Polska jest ostatnim w Europie bastionem dominacji państwowej telewizji
Wojnę o publiczną telewizję wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Wprawdzie Trybunał Konstytucyjny zadał PiS kilka dotkliwych ciosów, ale nowa, zmniejszona Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie jest nielegalna. Sejm musi tylko naprawić niekonstytucyjny przepis pozwalający prezydentowi na mianowanie szefa KRRiT. Kłopot ma także sama rada, gdyż nie jest jasne, kto jest obecnie jej przewodniczącą - Elżbieta Kruk czy jeszcze Danuta Waniek. Najważniejsze jest jednak to, że KRRiT może się zabrać do wyboru rad nadzorczych publicznych mediów.
W latach 80. XX wieku Mieczysław Rakowski, ówczesny wicepremier, twierdził, że kto ma telewizję, ten ma władzę. Obecnie podobnie myśli Jarosław Kaczyński, prezes PiS. "Jeśli rząd nie ma telewizji, która zawsze była traktowana jako instytucja superstrategiczna, to nie ma szans. Jak premier nie panuje nad telewizją i jest w niej kopany, to zbliża się jego koniec" - stwierdził Kaczyński w 2001 r. w książce "Kuchnia polityczna. Aforyzmy i wskazania dla polityków i nie tylko". Kaczyński nie zauważa, że TVP wkrótce nie będzie superstrategiczną instytucją, bo jest skazana na utratę dominującej pozycji. Prawie w całej Europie telewizje publiczne straciły status największych stacji na rynku. W Polsce jeszcze nie, bo TVP korzysta z uprzywilejowanego finansowania: z reklam i abonamentu.
Spółka 3P
"Nigdy jako prawica nie mieliśmy realnego wpływu na publiczne media. Teraz chcemy go mieć, mimo że będzie krzyk i hałas się podnosił, rwetes i lament" - mówił podczas radiowej dyskusji wiceszef klubu PiS Tomasz Markowski. Potem łagodził swoje słowa, twierdząc, że nie chodzi o kontrolę publicznych mediów, lecz jedynie o "możliwość wpływania na ich obiektywizm". To samo cztery lata temu twierdzili politycy SLD. Za niecały miesiąc KRRiT wybierze członków rady nadzorczej telewizji, a ta wskaże jej prezesa i członków zarządu. W kuluarach Sejmu mówi się, że publiczną telewizją będzie rządzić spółka 3P, czyli Adam Pawłowicz (członek ekipy pampersów Wiesława Walendziaka, świeżo wybrany prezes Ruchu i członek obecnej rady nadzorczej TVP), Wojciech Pawlak (socjolog, były prezes OBOP) i Maciej Pawlicki (producent telewizyjny, m.in. programu "Warto rozmawiać").
Walka o TVP jest przez polityków traktowana priorytetowo, bo to wciąż gigant zajmujący połowę telewizyjnego rynku. Politycy PiS nie przejmują się więc powiedzeniem, że ten, kto ma telewizję, traci władzę. Bo TVP wciąż obejmuje swym zasięgiem praktycznie 100 proc. powierzchni Polski, ma trzy ogólnopolskie naziemne kanały i cały czas dominuje w rankingach oglądalności. Ale to, jak obecnie funkcjonuje telewizja publiczna, jest ewenementem na skalę europejską. Właściwie jest ona komercyjna, mimo że jest finansowana także z abonamentu. Politycy PiS chcą to zmienić. Ma być ambitniejsza ramówka: mniej krwi i seksu, a więcej programów edukacyjnych i propagujących narodowe wartości. To oznacza niemal pewny spadek oglądalności, bo z sondaży wynika, że większość Polaków szuka w telewizji rozrywki. - Model spółki prawa handlowego, jaką jest TVP, wymusza zyski. Szarpie się więc ona między misją a zarabianiem pieniędzy. Aby pozwolić sobie na ambitniejszy niekomercyjny program i ograniczyć prawa do emisji reklam przez TVP, trzeba przede wszystkim zwiększyć wpływy z abonamentu. Pod koniec roku ma być przygotowana ustawa o mediach publicznych, która to ureguluje - zapowiada Jarosław Sellin, poseł PiS, wiceminister kultury.
