Rosja jest pierwszym wirtualnym mocarstwem ery medialnej
Prezydent Rosji nie przyjmuje do wiadomości faktu rozpadu ZSRR. Mówi, że to najgorsze, co mogło się Rosji przytrafić. Szybko odbudowuje wpływy, wykorzystując nacjonalistyczną retorykę. Ma wielki atut - surowce. Hojnie wspiera watażków na Białorusi, w Uzbekistanie, Kazachstanie i Azerbejdżanie. Na Ukrainie dzieli pomarańczowych. Zawiązuje sojusz z antydemokratycznymi rebeliantami - Chinami i Iranem. Wprowadza na salony terrorystów z Palestyny. Jego imperium ponownie rośnie w siłę. Przywódcy świata muszą się z nim liczyć. Putin przygotowuje się do szczytu najbogatszych. Tym razem to on go zorganizuje.
Pacyfik, Himalaje i Europa
"Nie zaplanowałem tego pytania" - powiedział do Condoleezzy Rice rozbawiony Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych Rosji, gdy jeden z rosyjskich dziennikarzy zapytał amerykańską sekretarz stanu, kiedy Rosja uzyska zgodę na przystąpienie do WTO. Rice nie zrozumiała żartu ministra. Uśmiechała się jednak, robiąc dobrą minę do złej gry.
W Waszyngtonie wizyty ministrów spraw zagranicznych są z reguły przez prasę ignorowane. W ciągu roku są ich setki. Tej jednak bacznie się przyglądano. Siergiej Ławrow, nim spotkał się z Condoleezzą Rice, prowadził rozmowy z przywódcami Hamasu w Moskwie. Negocjacje niczego nie wniosły, ale Moskwa stała się jednym z ważnych graczy na Bliskim Wschodzie. Rice chciała znać opinię Ławrowa. "Rosja, która posiada terytoria w Europie i Azji, jest w najlepszym położeniu, by prowadzić między cywilizacjami dialog zapewniający równowagę sił na świecie" - donosiła dumnie agencja Interfax. "Washington Post" w komentarzu redakcyjnym napisał: "Rosja wraca". By przybliżyć czytelnikom, co to za kraj, pisano, że to "Arabia Saudyjska z głowicami nuklearnymi - wewnętrznie represyjna i ekonomicznie słaba, ale organizująca międzynarodową grę dzięki swoim zasobom".
Kilkanaście dni później Władimir Putin był w Państwie Środka. Niemal równo sto lat wcześniej Siergiej Witte, doradca Mikołaja II, obiecywał carowi, że już niedługo "z wybrzeży Pacyfiku i szczytów Himalajów Rosja zapanuje nie tylko nad sprawami Azji, ale także Europy". Obietnica okazała się prorocza. W Pekinie Putin załatwiał sprawy europejskie. Rosyjskie firmy podpisały kilka umów na dostarczanie do Chin ropy i gazu. Z umów nie wynika, jak ten surowiec zostanie dostarczony ani kto zapłaci za budowę rurociągów. Był to jednak sygnał dla Europy: Rosja ma alternatywę - kupca, który zapłaci więcej. Putin może teraz jechać do Brukseli, by skonfrontować tę sytuację z unijną energetyczną "zieloną księgą". "Rosja przechodzi na rynkowe ceny gazu" - mówił Ławrow w Pekinie. "Prezydent znów poparł dyplomatyczną grę Gazpromu - tym razem nawet bardziej globalną niż zwykle" - pisała gazeta "Wriemia Nowostiej".
Słowiańska wiosna
Kilka tygodni wcześniejĘWładimir Putin przebywał wĘCzechach i na Węgrzech.ĘWĘBudapeszcie przepraszał za rozjechanie węgierskiej rewolucji. "Nie trzeba łączyć Rosji ze Związkiem Radzieckim, lecz my nadal czujemy pewien rodzaj moralnej odpowiedzialności" - powiedział. W Pradze mówił to samo, tyle że odnosił się do inwazji na Czechosłowację w 1968 r. Efekt został osiągnięty: europejska prasa była zachwycona. "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisał o "słowiańskiej wiośnie": "Czechy i Węgry widzą w Rosji siłę w dziedzinie energii, ale też mogą ją wykorzystywać w polityce zagranicznej jako cichą rezerwę przeciw przesadnym aspiracjom swoich sąsiadów - Polski i Niemiec".
