Kto w Brukseli przyprawił nam gębę?
Dno dna, ubóstwo, brak reform, gorzej niż w Rumunii i Bułgarii, które dopiero kołaczą do wrót unii - oto opinie o Polsce zawarte w ogłoszonym w połowie marca raporcie Centrum Europejskich Reform z Londynu. Instytucja to niby-niezależna, nie działająca formalnie w strukturach UE, i jej raport można by potraktować jako jedną z wielu nie zawsze prawdziwych ocen. Można by, gdyby nie to, że pracuje ona dla Komisji Europejskiej, a jej raporty są traktowane jako dokumenty unijnego rządu. Pod ostatnim dokumentem podpisał się sam szef Komisji Europejskiej, który potem przywołał nasz kraj do porządku.
Okazuje się, że tak naprawdę raporty oceniające członków UE są trzy. Pierwszy to dokument Komisji Europejskiej "Czas zmienić bieg", który poza poetyckim tytułem wyróżnia się urzędowym optymizmem. Nie wystawia laurek krajom członkowskim, zadowalając się zamieszczeniem aneksów krajowych, podających wskaźniki ekonomiczne i ich prognozy. Tu wypadamy nie najgorzej. Raport drugi, niemal zupełnie w Polsce niezauważony, to opracowanie Jeana Pisani-Ferry'ego i André Sapira "Last exit to Lisbon", opublikowane przez brukselski instytut badawczy Bruegel. Polska uznana jest w nim za prymusa reform wśród krajów wdrażających strategię lizbońską. Wreszcie trzeci raport, ten najbardziej nagłaśniany (przypadkiem?), ogłoszony w ubiegłym tygodniu, za który postawiono nas pod pręgierzem na brukselskim rynku, to opracowanie przygotowane w londyńskim Centre for European Reform (CER). Polska przedstawiona jest w nim jako "złoczyńca".
O co tak naprawdę chodzi? Otóż Unia Europejska musi coś zrobić ze strategią lizbońską. Minęło pięć lat od jej uchwalenia i jest oczywiste, że osiągnięcie zasadniczego celu (wyprzedzenie gospodarki USA w roku 2010) jest nierealne. W tej sytuacji zrobiono trzy rzeczy: "zmodernizowano" strategię, zablokowano podstawową reformę mogącą przyspieszyć wzrost gospodarczy unii, jaką była liberalizacja rynku usług (tworzą one 70 proc. unijnego PKB), oraz opublikowano sequele raportów o "dalszym postępie w wykonywaniu zadań strategii lizbońskiej". W raportach tych, w zależności od tego, kto liczy i co chce, aby mu wyszło, Polska jest prymusem wdrażania strategii albo "złoczyńcą" chcącym strategię zniszczyć. Polska mówiąca ciągle "nie", bratająca się z USA, prymusem reform? O nie, Brukseli wygodniej widzieć w nas "złoczyńcę".
A u was biją reformatorów
Pisani-Ferry i Sapir w swoim raporcie podeszli do sprawy poważnie i określili cztery kryteria oceny wdrażania strategii lizbońskiej i "wycenili" je w skali od zera (brak działań) do czterech (maksymalny wysiłek na rzecz wprowadzenia strategii w życie). Łącznie zatem każdy kraj mógł uzyskać 16 punktów Najlepiej została oceniona Estonia (11 punktów), a Polska, osiągając 7 punktów, została sklasyfikowana z ośmioma innymi państwami na drugim miejscu. Co jeszcze ważniejsze, razem z Hiszpanią została uznana za najlepszą w grupie krajów dużych (gorzej wypadły Francja, Włochy, Niemcy i Wielka Brytania).
Wspomniane wyżej opracowanie przeszło w Polsce niemal niezauważone. W niektórych gazetach ukazał się bowiem (za Agencją Reutera) taki oto komunikat: "Duże kraje unii - Niemcy, Francja, Hiszpania, Włochy, Wielka Brytania i Polska - są mocno zapóźnione w porównaniu z mniejszymi we wdrażaniu strategii lizbońskiej, mającej poprawić konkurencyjność". Niby to i prawda, tyle że nie w Leningradzie, tylko w Moskwie, i nie rozdają rowerów, tylko kradną zegarki.
