0,9 mld USD firmę biotechnologiczną Bioton), to największą wagę przywiązuje do rynku informatycznego. - Jako menedżer spełniam się w Prokom Software. Gdzie indziej wystarcza mi satysfakcja z planowania strategicznego - deklaruje w rozmowie z "Wprost" Krauze. I nic dziwnego, bo fortunę zawdzięcza on właśnie tej branży. Krauze, absolwent Politechniki Gdańskiej, założył Prokom w 1987 r. jako zakład rzemieślniczy. W 1990 r. Prokom zatrudniał już 120 osób, a rok później uzyskał pierwsze duże zlecenie od państwowej Telekomunikacji. - Nawet nie wiem, kiedy zarobiłem pierwszy milion dolarów, cały czas obracałem pieniędzmi - opowiada Krauze.
W owym czasie Sielicki był jednym z najzdolniejszych programistów, który po krótkim okresie pracy naukowej na Politechnice Warszawskiej od połowy lat 80. pracował w prywatnej firmie polonijnej Karen. Zaczynał w niej jako jeden z programistów, ale szybko został szefem całego ich zespołu. To właśnie z Karen Sielicki za sprawą ogłoszenia zamieszczonego przez Krauzego w "Gazecie Wyborczej" trafił do firmy Scandia Computer, założonej przez Krauzego wspólnie ze szwedzką UIS International Aktiebolag. Później Scandia Computer zawarła umowę franczyzową ze spółką ComputerLand Corporation z USA i zmieniła nazwę na ComputerLand Poland.
Testosteron informatyczny
Doskonałe wyniki, które dzięki Sielickiemu notował ComputerLand, spowodowały, że zaproponowano mu posadę prezesa firmy. Sielicki postawił twarde warunki: chciał objąć 10 proc. akcji spółki. Krauze i jego szwedzki wspólnik obniżyli więc swój udział w spółce, a jej nowy prezes, choć dysponował mniejszym od nich pakietem akcji, stał się nagle języczkiem u wagi, wchodzącym w koalicje to z jednym, to z drugim współwłaścicielem. Gdy w 1994Ęr. ComputerLand pozyskał inwestora w postaci funduszu venture capital Enterprise Investors, znaczenie Sielickiego wzrosło, bo utrzymał on kontrolę nad swoim pakietem akcji spółki, podczas gdy udziały pozostałych wspólników jeszcze bardziej się zmniejszyły (obecnie kontroluje on około 9,2 proc. akcji CL). Sielicki był w Polsce jednym z prekursorów programów tzw. opcji menedżerskich, czyli wynagradzania zarządzających firmami w opcjach na akcje tychże firm. Stopniowo przejmował kontrolę nad spółką, co doprowadziło do otwartego konfliktu z Krauzem, który w końcu pozbył się posiadanych akcji CL i wycofał z firmy.
Wkrótce ComputerLand i Prokom Soft-ware stały się zaciekłymi konkurentami. Już rok po wybuchu konfliktu obu biznesmenów doszło do ich starcia o przejęcie katowickiej spółki Koma, specjalizującej się m.in. w informatycznych systemach wspierających zarządzanie zasobami ludzkimi (weszła w skład Grupy Kapitałowej Prokom Software w 1996 r.). Założyciel i prezes Komy Lech Cabaj ostro targował się o cenę, jaką miał zapłacić inwestor. Sielicki i Krauze spotkali się wówczas, by rozmawiać o możliwym wspólnym przejęciu katowickiej spółki. Tuż po zakończeniu rozmowy Krauze stwierdził, że nie chce mieć nic wspólnego z Sielickim. Niedługo potem zadzwonił do Cabaja i powiedział, że akceptuje jego cenę. Byle przejąć Komę i zagrać Sielickiemu na nosie.
