Izraelczycy tęsknią do mocnego człowieka, który będzie wiedział, co zrobić z Arabami
Bez względu na to, jakie będą wyniki izraelskich wyborów, ich bohaterem będzie Awigdor Liberman, przywódca "rosyjskiej" partii Izrael Nasz Dom. Sondaże wróżą mu dwucyfrową liczbę mandatów w 120-osobowym Knesecie. Dzięki temu partia może wyrosnąć na Guliwera w politycznej krainie krasnoludków.
Człowiek z Kiszyniowa
Gdy w późnych latach 70. chłopak w nylonowej koszuli i krawacie na gumce wylądował na lotnisku w Tel Awiwie, nikt się nie spodziewał, że emigrant z jakiegoś tam Kiszyniowa wkrótce stanie się jednym z najważniejszych i najciekawszych polityków w Izraelu. Początki były skromne: przez pierwsze dwa lata Liberman pracował jako tragarz w porcie lotniczym i jednocześnie studiował nauki polityczne na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, gdzie szybko dał się poznać jako energiczny antylewicowiec i zwolennik Wielkiego Izraela. Dzięki silnym pięściom został strażnikiem w dyskotece studenckiej Vivat Ram. Pewnego dnia na wyrośniętego wykidajłę, który z pamięci recytował Puszkina i Lermontowa, zwrócił uwagę przywódca Likudu Beniamin Netanjahu. Właśnie w jerozolimskim kampusie Netanjahu szukał kogoś, kto mógłby zwerbować do jego partii nowych emigrantów z Rosji i obudzić w nich uśpioną niechęć do wszystkiego, co kojarzy się z lewicą. Już wtedy było pewne, że ponadmilionowy elektorat z ZSRR może zadecydować o obliczu Izraela.
Po dziesięciu latach Awigdor Liberman został dyrektorem administracyjnym Likudu i prawą ręką Beniamina Netanjahu. Nikt przed nim nie mówił z takim wdziękiem o kopaniu Arabów w tyłek. Wkrótce Likud był już dla niego zbyt liberalny. Powołał więc nową partię Izrael Bejtejnu (Izrael Nasz Dom).
Populizm made in Israel
Gdy większość polityków dzieli włos na czworo, Liberman proponuje proste rozwiązania. Chce na przykład przyłączyć do przyszłego państwa palestyńskiego prawie wszystkie tereny izraelskie zamieszkane przez ludność arabską - obywateli Państwa Izrael. W zamian za to Izrael zaanektuje osiedla żydowskie na Zachodnim Brzegu. Wszystko, oczywiście, w ramach porozumienia pokojowego. Na pierwszy rzut oka propozycja wygląda atrakcyjnie. Po pierwsze, plan oddala zagrożenie demograficzne, a po drugie, jest karą dla izraelskich Arabów za ich wrogość, nielojalność i bezwzględne poparcie dla sprawy palestyńskiej. Badania wskazują jednak, że tylko kilkanaście procent arabskich obywateli Izraela chciałoby się "przenieść" do Palestyny. Dlatego ten plan jest fatamorganą. Nawet Liberman nie mówi na razie o wywiezieniu siłą Arabów z Jaffy czy Hajfy do Tul Karem, Nablusu lub Ramallah. Przywódca Izrael Bejtejnu głosi natomiast potrzebę siłowego rozwiązania irańskiego zagrożenia atomowego, zacieśnienia stosunków z Rosją i wprowadzenia kary śmierci dla terrorystów.
Rolę "dobrego policjanta" w partii Libermana odgrywa Israel Hason, numer 3 na liście wyborczej. Hason, były zastępca szefa służby bezpieczeństwa, ma wstęp na izraelskie salony. Do niedawna był nawet uważany za "gołębia pokoju" - miał dobre kontakty z Arafatem i przyjaźnił się z kilkoma brodaczami ze Strefy Gazy. "Po Szaronie zostały już tylko gnojki. To jedyny skuteczny polityk" - miał powiedzieć, tłumacząc, dlaczego popiera Libermana.
Judaizm po rosyjsku
Nie tylko problem granic i Arabów absorbuje emigranta z Kiszyniowa. Gdy rosyjski głos jest wart dwudzieścia foteli w Knesecie, Liberman nie może się nie domagać przynajmniej częściowego oddzielenia religii od państwa. Szczególnie gdy dotyczy to zawierania małżeństw, udzielania rozwodów i organizowania pogrzebów. Zgodnie z prawodawstwem izraelskim wszystkim tym zajmują się instytucje religijne. Ale gdy chodzi o nie-Żydów, średniowieczna biurokracja nie bardzo wie, co robić.
