Chiracowi i Schroederowi łatwo udawać szczerych i twardych obrońców idei prymatu interesu europejskiego nad narodowym
Jeśli polski interes narodowy wymaga, by więcej firm (w tym banków) było w polskich rękach (a wymaga!), a firmy prywatne są efektywniejsze od państwowych (a są!), a nawet kawałka żadnej z polskich firm państwowych nie można sprzedać żadnemu dzisiejszemu polskiemu kapitaliście, bo każdy z nich po same uszy już tkwi albo lada chwila utkwi w układzie (bo też faktycznie każdy już w nim tkwi albo zaraz utkwi!), czyli - ani chybi - każdy z nich już jest lub wkrótce może się stać człowiekiem podejrzanym (i to jeszcze jak podejrzanym!), to jest to klasyczna sytuacja bez wyjścia, zwana pułapką Kaczyńskiego.
Ta pułapka na ludzi jest tak niebezpieczna, że raz po raz wpadają w nią całe narody. Nawet dzieci z pokolenia paktu stabilizacyjnego znają już bowiem prawo Samuela Huntingtona, mówiące, iż "międzynarodowa polityka i wymiana gospodarcza to wielkie starcie interesów narodowych, i kto tego nie dostrzega, przegrywa". A my, dorośli polscy nacjonaliści, na pamięć znamy antynacjonalistycznie proeuropejskie mantry i do znudzenia możemy głosić za prawdziwym Europejczykiem Jakiem Chirakiem: "To jasne, że Francja ma swoje interesy narodowe i o nie przede wszystkim musi dbać. Dbałość ta nie wynika z narodowego egoizmu. Przeciwnie - egoizmem jest zaniedbywanie tych interesów". Albo możemy recytować za prawdziwym Europejczykiem Gerhardem Schroederem: "W razie potrzeby będę brutalnie reprezentował niemieckie interesy, bo z tego rozliczają mnie wyborcy". Albo deklamować za prawdziwym Europejczykiem Silvio Berlusconim: "Nie wybrano mnie po to, żebym umacniał mglistą europejskość, lecz żebym dbał o swój kraj i naród". Albo powtarzać za prawdziwym Europejczykiem Tonym Blairem: "Pytanie, czy ważniejsze są interesy narodowe czy ponadnarodowe, jest pozorne. Zawsze przede wszystkim bronię interesu narodowego".
Poza mniej czy bardziej kontrolowanymi przerwami na podobne wyznania Chiracowi, Schroederowi, Berlusconiemu i Blairowi, mającym za sobą silne, w dużym stopniu kontrolowane przez własny, narodowy kapitał gospodarki, łatwo grać role do bólu szczerych, oddanych i oczywiście nadzwyczaj twardych, a nawet nieprzejednanych obrońców idei europejskiej i pouczać nowych członków unii o prymacie interesu europejskiego nad narodowym (vide: "Prymus złoczyńca"). W końcu w Niemczech kapitał niemiecki kontroluje niemal 80 proc. gospodarki, podobnie we Włoszech kapitał włoski, a we Francji kapitał francuski - prawie 70 proc. Natomiast w Polsce kapitał polski nie kontroluje już nawet połowy gospodarki, czemu naturalnie trudno się dziwić, biorąc pod uwagę garb PRL, nie zawsze roztropnie prowadzoną prywatyzację i antybiznesowo nastawioną politykę wielu rządów III RP (w tym obecnego, który znacznie chętniej pochyla się nad becikowym niż nad kapitalikowym), ale z czego też nie sposób się cieszyć (vide: "Czy jesteśmy nacjonalistami?").
W zaistniałej sytuacji jedynym sposobem wydostania się z pułapki Kaczyńskiego wydaje się szybkie stworzenie zastępu całkiem nowych polskich kapitalistów postukładowych, do czego najprostsza droga wiedzie przez szybkie nakręcenie tempa wzrostu gospodarczego w Polsce - do siedmiu, ośmiu, a najlepiej dziewięciu lub dziesięciu procent PKB rocznie - tak aby jak najszybciej przybywało w Polsce jak najwięcej polskich kapitalistów postukładowych. Niestety, próbując się tą drogą wymknąć z jednej pułapki Kaczyńskiego, wnet wpadamy prosto w drugą pułapkę Kaczyńskiego: nie da się bowiem mocno nakręcić koniunktury gospodarczej bez radykalnego obniżenia obciążeń fiskalnych (obniżenia podatków, składek ZUS itp.), których z kolei nie da się obniżyć bez głębokich cięć wydatków budżetowych, a o głębokich cięciach wydatków (w tym wydatków socjalnych) program rządu Prawa i Sprawiedliwości milczy jak zaklęty. Co naturalnie - bez dwóch zdań - wygląda na podwójną pułapkę zastawioną na nacjonalistów takich jak ja, którzy jak kania dżdżu wyglądają odbicia choć części polskiej gospodarki z rąk cudzoziemców przez armię polskich nacjonalistów, czyli naszych, polskich, przedsiębiorczych kapitalistów. Gdyby im się ta sztuka jednak udała, mimo czyhających na nich pułapek Kaczyńskiego, to dopiero byłaby pułapka na pułapki Kaczyńskiego!