Aurore Wanlin, autorka raportu CER, który tak zbulwersował opinię publiczną w Polsce i spowodował, że zostaliśmy publicznie napiętnowani przez samego przewodniczącego Komisji Europejskiej, pisze tak: "Spowolnienie reform w 2005 r. można jeszcze wiązać z okresem przedwyborczym. Ostatnie wydarzenia dają jednak mało nadziei na poprawę sytuacji, nawet gdyby udało się uniknąć przedterminowych wyborów. Populizm nowego prawicowego mniejszościowego rządu oznacza, że kontrowersyjne reformy nie znajdą się w jego programie". Jak łatwo zauważyć, zastosowana jest tu ciekawa figura metodologiczna, bowiem do analizy reform związanych ze strategią lizbońską w roku 2005 wykorzystywana jest ocena postępowania rządu w roku 2006.
Ów raport Wanlin składa się z dwóch części: w pierwszej ocenia się trzynaście sfer działalności, dość subiektywnie zaliczając poszczególne kraje do trzech grup: "bohaterów" (hero), "nijakich" (no-name) i "złoczyńców" (villain). Polska aż osiem razy znalazła się w grupie "złoczyńców", potępiana za brak postępu w badaniach naukowych, transporcie, usługach finansowych, konkurencji, walce z bezrobociem, modernizacji opieki społecznej i ochronie środowiska oraz w kategorii "łatwość zakładania nowych firm". Dlaczego tak zostaliśmy ocenieni, nie wiadomo, bowiem uzasadnienia brakuje. Tam zaś, gdzie przypadkiem się pojawia, bywa nieprawdziwe. Zostaliśmy bowiem skarceni m.in. za "odmowę ułatwień w dostępie do Internetu", co oznacza, że autorka nie chce wiedzieć o wprowadzonym w ubiegłym roku zwrocie VAT za te usługi.
Co ciekawe, nawet jeżeli w jakiejś dziedzinie zostały odnotowane polskie sukcesy (tak jak w kształceniu kadr, gdzie zostaliś-my pochwaleni za wysoki odsetek uczącej się młodzieży i duży postęp w zwalczaniu analfabetyzmu społecznego), nie wystarczało to jednak, aby uznać nas za "bohatera". A tam, gdzie Polskę rzeczywiście można pochwalić, raport CER milczy. Pięknym przykładem jest ocena bardzo ważna, bo wypunktowana w podsumowaniu: "Węgry i Szwecja dostarczyły wzorowego przykładu, jak reformować systemy emerytalne". Stwierdzenie takie wymagało sporej dozy arogancji, skoro obie te reformy są kopią polskiej reformy emerytalnej, do tego wprowadzono je osiem lat później.
"Wprost" wielokrotnie i w stosunku do wszystkich rządów krytykował wyhamowywanie reform gospodarczych, tym bardziej mamy prawo powiedzieć, że nie zgadzamy się z raportem CER. Postęp, jaki Polska uczyniła w takich dziedzinach jak usługi finansowe lub rejestrowanie podmiotów gospodarczych, sprawia bowiem, że na pewno nie należymy do europejskich outsiderów. Uczciwość wymaga też, aby nie epatować czytelnika 18-procentową stopą bezrobocia, jak to robi autorka raportu CER, zapominając, że Polska jako jedyny kraj europejski ma wchodzący od kilku lat na rynek pracy wyż demograficzny (a nie jest efektem polityki rządów postkomunistycznych) oraz zatrudnienie w szarej strefie wynoszące około 10 proc. siły roboczej. Istnienie szarej strefy jest dowodem na utrzymywanie się nonsensów administracyjno-podatkowych, ale znacznie osłabia zarzuty co do rozmiarów bezrobocia.
Wieści z unijnego kosmosu
Oczywiste jest, że autorka raportu CER statystyką posługuje się jak pijak latarnią - nie dla oświecenia, lecz dla podparcia. To, w jaki sposób dokonano w nim całościowej oceny Polski i jak dowiedziono, że zajmujemy ostatnie, 26. miejsce wśród krajów unii i dwóch państw kandydackich (Bułgaria i Rumunia), a jedynie przed Maltą, zakrawa na kpinę.
Oceniano nas na podstawie kilkunastu wskaźników z listy unijnej, m.in. PKB per capita według parytetu siły nabywczej, wydajności pracy, stopy aktywności zawodowej, wydatków na badania i rozwój, konkurencyjności cen, poziomu ubóstwa, bezrobocia, energochłonności gospodarki itp. Wartość większości z tych wskaźników (w tym wszystkich opartych na rachunkach PKB) znana była autorce raportu tylko dla roku 2004, tymczasem użyła ich do zmierzenia "postępu reform w roku 2005". Określają one głównie osiągnięty przez dany kraj poziom bogactwa albo są z nim silnie skorelowane, tworzą zatem sztuczną preferencję dla państw bogatych, kreując fałszywy obraz, że to one najszybciej reformują swoje gospodarki. Co więcej, Polska w ubiegłym roku dopiero co przystąpiła do unii, więc jak można nas oceniać za "szósty rok realizacji strategii lizbońskiej"? Nie mówiąc już o tym, że część przyjętych przez CER założeń budzi poważne wątpliwości co do ich prawdziwości (na przykład jeśli ktoś chce wierzyć, że w Polsce jest niemal dwukrotnie wyższy odsetek osób żyjących w ubóstwie niż w Rumunii, to pozostaje mi tylko życzyć mu dużo zdrowia).