Według nieoficjalnych danych, aż 60 proc. emigrantów ze Wspólnoty Niepodległych Państw nie jest Żydami w rozumieniu teologicznym. Wielu z nich zawiera małżeństwa cywilne za granicą, głównie na Cyprze. Gorzej jest z pogrzebami, mimo że w ostatnich latach stosuje się z konieczności wiele oryginalnych rozwiązań. Liberman chce doprowadzić do laicyzacji życia w Izraelu, ale nie za bardzo. Chodzi przecież o to, żeby zdobywając głosy Rosjan, nie tracić pozostałego elektoratu. Trzeba przyznać, że dotychczas Liberman porusza się na tym polu bardzo zręcznie.
Niepokojące procesy zachodzące ostatnio na Bliskim Wschodzie sprawiły, że coraz więcej Izraelczyków dostrzega zagrożenie ze strony Hamasu, obawia się irańskiej bomby atomowej i z niepokojem patrzy w przyszłość. Plan separacji Ariela Szarona i likwidacja żydowskich osiedli w Gusz Katif i Strefie Gazy nie poprawiły strategicznej pozycji Izraela. Duża część elektoratu prawicy zgadza się z pesymistycznymi analizami Beniamina Netanjahu, ale nie wierzy, że właśnie on poradzi sobie z wyprowadzeniem Izraela z bliskowschodniego pola minowego. Ci, którzy od lat głosowali na Likud, wolą teraz Awigdora Libermana. "Być może dlatego, że mniej go znają" - pisze Nahum Barnea na łamach "Yediot Aharonot".
Izraelczycy coraz bardziej tęsknią za silnym przywódcą, który będzie wiedział, co zrobić z Arabami, zlikwiduje korupcję, wyda walkę zorganizowanej przestępczości i zaprowadzi porządek na ulicach miast. "Będę najlepszym w historii ministrem bezpieczeństwa wewnętrznego" - zapewnia Liberman w kanale 9 rosyjskojęzycznej telewizji izraelskiej. Nie wszystko, co mówi po rosyjsku, powtarza później po hebrajsku. Izrael nie dojrzał jeszcze do premiera mówiącego z wyraźnym rosyjskim akcentem, ale minister bezpieczeństwa lub przywódca parlamentarnej opozycji? Dlaczego nie? Liberman ma też ciekawe znajomości. Jego przyjaciółmi są Robert De Niro, Bettina Ršhl, córka niemieckiej terrorystki Ulrike Meinhof, Alessandra Mussolini i staro-nowy prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka. Awigdor Liberman - warto zapamiętać to nazwisko w przeddzień wyborów, o których mówi się, że są najważniejszymi od powstania Państwa Izrael.
Człowiek z Kiszyniowa
Gdy w późnych latach 70. chłopak w nylonowej koszuli i krawacie na gumce wylądował na lotnisku w Tel Awiwie, nikt się nie spodziewał, że emigrant z jakiegoś tam Kiszyniowa wkrótce stanie się jednym z najważniejszych i najciekawszych polityków w Izraelu. Początki były skromne: przez pierwsze dwa lata Liberman pracował jako tragarz w porcie lotniczym i jednocześnie studiował nauki polityczne na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, gdzie szybko dał się poznać jako energiczny antylewicowiec i zwolennik Wielkiego Izraela. Dzięki silnym pięściom został strażnikiem w dyskotece studenckiej Vivat Ram. Pewnego dnia na wyrośniętego wykidajłę, który z pamięci recytował Puszkina i Lermontowa, zwrócił uwagę przywódca Likudu Beniamin Netanjahu. Właśnie w jerozolimskim kampusie Netanjahu szukał kogoś, kto mógłby zwerbować do jego partii nowych emigrantów z Rosji i obudzić w nich uśpioną niechęć do wszystkiego, co kojarzy się z lewicą. Już wtedy było pewne, że ponadmilionowy elektorat z ZSRR może zadecydować o obliczu Izraela.
Po dziesięciu latach Awigdor Liberman został dyrektorem administracyjnym Likudu i prawą ręką Beniamina Netanjahu. Nikt przed nim nie mówił z takim wdziękiem o kopaniu Arabów w tyłek. Wkrótce Likud był już dla niego zbyt liberalny. Powołał więc nową partię Izrael Bejtejnu (Izrael Nasz Dom).