Strategia zwycięstwa
Jak na ironię, piętą achillesową spółki, której szefuje niegdysiejszy zdolny programista, było oprogramowanie (software). Najpierw CL był spółką oferującą przede wszystkim hardware - komputery, okablowanie, tworzenie sieci komputerowych dla biur. Na początku lat 90. problem wyboru i zakupu oprogramowania dla instalowanych przez CL komputerów firma ta przerzucała często na klienta, mimo że określała się mianem "integratora informatycznego". - Zaczynaliśmy od sieci i komputerów, bo takie były wtedy potrzeby na rynku. Nie mieliśmy zresztą pieniędzy, aby tworzyć software. Dziś jednak tylko dwadzieścia kilka procent naszej sprzedaży stanowi hardware, reszta to software i usługi, a różnica ta będzie się powiększać - tłumaczy "Wprost" Tomasz Sielicki.
Krauze był jednak szybszy i na dłuższą metę to zadecydowało o porażce ComputerLandu w wyścigu z Prokom Software. Krauze od początku postawił na tworzenie własnych, polskich aplikacji dla prywatnego biznesu, instytucji publicznych i innych klientów (na przykład w kontrakcie z ZUS Prokom nie był nawet głównym dostawcą sprzętu komputerowego), czyli na ten segment rynku, gdzie konkurencja jest mniejsza, a możliwe do uzyskania marże - znacznie wyższe. Tymczasem samych dostawców sprzętu w Polsce działa dziś co najmniej stu, a ceny pecetów, serwerów i wszelkiego innego hardware'u spadają w błyskawicznym tempie. CL z czasem stworzył własny tzw. dom software'owy, m.in. przez przejęcia takich firm, jak Elba lub CSBI (tworzyły głównie rozwiązania dla sektora bankowego). - Dzięki temu połączeniu jesteśmy największą spółką informatyczną właśnie na rynku bankowo-finansowym, a przychody z tego sektora stanowią 40 proc. naszych rocznych przychodów - mówi Sielicki. Prokom jednak nie tracił czasu i sam dokonywał znacznie bardziej udanych i liczniejszych przejęć, inwestując w firmy wyspecjalizowane, o mocnej pozycji w swych segmentach rynku (Comp, Ster Projekt czy Softbank).
Nie bez znaczenia była także charyzma obu prezesów. Krauze poruszał się po polityczno-biznesowych salonach z łatwością, bez względu na to, czy rządziła lewica, czy prawica, podczas gdy wpływy Sielickiego ograniczały się do środowiska dawnej Unii Wolności i "Gazety Wyborczej" (do dziś zasiada on w radzie nadzorczej Agory, wydawcy "GW").
Otwarta wojna
Do pierwszego wielkiego pojedynku ComputerLandu z Prokomem doszło wiosną 1998 r. Sielicki ogłosił, że jego firma jest jedyną, która w krótkim czasie zbuduje w ZUS kompleksowy system informatyczny. Prokom, który wcześniej wygrał przetarg na budowę właśnie takiego systemu dla ZUS, oskarżył CL w sądzie o nieuczciwą konkurencję i wygrał.
Od czasu rozpoczęcia przez Prokom informatyzacji ZUS wojna Sielickiego z Krauzem zaczęła przypominać głośną ofensywę Tet w roku 1968 podczas wojny wietnamskiej. Choć partyzanci Wietkongu ponieśli w jej toku druzgocącą klęskę militarną, to media i przeciwnicy wojny w Stanach Zjednoczonych przekuli ją w propagandową porażkę amerykańskiej armii. Choć to Prokom Software zgarniał większość najbardziej intratnych kontraktów publicznych, jego reputacja była odwrotnie proporcjonalna do sukcesów biznesowych - zupełnie inaczej niż w wypadku ComputerLandu. Zacięta konkurencja przybrała formę walki na noże. Już wiosną 1999 r. doszło do pierwszej próby wrogiego przejęcia ComputerLandu. Dzięki szybkiej zmianie statutu spółki Sielickiemu udało się utrzymać kontrolę nad firmą. Chociaż dowodów na to, że za nieudaną próbą przejęcia stał Krauze, nie było, to konflikt między dawnymi wspólnikami nieco osłabł.