To wszystko jednak jeszcze nic wielkiego, bo z raportu CER w ogóle nie wynika, wedle jakiej formuły i na podstawie jakich danych wyliczono wartość tzw. syntetycznego wskaźnika (wyrażonego jedną liczbą) dla poszczególnych państw. Na dobrą sprawę nie wiadomo więc, dlaczego Polska znalazła się na szarym końcu wśród krajów uwzględnionych w raporcie.
Strzał samobójczy
Jak ocenić sytuację, kiedy pod z góry założoną tezę dokonuje się manipulacji statystycznych? Z nieprawdziwego raportu CER wyciągnąć można taki oto wniosek. Polska w następstwie słusznego protestu przeciwko unijnym manipulacjom budżetowym, nie bardzo słusznych (rozgrywanych z gracją hipopotama w rewii na lodzie) protestów przeciwko transferom kapitałowym oraz wielu nonsensownych wypowiedzi politycznych (vide: słynny wywiad byłej minister finansów Teresy Lubińskiej o hipermarketach) zapracowała sobie na opinię kraju awanturniczego i antyreformatorskiego. Przy wszystkich negatywnych ocenach tego, co się w Polsce dzieje, nie jest to opinia ani prawdziwa, ani sprawiedliwa. Ale poszła w świat i oddziaływuje na umysły analityków tworzących raporty.
Jeżeli jednak nasze spostrzeżenie jest prawidłowe, to płyną z niego dwa wnioski. Po pierwsze, zatrudniamy w Polsce kilka tysięcy osób zajmujących się promocją Polski za granicą, współpracą z unią itd. Wypada zaproponować, aby coś jednak one robiły. Wniosek drugi dotyczy nas wszystkich. Lepiej jest sporów krajowych nie przenosić w świat (Niemiec by tego nigdy nie zrobił!), bo świat czasem jest przyjazny, ale bywa także złośliwy. Kiedy zaś taka sytuacja powstaje, wszystko, co powiemy, może być wykorzystane przeciwko nam.
Okazuje się, że tak naprawdę raporty oceniające członków UE są trzy. Pierwszy to dokument Komisji Europejskiej "Czas zmienić bieg", który poza poetyckim tytułem wyróżnia się urzędowym optymizmem. Nie wystawia laurek krajom członkowskim, zadowalając się zamieszczeniem aneksów krajowych, podających wskaźniki ekonomiczne i ich prognozy. Tu wypadamy nie najgorzej. Raport drugi, niemal zupełnie w Polsce niezauważony, to opracowanie Jeana Pisani-Ferry'ego i André Sapira "Last exit to Lisbon", opublikowane przez brukselski instytut badawczy Bruegel. Polska uznana jest w nim za prymusa reform wśród krajów wdrażających strategię lizbońską. Wreszcie trzeci raport, ten najbardziej nagłaśniany (przypadkiem?), ogłoszony w ubiegłym tygodniu, za który postawiono nas pod pręgierzem na brukselskim rynku, to opracowanie przygotowane w londyńskim Centre for European Reform (CER). Polska przedstawiona jest w nim jako "złoczyńca".
O co tak naprawdę chodzi? Otóż Unia Europejska musi coś zrobić ze strategią lizbońską. Minęło pięć lat od jej uchwalenia i jest oczywiste, że osiągnięcie zasadniczego celu (wyprzedzenie gospodarki USA w roku 2010) jest nierealne. W tej sytuacji zrobiono trzy rzeczy: "zmodernizowano" strategię, zablokowano podstawową reformę mogącą przyspieszyć wzrost gospodarczy unii, jaką była liberalizacja rynku usług (tworzą one 70 proc. unijnego PKB), oraz opublikowano sequele raportów o "dalszym postępie w wykonywaniu zadań strategii lizbońskiej". W raportach tych, w zależności od tego, kto liczy i co chce, aby mu wyszło, Polska jest prymusem wdrażania strategii albo "złoczyńcą" chcącym strategię zniszczyć. Polska mówiąca ciągle "nie", bratająca się z USA, prymusem reform? O nie, Brukseli wygodniej widzieć w nas "złoczyńcę".