Prawo i Sprawiedliwość chce mieć wpływ na publiczną telewizję przynajmniej do czasu jej cyfryzacji, kiedy pojawi się konkurencja w postaci kanałów tematycznych. Zgodnie z wytycznymi Unii Europejskiej, do końca 2012 r. musimy przejść z telewizji analogowej na cyfrową. Już rozpoczęła się walka o dwa pierwsze tzw. multipleksy, z których każdy będzie emitował od pięciu do ośmiu programów. Polsat i TVN utworzyły spółkę Polski Operator Telewizyjny, którą kieruje Wiesław Walendziak. Udziału w przedsięwzięciu odmówiła TVP, która stara się o multipleks tylko dla siebie. - Telewizja cyfrowa to będzie rewolucja, która spowoduje, że udział TVP się zmniejszy, bo odbiorcy będą mieli do wyboru bogatszą ofertę. Docelowo przy większej liczbie multipleksów będzie to nawet osiemdziesiąt programów - mówi Jarosław Sellin.
Powszechny odwrót
Polska jest ostatnim bastionem silnego nadawcy publicznego w Europie. W innych krajach Starego Kontynentu, a także w Ameryce Północnej nadawców publicznych na rynku pokonały stacje komercyjne albo osłabiły polityczne wojny. Najlepiej widać to na przykładzie państw postkomunistycznych. Podczas gdy popularność TVP utrzymuje się na poziomie 50 proc., stacje publiczne w państwach nadbałtyckich znalazły się w ogonie rankingów oglądalności. W Czechach o dwie długości wyprzedza wszystkich Nova TV, kontrolowana przez Ronalda Laudera. W połowie lat 90. Novej wystarczyło kilka tygodni, by przebić oba kanały telewizji publicznej. A po roku obecności na rynku udało jej się odebrać prawie trzy czwarte widzów telewizji publicznej. Oglądalność Novej wynosi obecnie ponad 50 proc. Telewizji publicznej zaszkodziła też pełna dyspozycyjność wobec kolejnych rządów, przez co traciła wiarygodność. Z billingów rozmów przewodniczącego Rady Telewizji Czeskiej wynika, że w chwili gabinetowego przesilenia w ciągu 24 godzin rozmawiał on z politykami z rządu aż 138 razy. Gdy ujawniono te fakty, wiarygodność publicznej telewizji spadła trzykrotnie. Inna sprawa, że czeski nadawca nie wytrzymuje konkurencji ze stacjami komercyjnymi, bo reklamy nie mogą zajmować więcej niż 1 proc. czasu antenowego, więc ma mniejsze dochody i mało atrakcyjny program.
Podobnie jak w Czechach wygląda rynek mediów elektronicznych na Słowacji. Największą widownię ma tam komercyjny kanał Ronalda Laudera - TV Markiza - który przyciąga ponad połowę widzów. Najmocniejszy z kanałów publicznych - STV1 - ogląda jedynie co szósty Słowak. Nie lepiej ma się publiczna telewizja na Węgrzech. Jeszcze 10 lat temu gromadziła 60 proc. widowni, obecnie ma 10 proc. W 1997 r. nad Dunajem pojawiły się stacje prywatne i wypchnęły z rynku nudną telewizję publiczną. Podobnie jak w Czechach swoje zrobiły też polityczne przepychanki, w wyniku których telewizja albo miała dwóch prezesów jednocześnie, albo nie miała żadnego. Na Węgrzech przetrwał tylko jeden publiczny kanał - Magyar Televisio 1.
We Francji flagowy program publicznej telewizji - TF 1 - po prostu sprzedano. I to jeszcze w latach 80., czyli przed największym boomem telewizji komercyjnych. Obecnie sprywatyzowany TF 1 ma największą oglądalność, sięgającą 41 proc. Takiego wyniku nie osiągają łącznie dwa istniejące kanały publiczne - France 2 i France 3.
W Austrii do 2001 r. nie istniała żadna stacja prywatna, a monopol miał państwowy ORF. I podobnie jak TVP jednocześnie ściągał haracz w postaci abonamentu i nadawał reklamy. W szczytowym momencie wpływy z ich emisji sięgały połowy dochodów stacji. Było to możliwe, bo do końca lat 90. w Austrii obowiązywała ustawa medialna z 1974Ęr., która sankcjonowała ten telewizyjny monopol. Ale kiedy pojawiły się programy satelitarne, 80 proc. gospodarstw domowych zdecydowało się na anteny, dzięki czemu uzyskały dostęp do komercyjnych stacji niemieckojęzycznych. W ten sposób widzowie ograli telewizję publiczną. Monopol ORF ukróciła w 2001 r. interwencja unii, która wymogła wpuszczenie na rynek nadawców prywatnych.