Kolejne potyczki o kontrakty z państwowymi firmami i urzędami (m.in. PZU, PKO BP czy przetarg w MSWiA na system centralnej ewidencji pojazdów), w których Prokom wygrywał z ComputerLandem, nie przeradzały się w otwartą wojnę. Emocje wzbudziła dopiero sprawa RUM. Gdy na początku 2005 r. okazało się, że pilotażowy projekt RUM w Wielkopolsce będzie prowadził Prokom, o interesy ComputerLandu upomniał się kolejny raz znany dziennik. "Dlaczego Andrzej Sośnierz nie zostaje prezesem Narodowego Funduszu Zdrowia?" - to dramatyczne pytanie padało w połowie lutego tego roku. Sośnierz zasłynął wprowadzeniem systemu kart chipowych w Śląskiej Kasie Chorych (wykonawcą była spółka zależna od ComputerLandu), choć system ten nie spełnia wymagań stawianych RUM (na przykład próby zgromadzenia przez resort zdrowia kompletnych informacji ze śląskiego oddziału NFZ kończyły się fiaskiem). Innego zdania jest ComputerLand. - System sprawdził się i działa bez zarzutu. Jesteśmy również gotowi do jego udoskonalania. Z takim know-how i doświadczeniem mamy doskonałą pozycję startową do przetargu na budowę ogólnopolskiego RUM - mówi Sielicki.
Możemy się zatem spodziewać ostrej walki, w której i Sielicki, i Krauze wytoczą najcięższe działa. Dla Sielickiego (powoli wycofuje się z bieżącego zarządzania; pełni obecnie funkcję prezydenta ComputerLandu) to sprawa kluczowa, bo osłabionemu ostatnimi skandalami ComputerLandowi przydałby się spektakularny sukces. Zwłaszcza że niektórzy analitycy spekulują, że CL może być łakomym kąskiem do połknięcia przez konkurencję. Powrót Krauzego do firmy, której kiedyś był współzałożycielem (podobnie jak to było w wypadku Jobsa), choć mało prawdopodobny, nie jest wykluczony. - Krauze mógłby ewentualnie kupić "pakiet blokujący" akcji CL, by nie dopuścić do przejęcia tej spółki przez któregoś z zachodnich potentatów, konkurentów Prokomu - uważa Wiesław Migut, prezes grupy wydawniczej Migut Media, na przełomie lat 80. i 90. związany z branżą informatyczną.
Historia Jobsa i Sculleya przypomina nieco zmagania, które toczą prawie od dekady 49-letni dziś Ryszard Krauze (numer 7 na liście najbogatszych Polaków "Wprost", z majątkiem wartym 1,8 mld zł) i 46-letni Tomasz Sielicki (nr 127 z majątkiem wartym 110 mln zł). W grudniu 1990 r. Krauze wraz ze szwedzkim wspólnikiem założył firmę informatyczną, która stała się zaczątkiem obecnego ComputerLandu. Jej pierwszym pracownikiem, a zarazem dyrektorem oddziału w Warszawie, został Sielicki. Drogi polskich gwiazd sektora informatycznego rozeszły się równie szybko jak drogi Jobsa i Sculleya. W 1994 r. Sielicki faktycznie przejął kontrolę nad firmą, a dzięki szybkiemu i zakończonemu dużym sukcesem wprowadzeniu jej na giełdę dysponował kapitałem na inwestycje. Pokonany Krauze zajął się budowaniem własnej konkurencyjnej firmy - Prokom Software. I to on najwyraźniej wybrał lepszą drogę rozwoju, bo dziś stosunek wartości giełdowej należącego do Krauzego Prokomu i kontrolowanego przez Sielickiego ComputerLandu wynosi 3:1(650 mln zł wobec 2 mld zł). Prokom rósł w siłę, wygrywając z ComputerLandem wyścig o największe publiczne zamówienia (na przykład przetarg na informatyzację ZUS). Dziś historia owej "męskiej rywalizacji" zbliża się do punktu zwrotnego, czyli wartego pół miliarda złotych kontraktu na stworzenie Rejestru Usług Medycznych, systemu pozwalającego kontrolować wydatki na publiczną służbę zdrowia. Dla mającego ostatnio złą passę ComputerLandu (Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nałożyła na niego 10 mln zł kary za nienależyte wywiązywanie się z kontraktu, współpracę z nim zerwał amerykański gigant IBM) zdobycie zamówienia na wykonanie RUM jest szansą na nawiązanie biznesowej walki z Prokomem. Zwłaszcza że na rynku krążą pogłoski o możliwym przejęciu ComputerLandu przez któregoś ze światowych graczy albo... Ryszarda Krauzego.