Fot. T. Strzyżewski
Ta pułapka na ludzi jest tak niebezpieczna, że raz po raz wpadają w nią całe narody. Nawet dzieci z pokolenia paktu stabilizacyjnego znają już bowiem prawo Samuela Huntingtona, mówiące, iż "międzynarodowa polityka i wymiana gospodarcza to wielkie starcie interesów narodowych, i kto tego nie dostrzega, przegrywa". A my, dorośli polscy nacjonaliści, na pamięć znamy antynacjonalistycznie proeuropejskie mantry i do znudzenia możemy głosić za prawdziwym Europejczykiem Jakiem Chirakiem: "To jasne, że Francja ma swoje interesy narodowe i o nie przede wszystkim musi dbać. Dbałość ta nie wynika z narodowego egoizmu. Przeciwnie - egoizmem jest zaniedbywanie tych interesów". Albo możemy recytować za prawdziwym Europejczykiem Gerhardem Schroederem: "W razie potrzeby będę brutalnie reprezentował niemieckie interesy, bo z tego rozliczają mnie wyborcy". Albo deklamować za prawdziwym Europejczykiem Silvio Berlusconim: "Nie wybrano mnie po to, żebym umacniał mglistą europejskość, lecz żebym dbał o swój kraj i naród". Albo powtarzać za prawdziwym Europejczykiem Tonym Blairem: "Pytanie, czy ważniejsze są interesy narodowe czy ponadnarodowe, jest pozorne. Zawsze przede wszystkim bronię interesu narodowego".
Poza mniej czy bardziej kontrolowanymi przerwami na podobne wyznania Chiracowi, Schroederowi, Berlusconiemu i Blairowi, mającym za sobą silne, w dużym stopniu kontrolowane przez własny, narodowy kapitał gospodarki, łatwo grać role do bólu szczerych, oddanych i oczywiście nadzwyczaj twardych, a nawet nieprzejednanych obrońców idei europejskiej i pouczać nowych członków unii o prymacie interesu europejskiego nad narodowym (vide: "Prymus złoczyńca"). W końcu w Niemczech kapitał niemiecki kontroluje niemal 80 proc. gospodarki, podobnie we Włoszech kapitał włoski, a we Francji kapitał francuski - prawie 70 proc. Natomiast w Polsce kapitał polski nie kontroluje już nawet połowy gospodarki, czemu naturalnie trudno się dziwić, biorąc pod uwagę garb PRL, nie zawsze roztropnie prowadzoną prywatyzację i antybiznesowo nastawioną politykę wielu rządów III RP (w tym obecnego, który znacznie chętniej pochyla się nad becikowym niż nad kapitalikowym), ale z czego też nie sposób się cieszyć (vide: "Czy jesteśmy nacjonalistami?").
W zaistniałej sytuacji jedynym sposobem wydostania się z pułapki Kaczyńskiego wydaje się szybkie stworzenie zastępu całkiem nowych polskich kapitalistów postukładowych, do czego najprostsza droga wiedzie przez szybkie nakręcenie tempa wzrostu gospodarczego w Polsce - do siedmiu, ośmiu, a najlepiej dziewięciu lub dziesięciu procent PKB rocznie - tak aby jak najszybciej przybywało w Polsce jak najwięcej polskich kapitalistów postukładowych. Niestety, próbując się tą drogą wymknąć z jednej pułapki Kaczyńskiego, wnet wpadamy prosto w drugą pułapkę Kaczyńskiego: nie da się bowiem mocno nakręcić koniunktury gospodarczej bez radykalnego obniżenia obciążeń fiskalnych (obniżenia podatków, składek ZUS itp.), których z kolei nie da się obniżyć bez głębokich cięć wydatków budżetowych, a o głębokich cięciach wydatków (w tym wydatków socjalnych) program rządu Prawa i Sprawiedliwości milczy jak zaklęty. Co naturalnie - bez dwóch zdań - wygląda na podwójną pułapkę zastawioną na nacjonalistów takich jak ja, którzy jak kania dżdżu wyglądają odbicia choć części polskiej gospodarki z rąk cudzoziemców przez armię polskich nacjonalistów, czyli naszych, polskich, przedsiębiorczych kapitalistów. Gdyby im się ta sztuka jednak udała, mimo czyhających na nich pułapek Kaczyńskiego, to dopiero byłaby pułapka na pułapki Kaczyńskiego!
Fot. T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 13/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.