Putinowi w rzeczywistości zależało na podzieleniu europejskich sąsiadów. Przeprosin za okupację i aneksję od lat bezskutecznie domagają się Litwa, Łotwa i Estonia. W przeciwieństwie do Węgier czy Czech te państwa otwarcie krytykują rosyjską politykę. Kilka dni po wizycie Putina w Czechach oberwało się Polsce. Rosyjska prokuratura wojskowa orzekła, że zbrodnia w Katyniu nie jest zbrodnią stalinowską. Mimo że na rozkazie mordu widniał podpis Stalina! "Moskwa rozpoczęła proces poprawy stosunków z Węgrami i Austrią oraz z Czechami i Słowacją i wkrótce poza nawiasem pozostaną Polska i trzy kraje bałtyckie" - mówi Czeslovas Laurinaviczius, litewski politolog i historyk.
Kilka dni później okazało się, że wizyty w Europie Środkowej mają drugie dno. Niemiecki koncern E.ON (największy europejski sojusznik Gazpromu) zaproponował Gazpromowi swoje węgierskie aktywa (MOL) w zamian za udziały w przyszłym zagospodarowaniu złoża gazowego Jużno-Russkoje na Syberii Zachodniej. Być może Putin pojechał poinformować o tym władze w Budapeszcie. Wyjaśniła to "Niezawisimaja Gazieta": "Prezydent Rosji wytłumaczył Węgrom i Czechom, jak powinni się zachowywać wobec Rosji".
Imperium na gazie
Tam, gdzie Putin, tam iĘGazprom. Rosyjskie imperium to imperium Gazpromu. Ta spółka jest już obecna w 25 krajach Europy. Pod względem wartości rynkowej zajmuje dwunaste miejsce na świecie. Jest mistrzem w tworzeniu firm, które pozwalają się jej skryć za nowym szyldem i umocnić pozycję na rynku (przykład: RosUkrEnergo). Takie spółki umożliwiają transfer gotówki do kieszeni osób, które mają jakiekolwiek, nie tylko polityczne, wpływy.
"Gazprom to narzędzieĘKremla" - mówi Aleksiej Arbatow, członek Rosyjskiej Akademii Nauk, były deputowany do Dumy z partii Jabłoko. "Rosja wyciągnęła wnioski z doświadczeń historycznych. Dzisiejsze imperium już nie poszerza terytorium, bo to powiększa słabości. Rosja dziś uzależnia" - tłumaczy. Tak było w wypadku Uzbekistanu - w zamian za kontrolę nad złożami gazu iĘprzesyłem surowca Moskwa zagwarantowała nietykalność Isłamowi Karimowowi, prezydentowi republiki. Kazachstan na podstawie podobnej umowy udostępnił Gazpromowi środki transportowe i tranzytowe, a Turkmenistan na 25 lat oddał nadwyżki eksportowe. Dzięki tym umowom Gazprom kontroluje dostawy gazu z Azji Środkowej i nadzoruje to, kto ostatecznie będzie ich odbiorcą.
Dimitri Trenin, wiceszef Carnegie Center, nazywa to "korespondującym otoczeniem". Rosja, by się rozwijać, musi mieć wpływ na to, co się dzieje u sąsiadów. "I nie oznacza to, że Moskwa w ten sposób wspiera wyłącznie dyktatorów - tłumaczy. - Gdyby mogła, już dawno by się pozbyła części z nich. Łukaszenka stoi na drodze szybszej integracji Rosji i Białorusi, którą Milinkiewicz całkiem by powstrzymał. Karimow do niedawna współpracował z USA. Turkmenbasza jest zamknięty i nieprzewidywalny. Rosja potrzebuje partnerów stabilnych, a za takich uważa dawnych funkcjonariuszy komunistycznych". Gleb Pawłowski, strateg polityczny Kremla i doradca Putina, nazywa to nieco bardziej kolokwialnie "wspieraniem władz konserwatywnych". W opublikowanym na początku roku eseju "Dlaczego Rosja ma być silna" minister obrony Siergiej Iwanow zastrzegł "prawo Rosji do interwencji w krajach WNP", jeśli "wystąpią wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia". Strategię tę nazwano budową świata wielobiegunowego.