TVP jak PBS?
Obrońcy TVP najczęściej wskazują BBC jako przykład publicznej telewizji, która dobrze prosperuje, a zarazem wypełnia publiczną misję. Tyle że najpopularniejszym kanałem w Wielkiej Brytanii nie jest BBC, lecz komercyjna ITV, której oglądalność jest o 10 proc. wyższa. Dystans między obiema telewizjami zresztą wciąż się powiększa. Nieprawdą jest też, że BBC nie ma kłopotów finansowych. Gdyby tak było, nie trzeba by zwalniać 3800 pracowników. Brytyjski rząd rozważa nawet sprywatyzowanie części BBC.
Jak będzie wyglądała europejska, a więc i polska telewizja publiczna za kilkanaście lat? Michael Tracey, jeden z najwybitniejszych medioznawców na świecie, uważa, że jedynym ratunkiem dla nadawców publicznych na Starym Kontynencie jest... zmiana zainteresowań widzów. W praktyce oznacza to, że ratunku nie ma żadnego, a europejską telewizję prędzej czy później czeka los amerykańskiej PBS. Mimo że ma ona największy zasięg spośród wszystkich stacji w USA, ogląda ją tylko 3 proc. widzów. To samo czeka TVP. Do przyspieszenia tego procesu zmierza PiS. PiS zapowiada zwiększenie misyjności nadawanych programów, co - jak pokazują europejskie przykłady - wiąże się ze spadkiem oglądalności. Popołudniowe programy edukacyjne Jedynki nie będą w stanie konkurować z Discovery czy Animal Planet. Z kolei serwisy informacyjne Dwójki nie będą reagować tak szybko, jak TVN 24, zaś TVP 3 nie będzie pokazywać sportu, jak Eurosport czy Canal+.
Problem publicznej misji TVP jest o tyle wydumany, że misyjną funkcję najlepiej spełniają obecnie komercyjne kanały tematyczne. Nie dość, że robią to bez ściągania haraczu od widzów, to potrafią jeszcze na tym zarobić.
Fot. K. Pacuła
W latach 80. XX wieku Mieczysław Rakowski, ówczesny wicepremier, twierdził, że kto ma telewizję, ten ma władzę. Obecnie podobnie myśli Jarosław Kaczyński, prezes PiS. "Jeśli rząd nie ma telewizji, która zawsze była traktowana jako instytucja superstrategiczna, to nie ma szans. Jak premier nie panuje nad telewizją i jest w niej kopany, to zbliża się jego koniec" - stwierdził Kaczyński w 2001 r. w książce "Kuchnia polityczna. Aforyzmy i wskazania dla polityków i nie tylko". Kaczyński nie zauważa, że TVP wkrótce nie będzie superstrategiczną instytucją, bo jest skazana na utratę dominującej pozycji. Prawie w całej Europie telewizje publiczne straciły status największych stacji na rynku. W Polsce jeszcze nie, bo TVP korzysta z uprzywilejowanego finansowania: z reklam i abonamentu.
Spółka 3P
"Nigdy jako prawica nie mieliśmy realnego wpływu na publiczne media. Teraz chcemy go mieć, mimo że będzie krzyk i hałas się podnosił, rwetes i lament" - mówił podczas radiowej dyskusji wiceszef klubu PiS Tomasz Markowski. Potem łagodził swoje słowa, twierdząc, że nie chodzi o kontrolę publicznych mediów, lecz jedynie o "możliwość wpływania na ich obiektywizm". To samo cztery lata temu twierdzili politycy SLD. Za niecały miesiąc KRRiT wybierze członków rady nadzorczej telewizji, a ta wskaże jej prezesa i członków zarządu. W kuluarach Sejmu mówi się, że publiczną telewizją będzie rządzić spółka 3P, czyli Adam Pawłowicz (członek ekipy pampersów Wiesława Walendziaka, świeżo wybrany prezes Ruchu i członek obecnej rady nadzorczej TVP), Wojciech Pawlak (socjolog, były prezes OBOP) i Maciej Pawlicki (producent telewizyjny, m.in. programu "Warto rozmawiać").