Droga na szczyty
Mimo że Krauze w coraz większym stopniu pomnaża majątek dzięki innym branżom (na przykład kontroluje wartą 0,9 mld USD firmę biotechnologiczną Bioton), to największą wagę przywiązuje do rynku informatycznego. - Jako menedżer spełniam się w Prokom Software. Gdzie indziej wystarcza mi satysfakcja z planowania strategicznego - deklaruje w rozmowie z "Wprost" Krauze. I nic dziwnego, bo fortunę zawdzięcza on właśnie tej branży. Krauze, absolwent Politechniki Gdańskiej, założył Prokom w 1987 r. jako zakład rzemieślniczy. W 1990 r. Prokom zatrudniał już 120 osób, a rok później uzyskał pierwsze duże zlecenie od państwowej Telekomunikacji. - Nawet nie wiem, kiedy zarobiłem pierwszy milion dolarów, cały czas obracałem pieniędzmi - opowiada Krauze.
W owym czasie Sielicki był jednym z najzdolniejszych programistów, który po krótkim okresie pracy naukowej na Politechnice Warszawskiej od połowy lat 80. pracował w prywatnej firmie polonijnej Karen. Zaczynał w niej jako jeden z programistów, ale szybko został szefem całego ich zespołu. To właśnie z Karen Sielicki za sprawą ogłoszenia zamieszczonego przez Krauzego w "Gazecie Wyborczej" trafił do firmy Scandia Computer, założonej przez Krauzego wspólnie ze szwedzką UIS International Aktiebolag. Później Scandia Computer zawarła umowę franczyzową ze spółką ComputerLand Corporation z USA i zmieniła nazwę na ComputerLand Poland.
Testosteron informatyczny
Doskonałe wyniki, które dzięki Sielickiemu notował ComputerLand, spowodowały, że zaproponowano mu posadę prezesa firmy. Sielicki postawił twarde warunki: chciał objąć 10 proc. akcji spółki. Krauze i jego szwedzki wspólnik obniżyli więc swój udział w spółce, a jej nowy prezes, choć dysponował mniejszym od nich pakietem akcji, stał się nagle języczkiem u wagi, wchodzącym w koalicje to z jednym, to z drugim współwłaścicielem. Gdy w 1994Ęr. ComputerLand pozyskał inwestora w postaci funduszu venture capital Enterprise Investors, znaczenie Sielickiego wzrosło, bo utrzymał on kontrolę nad swoim pakietem akcji spółki, podczas gdy udziały pozostałych wspólników jeszcze bardziej się zmniejszyły (obecnie kontroluje on około 9,2 proc. akcji CL). Sielicki był w Polsce jednym z prekursorów programów tzw. opcji menedżerskich, czyli wynagradzania zarządzających firmami w opcjach na akcje tychże firm. Stopniowo przejmował kontrolę nad spółką, co doprowadziło do otwartego konfliktu z Krauzem, który w końcu pozbył się posiadanych akcji CL i wycofał z firmy.