A u was biją reformatorów
Pisani-Ferry i Sapir w swoim raporcie podeszli do sprawy poważnie i określili cztery kryteria oceny wdrażania strategii lizbońskiej i "wycenili" je w skali od zera (brak działań) do czterech (maksymalny wysiłek na rzecz wprowadzenia strategii w życie). Łącznie zatem każdy kraj mógł uzyskać 16 punktów Najlepiej została oceniona Estonia (11 punktów), a Polska, osiągając 7 punktów, została sklasyfikowana z ośmioma innymi państwami na drugim miejscu. Co jeszcze ważniejsze, razem z Hiszpanią została uznana za najlepszą w grupie krajów dużych (gorzej wypadły Francja, Włochy, Niemcy i Wielka Brytania).
Wspomniane wyżej opracowanie przeszło w Polsce niemal niezauważone. W niektórych gazetach ukazał się bowiem (za Agencją Reutera) taki oto komunikat: "Duże kraje unii - Niemcy, Francja, Hiszpania, Włochy, Wielka Brytania i Polska - są mocno zapóźnione w porównaniu z mniejszymi we wdrażaniu strategii lizbońskiej, mającej poprawić konkurencyjność". Niby to i prawda, tyle że nie w Leningradzie, tylko w Moskwie, i nie rozdają rowerów, tylko kradną zegarki.
Aurore Wanlin, autorka raportu CER, który tak zbulwersował opinię publiczną w Polsce i spowodował, że zostaliśmy publicznie napiętnowani przez samego przewodniczącego Komisji Europejskiej, pisze tak: "Spowolnienie reform w 2005 r. można jeszcze wiązać z okresem przedwyborczym. Ostatnie wydarzenia dają jednak mało nadziei na poprawę sytuacji, nawet gdyby udało się uniknąć przedterminowych wyborów. Populizm nowego prawicowego mniejszościowego rządu oznacza, że kontrowersyjne reformy nie znajdą się w jego programie". Jak łatwo zauważyć, zastosowana jest tu ciekawa figura metodologiczna, bowiem do analizy reform związanych ze strategią lizbońską w roku 2005 wykorzystywana jest ocena postępowania rządu w roku 2006.
Ów raport Wanlin składa się z dwóch części: w pierwszej ocenia się trzynaście sfer działalności, dość subiektywnie zaliczając poszczególne kraje do trzech grup: "bohaterów" (hero), "nijakich" (no-name) i "złoczyńców" (villain). Polska aż osiem razy znalazła się w grupie "złoczyńców", potępiana za brak postępu w badaniach naukowych, transporcie, usługach finansowych, konkurencji, walce z bezrobociem, modernizacji opieki społecznej i ochronie środowiska oraz w kategorii "łatwość zakładania nowych firm". Dlaczego tak zostaliśmy ocenieni, nie wiadomo, bowiem uzasadnienia brakuje. Tam zaś, gdzie przypadkiem się pojawia, bywa nieprawdziwe. Zostaliśmy bowiem skarceni m.in. za "odmowę ułatwień w dostępie do Internetu", co oznacza, że autorka nie chce wiedzieć o wprowadzonym w ubiegłym roku zwrocie VAT za te usługi.
Co ciekawe, nawet jeżeli w jakiejś dziedzinie zostały odnotowane polskie sukcesy (tak jak w kształceniu kadr, gdzie zostaliś-my pochwaleni za wysoki odsetek uczącej się młodzieży i duży postęp w zwalczaniu analfabetyzmu społecznego), nie wystarczało to jednak, aby uznać nas za "bohatera". A tam, gdzie Polskę rzeczywiście można pochwalić, raport CER milczy. Pięknym przykładem jest ocena bardzo ważna, bo wypunktowana w podsumowaniu: "Węgry i Szwecja dostarczyły wzorowego przykładu, jak reformować systemy emerytalne". Stwierdzenie takie wymagało sporej dozy arogancji, skoro obie te reformy są kopią polskiej reformy emerytalnej, do tego wprowadzono je osiem lat później.