Walka o TVP jest przez polityków traktowana priorytetowo, bo to wciąż gigant zajmujący połowę telewizyjnego rynku. Politycy PiS nie przejmują się więc powiedzeniem, że ten, kto ma telewizję, traci władzę. Bo TVP wciąż obejmuje swym zasięgiem praktycznie 100 proc. powierzchni Polski, ma trzy ogólnopolskie naziemne kanały i cały czas dominuje w rankingach oglądalności. Ale to, jak obecnie funkcjonuje telewizja publiczna, jest ewenementem na skalę europejską. Właściwie jest ona komercyjna, mimo że jest finansowana także z abonamentu. Politycy PiS chcą to zmienić. Ma być ambitniejsza ramówka: mniej krwi i seksu, a więcej programów edukacyjnych i propagujących narodowe wartości. To oznacza niemal pewny spadek oglądalności, bo z sondaży wynika, że większość Polaków szuka w telewizji rozrywki. - Model spółki prawa handlowego, jaką jest TVP, wymusza zyski. Szarpie się więc ona między misją a zarabianiem pieniędzy. Aby pozwolić sobie na ambitniejszy niekomercyjny program i ograniczyć prawa do emisji reklam przez TVP, trzeba przede wszystkim zwiększyć wpływy z abonamentu. Pod koniec roku ma być przygotowana ustawa o mediach publicznych, która to ureguluje - zapowiada Jarosław Sellin, poseł PiS, wiceminister kultury.
Prawo i Sprawiedliwość chce mieć wpływ na publiczną telewizję przynajmniej do czasu jej cyfryzacji, kiedy pojawi się konkurencja w postaci kanałów tematycznych. Zgodnie z wytycznymi Unii Europejskiej, do końca 2012 r. musimy przejść z telewizji analogowej na cyfrową. Już rozpoczęła się walka o dwa pierwsze tzw. multipleksy, z których każdy będzie emitował od pięciu do ośmiu programów. Polsat i TVN utworzyły spółkę Polski Operator Telewizyjny, którą kieruje Wiesław Walendziak. Udziału w przedsięwzięciu odmówiła TVP, która stara się o multipleks tylko dla siebie. - Telewizja cyfrowa to będzie rewolucja, która spowoduje, że udział TVP się zmniejszy, bo odbiorcy będą mieli do wyboru bogatszą ofertę. Docelowo przy większej liczbie multipleksów będzie to nawet osiemdziesiąt programów - mówi Jarosław Sellin.
Powszechny odwrót
Polska jest ostatnim bastionem silnego nadawcy publicznego w Europie. W innych krajach Starego Kontynentu, a także w Ameryce Północnej nadawców publicznych na rynku pokonały stacje komercyjne albo osłabiły polityczne wojny. Najlepiej widać to na przykładzie państw postkomunistycznych. Podczas gdy popularność TVP utrzymuje się na poziomie 50 proc., stacje publiczne w państwach nadbałtyckich znalazły się w ogonie rankingów oglądalności. W Czechach o dwie długości wyprzedza wszystkich Nova TV, kontrolowana przez Ronalda Laudera. W połowie lat 90. Novej wystarczyło kilka tygodni, by przebić oba kanały telewizji publicznej. A po roku obecności na rynku udało jej się odebrać prawie trzy czwarte widzów telewizji publicznej. Oglądalność Novej wynosi obecnie ponad 50 proc. Telewizji publicznej zaszkodziła też pełna dyspozycyjność wobec kolejnych rządów, przez co traciła wiarygodność. Z billingów rozmów przewodniczącego Rady Telewizji Czeskiej wynika, że w chwili gabinetowego przesilenia w ciągu 24 godzin rozmawiał on z politykami z rządu aż 138 razy. Gdy ujawniono te fakty, wiarygodność publicznej telewizji spadła trzykrotnie. Inna sprawa, że czeski nadawca nie wytrzymuje konkurencji ze stacjami komercyjnymi, bo reklamy nie mogą zajmować więcej niż 1 proc. czasu antenowego, więc ma mniejsze dochody i mało atrakcyjny program.