Narcystyczna gra
Ważniejsze od pytania, dlaczego Rosja zamierza się wzmacniać, jest pytanie, jak zamierza to robić. Tego jednak Iwanow nie wyjaśnia. A wątpliwości jest wiele. Ludność Rosji niknie w oczach. Średnia długość życia mężczyzn wynosi zaledwie 57 lat i co roku w kraju ubywa prawie 800 tys. osób. Rosję trudno uznać za nowoczesną potęgę gospodarczą - jej PKB jest niższy od holenderskiego. Atak Putina na społeczeństwo obywatelskie, renacjonalizacja kluczowych działów gospodarki, niezdolność do rozwiązania konfliktu czeczeńskiego metodami politycznymi - wszystko to sprawia, że w oczach ekspertów Rosja pozbawia się szans na odgrywanie większej roli w przyszłości. Konstatację tę pogłębia to, że wiele krajów (m.in. Szwecja i USA) zamierza się uniezależnić od paliw kopalnych, czyli podkopać podstawowe założenia budowy przyszłego "liberalnego imperium".
W dodatku Rosja w swoich inicjatywach dyplomatycznych ponosi same porażki: rozmowy z Hamasem spełzły na niczym, negocjacje z Teheranem okazały się dla Moskwy zimnym prysznicem, a Europy nie można dzielić w nieskończoność. Nie chodzi jednak o rzeczywiste możliwości wpływu. Liczy się wrażenie, że Rosja to imperium przesądzające o losach świata. W gruncie rzeczy Rosja jest pierwszym wirtualnym mocarstwem ery medialnej. W polityce zagranicznej Kreml pozoruje ruchy i pręży muskuły, przez co wielu przywódcom i obserwatorom wydaje się, że mają do czynienia z potężnym graczem. Gleb Pawłowski określa to tak: w polityce istnieje pojęcie gracza, który nie jest ani pionkiem, ani królem, ale za to ustala zasady gry. "Rosja siada do każdego stołu, nieważne z kim. Ważne, by stawka była wysoka" - ocenia Michael McFaul z Instytutu Hoovera. Problem w tym, że Zachód sam stworzył to wirtualne imperium. W 1997 r., licząc na to, że Rosja się ucywilizuje, przyjęto ją do klubu G-7, mimo że nie było ku temu przesłanek ekonomicznych. Zamiast jednak modernizować państwo, Rosja zaczęła się cofać, jednocześnie umacniając swój imperialny wizerunek. Okazało się to tak skuteczne, że dziś dla wielu zachodnich polityków rozmowa o wykluczeniu Rosji z G-8 to temat tabu.
Dla Kremla ta imperialna gra ma też wymiar wewnętrzny - dostarcza Rosjanom powodów do dumy i ich integruje. Są szanowani za to, nad czym panują - za radziecką spuściznę nuklearną i - jak powiedział Władimir Putin - "zasoby energetyczne chrześcijaństwa". Szczyt G-8 w Petersburgu będzie zaspokojeniem tego narcyzmu. Putin pokaże światu, jak potężna jest Rosja, która jeśli będzie trzeba, zapanuje nawet nad złą pogodą.
Pacyfik, Himalaje i Europa
"Nie zaplanowałem tego pytania" - powiedział do Condoleezzy Rice rozbawiony Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych Rosji, gdy jeden z rosyjskich dziennikarzy zapytał amerykańską sekretarz stanu, kiedy Rosja uzyska zgodę na przystąpienie do WTO. Rice nie zrozumiała żartu ministra. Uśmiechała się jednak, robiąc dobrą minę do złej gry.
W Waszyngtonie wizyty ministrów spraw zagranicznych są z reguły przez prasę ignorowane. W ciągu roku są ich setki. Tej jednak bacznie się przyglądano. Siergiej Ławrow, nim spotkał się z Condoleezzą Rice, prowadził rozmowy z przywódcami Hamasu w Moskwie. Negocjacje niczego nie wniosły, ale Moskwa stała się jednym z ważnych graczy na Bliskim Wschodzie. Rice chciała znać opinię Ławrowa. "Rosja, która posiada terytoria w Europie i Azji, jest w najlepszym położeniu, by prowadzić między cywilizacjami dialog zapewniający równowagę sił na świecie" - donosiła dumnie agencja Interfax. "Washington Post" w komentarzu redakcyjnym napisał: "Rosja wraca". By przybliżyć czytelnikom, co to za kraj, pisano, że to "Arabia Saudyjska z głowicami nuklearnymi - wewnętrznie represyjna i ekonomicznie słaba, ale organizująca międzynarodową grę dzięki swoim zasobom".