"Wprost" wielokrotnie i w stosunku do wszystkich rządów krytykował wyhamowywanie reform gospodarczych, tym bardziej mamy prawo powiedzieć, że nie zgadzamy się z raportem CER. Postęp, jaki Polska uczyniła w takich dziedzinach jak usługi finansowe lub rejestrowanie podmiotów gospodarczych, sprawia bowiem, że na pewno nie należymy do europejskich outsiderów. Uczciwość wymaga też, aby nie epatować czytelnika 18-procentową stopą bezrobocia, jak to robi autorka raportu CER, zapominając, że Polska jako jedyny kraj europejski ma wchodzący od kilku lat na rynek pracy wyż demograficzny (a nie jest efektem polityki rządów postkomunistycznych) oraz zatrudnienie w szarej strefie wynoszące około 10 proc. siły roboczej. Istnienie szarej strefy jest dowodem na utrzymywanie się nonsensów administracyjno-podatkowych, ale znacznie osłabia zarzuty co do rozmiarów bezrobocia.
Wieści z unijnego kosmosu
Oczywiste jest, że autorka raportu CER statystyką posługuje się jak pijak latarnią - nie dla oświecenia, lecz dla podparcia. To, w jaki sposób dokonano w nim całościowej oceny Polski i jak dowiedziono, że zajmujemy ostatnie, 26. miejsce wśród krajów unii i dwóch państw kandydackich (Bułgaria i Rumunia), a jedynie przed Maltą, zakrawa na kpinę.
Oceniano nas na podstawie kilkunastu wskaźników z listy unijnej, m.in. PKB per capita według parytetu siły nabywczej, wydajności pracy, stopy aktywności zawodowej, wydatków na badania i rozwój, konkurencyjności cen, poziomu ubóstwa, bezrobocia, energochłonności gospodarki itp. Wartość większości z tych wskaźników (w tym wszystkich opartych na rachunkach PKB) znana była autorce raportu tylko dla roku 2004, tymczasem użyła ich do zmierzenia "postępu reform w roku 2005". Określają one głównie osiągnięty przez dany kraj poziom bogactwa albo są z nim silnie skorelowane, tworzą zatem sztuczną preferencję dla państw bogatych, kreując fałszywy obraz, że to one najszybciej reformują swoje gospodarki. Co więcej, Polska w ubiegłym roku dopiero co przystąpiła do unii, więc jak można nas oceniać za "szósty rok realizacji strategii lizbońskiej"? Nie mówiąc już o tym, że część przyjętych przez CER założeń budzi poważne wątpliwości co do ich prawdziwości (na przykład jeśli ktoś chce wierzyć, że w Polsce jest niemal dwukrotnie wyższy odsetek osób żyjących w ubóstwie niż w Rumunii, to pozostaje mi tylko życzyć mu dużo zdrowia).
To wszystko jednak jeszcze nic wielkiego, bo z raportu CER w ogóle nie wynika, wedle jakiej formuły i na podstawie jakich danych wyliczono wartość tzw. syntetycznego wskaźnika (wyrażonego jedną liczbą) dla poszczególnych państw. Na dobrą sprawę nie wiadomo więc, dlaczego Polska znalazła się na szarym końcu wśród krajów uwzględnionych w raporcie.
Strzał samobójczy
Jak ocenić sytuację, kiedy pod z góry założoną tezę dokonuje się manipulacji statystycznych? Z nieprawdziwego raportu CER wyciągnąć można taki oto wniosek. Polska w następstwie słusznego protestu przeciwko unijnym manipulacjom budżetowym, nie bardzo słusznych (rozgrywanych z gracją hipopotama w rewii na lodzie) protestów przeciwko transferom kapitałowym oraz wielu nonsensownych wypowiedzi politycznych (vide: słynny wywiad byłej minister finansów Teresy Lubińskiej o hipermarketach) zapracowała sobie na opinię kraju awanturniczego i antyreformatorskiego. Przy wszystkich negatywnych ocenach tego, co się w Polsce dzieje, nie jest to opinia ani prawdziwa, ani sprawiedliwa. Ale poszła w świat i oddziaływuje na umysły analityków tworzących raporty.
Jeżeli jednak nasze spostrzeżenie jest prawidłowe, to płyną z niego dwa wnioski. Po pierwsze, zatrudniamy w Polsce kilka tysięcy osób zajmujących się promocją Polski za granicą, współpracą z unią itd. Wypada zaproponować, aby coś jednak one robiły. Wniosek drugi dotyczy nas wszystkich. Lepiej jest sporów krajowych nie przenosić w świat (Niemiec by tego nigdy nie zrobił!), bo świat czasem jest przyjazny, ale bywa także złośliwy. Kiedy zaś taka sytuacja powstaje, wszystko, co powiemy, może być wykorzystane przeciwko nam.
Więcej możesz przeczytać w 13/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.