Podobnie jak w Czechach wygląda rynek mediów elektronicznych na Słowacji. Największą widownię ma tam komercyjny kanał Ronalda Laudera - TV Markiza - który przyciąga ponad połowę widzów. Najmocniejszy z kanałów publicznych - STV1 - ogląda jedynie co szósty Słowak. Nie lepiej ma się publiczna telewizja na Węgrzech. Jeszcze 10 lat temu gromadziła 60 proc. widowni, obecnie ma 10 proc. W 1997 r. nad Dunajem pojawiły się stacje prywatne i wypchnęły z rynku nudną telewizję publiczną. Podobnie jak w Czechach swoje zrobiły też polityczne przepychanki, w wyniku których telewizja albo miała dwóch prezesów jednocześnie, albo nie miała żadnego. Na Węgrzech przetrwał tylko jeden publiczny kanał - Magyar Televisio 1.
We Francji flagowy program publicznej telewizji - TF 1 - po prostu sprzedano. I to jeszcze w latach 80., czyli przed największym boomem telewizji komercyjnych. Obecnie sprywatyzowany TF 1 ma największą oglądalność, sięgającą 41 proc. Takiego wyniku nie osiągają łącznie dwa istniejące kanały publiczne - France 2 i France 3.
W Austrii do 2001 r. nie istniała żadna stacja prywatna, a monopol miał państwowy ORF. I podobnie jak TVP jednocześnie ściągał haracz w postaci abonamentu i nadawał reklamy. W szczytowym momencie wpływy z ich emisji sięgały połowy dochodów stacji. Było to możliwe, bo do końca lat 90. w Austrii obowiązywała ustawa medialna z 1974Ęr., która sankcjonowała ten telewizyjny monopol. Ale kiedy pojawiły się programy satelitarne, 80 proc. gospodarstw domowych zdecydowało się na anteny, dzięki czemu uzyskały dostęp do komercyjnych stacji niemieckojęzycznych. W ten sposób widzowie ograli telewizję publiczną. Monopol ORF ukróciła w 2001 r. interwencja unii, która wymogła wpuszczenie na rynek nadawców prywatnych.
TVP jak PBS?
Obrońcy TVP najczęściej wskazują BBC jako przykład publicznej telewizji, która dobrze prosperuje, a zarazem wypełnia publiczną misję. Tyle że najpopularniejszym kanałem w Wielkiej Brytanii nie jest BBC, lecz komercyjna ITV, której oglądalność jest o 10 proc. wyższa. Dystans między obiema telewizjami zresztą wciąż się powiększa. Nieprawdą jest też, że BBC nie ma kłopotów finansowych. Gdyby tak było, nie trzeba by zwalniać 3800 pracowników. Brytyjski rząd rozważa nawet sprywatyzowanie części BBC.
Jak będzie wyglądała europejska, a więc i polska telewizja publiczna za kilkanaście lat? Michael Tracey, jeden z najwybitniejszych medioznawców na świecie, uważa, że jedynym ratunkiem dla nadawców publicznych na Starym Kontynencie jest... zmiana zainteresowań widzów. W praktyce oznacza to, że ratunku nie ma żadnego, a europejską telewizję prędzej czy później czeka los amerykańskiej PBS. Mimo że ma ona największy zasięg spośród wszystkich stacji w USA, ogląda ją tylko 3 proc. widzów. To samo czeka TVP. Do przyspieszenia tego procesu zmierza PiS. PiS zapowiada zwiększenie misyjności nadawanych programów, co - jak pokazują europejskie przykłady - wiąże się ze spadkiem oglądalności. Popołudniowe programy edukacyjne Jedynki nie będą w stanie konkurować z Discovery czy Animal Planet. Z kolei serwisy informacyjne Dwójki nie będą reagować tak szybko, jak TVN 24, zaś TVP 3 nie będzie pokazywać sportu, jak Eurosport czy Canal+.
Problem publicznej misji TVP jest o tyle wydumany, że misyjną funkcję najlepiej spełniają obecnie komercyjne kanały tematyczne. Nie dość, że robią to bez ściągania haraczu od widzów, to potrafią jeszcze na tym zarobić.
Fot. K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 13/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.