Kilkanaście dni później Władimir Putin był w Państwie Środka. Niemal równo sto lat wcześniej Siergiej Witte, doradca Mikołaja II, obiecywał carowi, że już niedługo "z wybrzeży Pacyfiku i szczytów Himalajów Rosja zapanuje nie tylko nad sprawami Azji, ale także Europy". Obietnica okazała się prorocza. W Pekinie Putin załatwiał sprawy europejskie. Rosyjskie firmy podpisały kilka umów na dostarczanie do Chin ropy i gazu. Z umów nie wynika, jak ten surowiec zostanie dostarczony ani kto zapłaci za budowę rurociągów. Był to jednak sygnał dla Europy: Rosja ma alternatywę - kupca, który zapłaci więcej. Putin może teraz jechać do Brukseli, by skonfrontować tę sytuację z unijną energetyczną "zieloną księgą". "Rosja przechodzi na rynkowe ceny gazu" - mówił Ławrow w Pekinie. "Prezydent znów poparł dyplomatyczną grę Gazpromu - tym razem nawet bardziej globalną niż zwykle" - pisała gazeta "Wriemia Nowostiej".
Słowiańska wiosna
Kilka tygodni wcześniejĘWładimir Putin przebywał wĘCzechach i na Węgrzech.ĘWĘBudapeszcie przepraszał za rozjechanie węgierskiej rewolucji. "Nie trzeba łączyć Rosji ze Związkiem Radzieckim, lecz my nadal czujemy pewien rodzaj moralnej odpowiedzialności" - powiedział. W Pradze mówił to samo, tyle że odnosił się do inwazji na Czechosłowację w 1968 r. Efekt został osiągnięty: europejska prasa była zachwycona. "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisał o "słowiańskiej wiośnie": "Czechy i Węgry widzą w Rosji siłę w dziedzinie energii, ale też mogą ją wykorzystywać w polityce zagranicznej jako cichą rezerwę przeciw przesadnym aspiracjom swoich sąsiadów - Polski i Niemiec".
Putinowi w rzeczywistości zależało na podzieleniu europejskich sąsiadów. Przeprosin za okupację i aneksję od lat bezskutecznie domagają się Litwa, Łotwa i Estonia. W przeciwieństwie do Węgier czy Czech te państwa otwarcie krytykują rosyjską politykę. Kilka dni po wizycie Putina w Czechach oberwało się Polsce. Rosyjska prokuratura wojskowa orzekła, że zbrodnia w Katyniu nie jest zbrodnią stalinowską. Mimo że na rozkazie mordu widniał podpis Stalina! "Moskwa rozpoczęła proces poprawy stosunków z Węgrami i Austrią oraz z Czechami i Słowacją i wkrótce poza nawiasem pozostaną Polska i trzy kraje bałtyckie" - mówi Czeslovas Laurinaviczius, litewski politolog i historyk.
Kilka dni później okazało się, że wizyty w Europie Środkowej mają drugie dno. Niemiecki koncern E.ON (największy europejski sojusznik Gazpromu) zaproponował Gazpromowi swoje węgierskie aktywa (MOL) w zamian za udziały w przyszłym zagospodarowaniu złoża gazowego Jużno-Russkoje na Syberii Zachodniej. Być może Putin pojechał poinformować o tym władze w Budapeszcie. Wyjaśniła to "Niezawisimaja Gazieta": "Prezydent Rosji wytłumaczył Węgrom i Czechom, jak powinni się zachowywać wobec Rosji".
Imperium na gazie
Tam, gdzie Putin, tam iĘGazprom. Rosyjskie imperium to imperium Gazpromu. Ta spółka jest już obecna w 25 krajach Europy. Pod względem wartości rynkowej zajmuje dwunaste miejsce na świecie. Jest mistrzem w tworzeniu firm, które pozwalają się jej skryć za nowym szyldem i umocnić pozycję na rynku (przykład: RosUkrEnergo). Takie spółki umożliwiają transfer gotówki do kieszeni osób, które mają jakiekolwiek, nie tylko polityczne, wpływy.
"Gazprom to narzędzieĘKremla" - mówi Aleksiej Arbatow, członek Rosyjskiej Akademii Nauk, były deputowany do Dumy z partii Jabłoko. "Rosja wyciągnęła wnioski z doświadczeń historycznych. Dzisiejsze imperium już nie poszerza terytorium, bo to powiększa słabości. Rosja dziś uzależnia" - tłumaczy. Tak było w wypadku Uzbekistanu - w zamian za kontrolę nad złożami gazu iĘprzesyłem surowca Moskwa zagwarantowała nietykalność Isłamowi Karimowowi, prezydentowi republiki. Kazachstan na podstawie podobnej umowy udostępnił Gazpromowi środki transportowe i tranzytowe, a Turkmenistan na 25 lat oddał nadwyżki eksportowe. Dzięki tym umowom Gazprom kontroluje dostawy gazu z Azji Środkowej i nadzoruje to, kto ostatecznie będzie ich odbiorcą.