Wkrótce ComputerLand i Prokom Soft-ware stały się zaciekłymi konkurentami. Już rok po wybuchu konfliktu obu biznesmenów doszło do ich starcia o przejęcie katowickiej spółki Koma, specjalizującej się m.in. w informatycznych systemach wspierających zarządzanie zasobami ludzkimi (weszła w skład Grupy Kapitałowej Prokom Software w 1996 r.). Założyciel i prezes Komy Lech Cabaj ostro targował się o cenę, jaką miał zapłacić inwestor. Sielicki i Krauze spotkali się wówczas, by rozmawiać o możliwym wspólnym przejęciu katowickiej spółki. Tuż po zakończeniu rozmowy Krauze stwierdził, że nie chce mieć nic wspólnego z Sielickim. Niedługo potem zadzwonił do Cabaja i powiedział, że akceptuje jego cenę. Byle przejąć Komę i zagrać Sielickiemu na nosie.
Strategia zwycięstwa
Jak na ironię, piętą achillesową spółki, której szefuje niegdysiejszy zdolny programista, było oprogramowanie (software). Najpierw CL był spółką oferującą przede wszystkim hardware - komputery, okablowanie, tworzenie sieci komputerowych dla biur. Na początku lat 90. problem wyboru i zakupu oprogramowania dla instalowanych przez CL komputerów firma ta przerzucała często na klienta, mimo że określała się mianem "integratora informatycznego". - Zaczynaliśmy od sieci i komputerów, bo takie były wtedy potrzeby na rynku. Nie mieliśmy zresztą pieniędzy, aby tworzyć software. Dziś jednak tylko dwadzieścia kilka procent naszej sprzedaży stanowi hardware, reszta to software i usługi, a różnica ta będzie się powiększać - tłumaczy "Wprost" Tomasz Sielicki.
Krauze był jednak szybszy i na dłuższą metę to zadecydowało o porażce ComputerLandu w wyścigu z Prokom Software. Krauze od początku postawił na tworzenie własnych, polskich aplikacji dla prywatnego biznesu, instytucji publicznych i innych klientów (na przykład w kontrakcie z ZUS Prokom nie był nawet głównym dostawcą sprzętu komputerowego), czyli na ten segment rynku, gdzie konkurencja jest mniejsza, a możliwe do uzyskania marże - znacznie wyższe. Tymczasem samych dostawców sprzętu w Polsce działa dziś co najmniej stu, a ceny pecetów, serwerów i wszelkiego innego hardware'u spadają w błyskawicznym tempie. CL z czasem stworzył własny tzw. dom software'owy, m.in. przez przejęcia takich firm, jak Elba lub CSBI (tworzyły głównie rozwiązania dla sektora bankowego). - Dzięki temu połączeniu jesteśmy największą spółką informatyczną właśnie na rynku bankowo-finansowym, a przychody z tego sektora stanowią 40 proc. naszych rocznych przychodów - mówi Sielicki. Prokom jednak nie tracił czasu i sam dokonywał znacznie bardziej udanych i liczniejszych przejęć, inwestując w firmy wyspecjalizowane, o mocnej pozycji w swych segmentach rynku (Comp, Ster Projekt czy Softbank).
Nie bez znaczenia była także charyzma obu prezesów. Krauze poruszał się po polityczno-biznesowych salonach z łatwością, bez względu na to, czy rządziła lewica, czy prawica, podczas gdy wpływy Sielickiego ograniczały się do środowiska dawnej Unii Wolności i "Gazety Wyborczej" (do dziś zasiada on w radzie nadzorczej Agory, wydawcy "GW").
