Artyści nie świnie. Jak ojczyzna wzywa, to wkroczą i opieprzą całe to dziennikarskie tałatajstwo
Doczekaliśmy się. Media publiczne wezmą za twarz artyści. Pchnęli apel, żeby w radzie nadzorczej TVP zasiedli "przedstawiciele środowisk twórczych". Bo artyści nie są świnie. Fura dobrze płatnej roboty na łbie, ale jak ojczyzna wzywa, to wkroczą, opieprzą całe to dziennikarskie tałatajstwo. A potem znów do symfonii, kończyć rozdzialik prozy awangardowej, bo wydawcy wyrywają rękopis spod pióra.
Taki sygnatariusz Henryk Mikołaj Górecki. Nie nada się? Przecież on już w 1958 r. zasunął na "Warszawskiej Jesieni" takie "Epitafium op. 12" na chór mieszany i zespół instrumentalny, że mu przylgnęło: "jeden z najbardziej radykalnych kompozytorów awangardowych w Polsce". Więc teraz ten radykalny i zasłużony rankiem zasiada, kawkę rogalikiem zagryza, a tu z Woronicza wpadają z aferą: Doda z Mandaryną na wizji natrzaskały się po dziobach. Która którą ma przeprosić i czy koniecznie na łamach "Tygodnika Powszechnego"? Niech pan radykalnie przetnie ten wrzód, panie kompozytorze, bo miliony czekają. "Ależ Mandaryna Dodę, barany!" - cedzi przez zęby Górecki. "Trzeba być kompletnym idiotą, żeby nie dostrzegać bezapelacyjnej wyższości Dody nad Mandaryną. Jak dziś pamiętam, w 1958 r. mieli podobny wypadek na >>Warszawskiej Jesieni<<. I wtedy ja...". Ale redaktor z Woronicza już nie słucha. Łeb spuścił i mruczy pod nosem: "No tak. Jak nas światły człowiek nie opierdoli, to poginiemy marnie. My się tu z tymi dwiema wozimy od trzech lat. Nawet kamerzyści przestali rozróżniać, która jest która. A kompozytor radykalny spojrzał raz i już jest porządek".
Sygnatariusza Zanussiego dopadli na ścieżce w Lasku Bielańskim, akurat gdy wygłaskiwał kwestię dla Zapasiewicza: "Tę śmiertelną chorobę przeniosłem drogą płciową... tego ranka, gdy gąsienice junty zgrzytały po męczeńskim warszawskim bruku, bo wtedy jeszcze tą drogą przenosiłem, o ile pamiętam". A tu mu redaktorek zastępuje drogę: "Panie reżyserze kochany, ja to pana widziałem we wszystkich filmach. I w polskich, i w zagranicznych, i w amerykańskich. Ale w paśmie o 9.30 przedszkolaki się burzą, że w reklamach jest przewaga tranu nad owsianką. Więc co z tym tranem, bo nas te przedszkolaki zaj..." - tu się połapał, że mówi do twórcy filmu "Brat naszego Boga" i wiązania w kolanach mu się poluzowały. "Ależ owsianka, naturalnie, łaskawy panie. Tran jako komunistyczny sposób rozpijania najmłodszych budził mój moralny niepokój już w 1974 r., nawet, powiedziałbym, późną jesienią 1973 r., ale to kwestia smaku..." - wypłynęło z Zanussiego na jednym ślizgu. "A skąd ja mam, kurwa, wiedzieć, co go niepokoiło w '73, jak myśmy wtedy z Gruzą tłukli Sopot za Sopotem i przez pięć lat miałem same trzydniówki" - mruczy redaktorek w kołnierz jesionki. "Myśli pan, że lepiej brzmi: właśnie zamierzałem przenieść drogą płciową, gdy czołgi... czy raczej: czołgi miażdżyły, a ja nieustępliwie przenosiłem?" - snuje Zanussi. - "Co?". "Już nic, nie zatrzymuję pana...".
No, do Wajdy to się z duperelami nie wybierają. Od razu z grubej rury: "Mistrzu, newsa o wizycie pana prezesa, drogiego nam wszystkim Jarosława, w Togo to damy w serwisie o 23.37 jako trzecią wiadomość? Naturalnie po expos� prezydenta Lecha i relacji z konwencji w Sali Kongresowej? Czy może raczej jako drugą, z zapowietzią, że za chwilę relacja na żywo z konwencji? Niech Mistrz łaskawie rozstrzygnie, bo kolegium wyczerpało już moce decyzyjne...". W okularach Mistrza błysnęła gorzka ironia zwana sarkazmem. Ale Mistrz złagodził minę, bo wiedział, że w telewizji nie znają tak trudnych słów: "Powiem panu po polsku, bo zawsze czuję i myślę po polsku. Newsa z Togo emitujemy jako...". Długopis redaktora na całe trzy sekundy zawisł nad notatnikiem. Polska zamarła.