Populizm made in Israel
Gdy większość polityków dzieli włos na czworo, Liberman proponuje proste rozwiązania. Chce na przykład przyłączyć do przyszłego państwa palestyńskiego prawie wszystkie tereny izraelskie zamieszkane przez ludność arabską - obywateli Państwa Izrael. W zamian za to Izrael zaanektuje osiedla żydowskie na Zachodnim Brzegu. Wszystko, oczywiście, w ramach porozumienia pokojowego. Na pierwszy rzut oka propozycja wygląda atrakcyjnie. Po pierwsze, plan oddala zagrożenie demograficzne, a po drugie, jest karą dla izraelskich Arabów za ich wrogość, nielojalność i bezwzględne poparcie dla sprawy palestyńskiej. Badania wskazują jednak, że tylko kilkanaście procent arabskich obywateli Izraela chciałoby się "przenieść" do Palestyny. Dlatego ten plan jest fatamorganą. Nawet Liberman nie mówi na razie o wywiezieniu siłą Arabów z Jaffy czy Hajfy do Tul Karem, Nablusu lub Ramallah. Przywódca Izrael Bejtejnu głosi natomiast potrzebę siłowego rozwiązania irańskiego zagrożenia atomowego, zacieśnienia stosunków z Rosją i wprowadzenia kary śmierci dla terrorystów.
Rolę "dobrego policjanta" w partii Libermana odgrywa Israel Hason, numer 3 na liście wyborczej. Hason, były zastępca szefa służby bezpieczeństwa, ma wstęp na izraelskie salony. Do niedawna był nawet uważany za "gołębia pokoju" - miał dobre kontakty z Arafatem i przyjaźnił się z kilkoma brodaczami ze Strefy Gazy. "Po Szaronie zostały już tylko gnojki. To jedyny skuteczny polityk" - miał powiedzieć, tłumacząc, dlaczego popiera Libermana.
Judaizm po rosyjsku
Nie tylko problem granic i Arabów absorbuje emigranta z Kiszyniowa. Gdy rosyjski głos jest wart dwudzieścia foteli w Knesecie, Liberman nie może się nie domagać przynajmniej częściowego oddzielenia religii od państwa. Szczególnie gdy dotyczy to zawierania małżeństw, udzielania rozwodów i organizowania pogrzebów. Zgodnie z prawodawstwem izraelskim wszystkim tym zajmują się instytucje religijne. Ale gdy chodzi o nie-Żydów, średniowieczna biurokracja nie bardzo wie, co robić.
Według nieoficjalnych danych, aż 60 proc. emigrantów ze Wspólnoty Niepodległych Państw nie jest Żydami w rozumieniu teologicznym. Wielu z nich zawiera małżeństwa cywilne za granicą, głównie na Cyprze. Gorzej jest z pogrzebami, mimo że w ostatnich latach stosuje się z konieczności wiele oryginalnych rozwiązań. Liberman chce doprowadzić do laicyzacji życia w Izraelu, ale nie za bardzo. Chodzi przecież o to, żeby zdobywając głosy Rosjan, nie tracić pozostałego elektoratu. Trzeba przyznać, że dotychczas Liberman porusza się na tym polu bardzo zręcznie.
Niepokojące procesy zachodzące ostatnio na Bliskim Wschodzie sprawiły, że coraz więcej Izraelczyków dostrzega zagrożenie ze strony Hamasu, obawia się irańskiej bomby atomowej i z niepokojem patrzy w przyszłość. Plan separacji Ariela Szarona i likwidacja żydowskich osiedli w Gusz Katif i Strefie Gazy nie poprawiły strategicznej pozycji Izraela. Duża część elektoratu prawicy zgadza się z pesymistycznymi analizami Beniamina Netanjahu, ale nie wierzy, że właśnie on poradzi sobie z wyprowadzeniem Izraela z bliskowschodniego pola minowego. Ci, którzy od lat głosowali na Likud, wolą teraz Awigdora Libermana. "Być może dlatego, że mniej go znają" - pisze Nahum Barnea na łamach "Yediot Aharonot".
Izraelczycy coraz bardziej tęsknią za silnym przywódcą, który będzie wiedział, co zrobić z Arabami, zlikwiduje korupcję, wyda walkę zorganizowanej przestępczości i zaprowadzi porządek na ulicach miast. "Będę najlepszym w historii ministrem bezpieczeństwa wewnętrznego" - zapewnia Liberman w kanale 9 rosyjskojęzycznej telewizji izraelskiej. Nie wszystko, co mówi po rosyjsku, powtarza później po hebrajsku. Izrael nie dojrzał jeszcze do premiera mówiącego z wyraźnym rosyjskim akcentem, ale minister bezpieczeństwa lub przywódca parlamentarnej opozycji? Dlaczego nie? Liberman ma też ciekawe znajomości. Jego przyjaciółmi są Robert De Niro, Bettina Ršhl, córka niemieckiej terrorystki Ulrike Meinhof, Alessandra Mussolini i staro-nowy prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka. Awigdor Liberman - warto zapamiętać to nazwisko w przeddzień wyborów, o których mówi się, że są najważniejszymi od powstania Państwa Izrael.
Więcej możesz przeczytać w 13/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.