Otwarta wojna
Do pierwszego wielkiego pojedynku ComputerLandu z Prokomem doszło wiosną 1998 r. Sielicki ogłosił, że jego firma jest jedyną, która w krótkim czasie zbuduje w ZUS kompleksowy system informatyczny. Prokom, który wcześniej wygrał przetarg na budowę właśnie takiego systemu dla ZUS, oskarżył CL w sądzie o nieuczciwą konkurencję i wygrał.
Od czasu rozpoczęcia przez Prokom informatyzacji ZUS wojna Sielickiego z Krauzem zaczęła przypominać głośną ofensywę Tet w roku 1968 podczas wojny wietnamskiej. Choć partyzanci Wietkongu ponieśli w jej toku druzgocącą klęskę militarną, to media i przeciwnicy wojny w Stanach Zjednoczonych przekuli ją w propagandową porażkę amerykańskiej armii. Choć to Prokom Software zgarniał większość najbardziej intratnych kontraktów publicznych, jego reputacja była odwrotnie proporcjonalna do sukcesów biznesowych - zupełnie inaczej niż w wypadku ComputerLandu. Zacięta konkurencja przybrała formę walki na noże. Już wiosną 1999 r. doszło do pierwszej próby wrogiego przejęcia ComputerLandu. Dzięki szybkiej zmianie statutu spółki Sielickiemu udało się utrzymać kontrolę nad firmą. Chociaż dowodów na to, że za nieudaną próbą przejęcia stał Krauze, nie było, to konflikt między dawnymi wspólnikami nieco osłabł.
Kolejne potyczki o kontrakty z państwowymi firmami i urzędami (m.in. PZU, PKO BP czy przetarg w MSWiA na system centralnej ewidencji pojazdów), w których Prokom wygrywał z ComputerLandem, nie przeradzały się w otwartą wojnę. Emocje wzbudziła dopiero sprawa RUM. Gdy na początku 2005 r. okazało się, że pilotażowy projekt RUM w Wielkopolsce będzie prowadził Prokom, o interesy ComputerLandu upomniał się kolejny raz znany dziennik. "Dlaczego Andrzej Sośnierz nie zostaje prezesem Narodowego Funduszu Zdrowia?" - to dramatyczne pytanie padało w połowie lutego tego roku. Sośnierz zasłynął wprowadzeniem systemu kart chipowych w Śląskiej Kasie Chorych (wykonawcą była spółka zależna od ComputerLandu), choć system ten nie spełnia wymagań stawianych RUM (na przykład próby zgromadzenia przez resort zdrowia kompletnych informacji ze śląskiego oddziału NFZ kończyły się fiaskiem). Innego zdania jest ComputerLand. - System sprawdził się i działa bez zarzutu. Jesteśmy również gotowi do jego udoskonalania. Z takim know-how i doświadczeniem mamy doskonałą pozycję startową do przetargu na budowę ogólnopolskiego RUM - mówi Sielicki.
Możemy się zatem spodziewać ostrej walki, w której i Sielicki, i Krauze wytoczą najcięższe działa. Dla Sielickiego (powoli wycofuje się z bieżącego zarządzania; pełni obecnie funkcję prezydenta ComputerLandu) to sprawa kluczowa, bo osłabionemu ostatnimi skandalami ComputerLandowi przydałby się spektakularny sukces. Zwłaszcza że niektórzy analitycy spekulują, że CL może być łakomym kąskiem do połknięcia przez konkurencję. Powrót Krauzego do firmy, której kiedyś był współzałożycielem (podobnie jak to było w wypadku Jobsa), choć mało prawdopodobny, nie jest wykluczony. - Krauze mógłby ewentualnie kupić "pakiet blokujący" akcji CL, by nie dopuścić do przejęcia tej spółki przez któregoś z zachodnich potentatów, konkurentów Prokomu - uważa Wiesław Migut, prezes grupy wydawniczej Migut Media, na przełomie lat 80. i 90. związany z branżą informatyczną.
Więcej możesz przeczytać w 13/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.