Dimitri Trenin, wiceszef Carnegie Center, nazywa to "korespondującym otoczeniem". Rosja, by się rozwijać, musi mieć wpływ na to, co się dzieje u sąsiadów. "I nie oznacza to, że Moskwa w ten sposób wspiera wyłącznie dyktatorów - tłumaczy. - Gdyby mogła, już dawno by się pozbyła części z nich. Łukaszenka stoi na drodze szybszej integracji Rosji i Białorusi, którą Milinkiewicz całkiem by powstrzymał. Karimow do niedawna współpracował z USA. Turkmenbasza jest zamknięty i nieprzewidywalny. Rosja potrzebuje partnerów stabilnych, a za takich uważa dawnych funkcjonariuszy komunistycznych". Gleb Pawłowski, strateg polityczny Kremla i doradca Putina, nazywa to nieco bardziej kolokwialnie "wspieraniem władz konserwatywnych". W opublikowanym na początku roku eseju "Dlaczego Rosja ma być silna" minister obrony Siergiej Iwanow zastrzegł "prawo Rosji do interwencji w krajach WNP", jeśli "wystąpią wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia". Strategię tę nazwano budową świata wielobiegunowego.
Narcystyczna gra
Ważniejsze od pytania, dlaczego Rosja zamierza się wzmacniać, jest pytanie, jak zamierza to robić. Tego jednak Iwanow nie wyjaśnia. A wątpliwości jest wiele. Ludność Rosji niknie w oczach. Średnia długość życia mężczyzn wynosi zaledwie 57 lat i co roku w kraju ubywa prawie 800 tys. osób. Rosję trudno uznać za nowoczesną potęgę gospodarczą - jej PKB jest niższy od holenderskiego. Atak Putina na społeczeństwo obywatelskie, renacjonalizacja kluczowych działów gospodarki, niezdolność do rozwiązania konfliktu czeczeńskiego metodami politycznymi - wszystko to sprawia, że w oczach ekspertów Rosja pozbawia się szans na odgrywanie większej roli w przyszłości. Konstatację tę pogłębia to, że wiele krajów (m.in. Szwecja i USA) zamierza się uniezależnić od paliw kopalnych, czyli podkopać podstawowe założenia budowy przyszłego "liberalnego imperium".
W dodatku Rosja w swoich inicjatywach dyplomatycznych ponosi same porażki: rozmowy z Hamasem spełzły na niczym, negocjacje z Teheranem okazały się dla Moskwy zimnym prysznicem, a Europy nie można dzielić w nieskończoność. Nie chodzi jednak o rzeczywiste możliwości wpływu. Liczy się wrażenie, że Rosja to imperium przesądzające o losach świata. W gruncie rzeczy Rosja jest pierwszym wirtualnym mocarstwem ery medialnej. W polityce zagranicznej Kreml pozoruje ruchy i pręży muskuły, przez co wielu przywódcom i obserwatorom wydaje się, że mają do czynienia z potężnym graczem. Gleb Pawłowski określa to tak: w polityce istnieje pojęcie gracza, który nie jest ani pionkiem, ani królem, ale za to ustala zasady gry. "Rosja siada do każdego stołu, nieważne z kim. Ważne, by stawka była wysoka" - ocenia Michael McFaul z Instytutu Hoovera. Problem w tym, że Zachód sam stworzył to wirtualne imperium. W 1997 r., licząc na to, że Rosja się ucywilizuje, przyjęto ją do klubu G-7, mimo że nie było ku temu przesłanek ekonomicznych. Zamiast jednak modernizować państwo, Rosja zaczęła się cofać, jednocześnie umacniając swój imperialny wizerunek. Okazało się to tak skuteczne, że dziś dla wielu zachodnich polityków rozmowa o wykluczeniu Rosji z G-8 to temat tabu.
Dla Kremla ta imperialna gra ma też wymiar wewnętrzny - dostarcza Rosjanom powodów do dumy i ich integruje. Są szanowani za to, nad czym panują - za radziecką spuściznę nuklearną i - jak powiedział Władimir Putin - "zasoby energetyczne chrześcijaństwa". Szczyt G-8 w Petersburgu będzie zaspokojeniem tego narcyzmu. Putin pokaże światu, jak potężna jest Rosja, która jeśli będzie trzeba, zapanuje nawet nad złą pogodą.
Więcej możesz przeczytać w 13/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.