Taki sygnatariusz Henryk Mikołaj Górecki. Nie nada się? Przecież on już w 1958 r. zasunął na "Warszawskiej Jesieni" takie "Epitafium op. 12" na chór mieszany i zespół instrumentalny, że mu przylgnęło: "jeden z najbardziej radykalnych kompozytorów awangardowych w Polsce". Więc teraz ten radykalny i zasłużony rankiem zasiada, kawkę rogalikiem zagryza, a tu z Woronicza wpadają z aferą: Doda z Mandaryną na wizji natrzaskały się po dziobach. Która którą ma przeprosić i czy koniecznie na łamach "Tygodnika Powszechnego"? Niech pan radykalnie przetnie ten wrzód, panie kompozytorze, bo miliony czekają. "Ależ Mandaryna Dodę, barany!" - cedzi przez zęby Górecki. "Trzeba być kompletnym idiotą, żeby nie dostrzegać bezapelacyjnej wyższości Dody nad Mandaryną. Jak dziś pamiętam, w 1958 r. mieli podobny wypadek na >>Warszawskiej Jesieni<<. I wtedy ja...". Ale redaktor z Woronicza już nie słucha. Łeb spuścił i mruczy pod nosem: "No tak. Jak nas światły człowiek nie opierdoli, to poginiemy marnie. My się tu z tymi dwiema wozimy od trzech lat. Nawet kamerzyści przestali rozróżniać, która jest która. A kompozytor radykalny spojrzał raz i już jest porządek".
Sygnatariusza Zanussiego dopadli na ścieżce w Lasku Bielańskim, akurat gdy wygłaskiwał kwestię dla Zapasiewicza: "Tę śmiertelną chorobę przeniosłem drogą płciową... tego ranka, gdy gąsienice junty zgrzytały po męczeńskim warszawskim bruku, bo wtedy jeszcze tą drogą przenosiłem, o ile pamiętam". A tu mu redaktorek zastępuje drogę: "Panie reżyserze kochany, ja to pana widziałem we wszystkich filmach. I w polskich, i w zagranicznych, i w amerykańskich. Ale w paśmie o 9.30 przedszkolaki się burzą, że w reklamach jest przewaga tranu nad owsianką. Więc co z tym tranem, bo nas te przedszkolaki zaj..." - tu się połapał, że mówi do twórcy filmu "Brat naszego Boga" i wiązania w kolanach mu się poluzowały. "Ależ owsianka, naturalnie, łaskawy panie. Tran jako komunistyczny sposób rozpijania najmłodszych budził mój moralny niepokój już w 1974 r., nawet, powiedziałbym, późną jesienią 1973 r., ale to kwestia smaku..." - wypłynęło z Zanussiego na jednym ślizgu. "A skąd ja mam, kurwa, wiedzieć, co go niepokoiło w '73, jak myśmy wtedy z Gruzą tłukli Sopot za Sopotem i przez pięć lat miałem same trzydniówki" - mruczy redaktorek w kołnierz jesionki. "Myśli pan, że lepiej brzmi: właśnie zamierzałem przenieść drogą płciową, gdy czołgi... czy raczej: czołgi miażdżyły, a ja nieustępliwie przenosiłem?" - snuje Zanussi. - "Co?". "Już nic, nie zatrzymuję pana...".
No, do Wajdy to się z duperelami nie wybierają. Od razu z grubej rury: "Mistrzu, newsa o wizycie pana prezesa, drogiego nam wszystkim Jarosława, w Togo to damy w serwisie o 23.37 jako trzecią wiadomość? Naturalnie po expos� prezydenta Lecha i relacji z konwencji w Sali Kongresowej? Czy może raczej jako drugą, z zapowietzią, że za chwilę relacja na żywo z konwencji? Niech Mistrz łaskawie rozstrzygnie, bo kolegium wyczerpało już moce decyzyjne...". W okularach Mistrza błysnęła gorzka ironia zwana sarkazmem. Ale Mistrz złagodził minę, bo wiedział, że w telewizji nie znają tak trudnych słów: "Powiem panu po polsku, bo zawsze czuję i myślę po polsku. Newsa z Togo emitujemy jako...". Długopis redaktora na całe trzy sekundy zawisł nad notatnikiem. Polska zamarła.
Więcej możesz przeczytać w 13/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.