Korea Północna odpaliła właśnie nowy wyścig zbrojeń
Rząd w Phenianie musi wybrać, czy woli mieć broń nuklearną, czy przyszłość" - tę wiadomość Waszyngton kilkanaście dni temu przesłał Korei Północnej. Dwa dni później dostał odpowiedź. Reżim Kim Dzong Ila ogłosił przeprowadzenie pierwszej próby z bronią jądrową.
Można żyć w przeświadczeniu, że z każdym można się dogadać, jeśli tylko wykaże się dostateczną determinacją. Ale nawet najbardziej oderwanym od rzeczywistości marzycielom i liberałom, którzy przekonują o dobrej woli takich indywiduów jak Fidel Castro czy Hugo Chávez od dawna ciężko było usprawiedliwiać północnokoreańskiego dyktatora z pietyzmem rozbudowującego obozy koncentracyjne. Ładunki Kima nie dosięgną Europy ani Ameryki. Pokorne zaakceptowanie nuklearnej Korei będzie jednak oznaczało zgodę na rozsypanie się systemu bezpieczeństwa międzynarodowego. Czerwony przycisk aktywujący bombę A komunistycznego satrapy odpalił przede wszystkim nowy etap światowego wyścigu zbrojeń.
Podczas gdy w Radzie Bezpieczeństwa trwała w ubiegłym tygodniu debata, jak ukarać Phenian, eksperci sprzeczali się, co właściwie wybuchło w Korei. Wątpliwości budzi mała siła eksplozji (odpowiadająca wybuchowi około 550 ton trotylu; wybuch bomby zrzuconej w 1945 r. na Hiroszimę miał moc odpowiadającą 15 tys. ton trotylu). - Ustalenie, jakiego rodzaju był to ładunek i jaką miał dokładnie siłę, zajmie dużo czasu - mówi fizyk Władimir Orłow z moskiewskiego Centrum Studiów Strategicznych. Zgadza się jednak z Davidem Albrightem, byłym inspektorem rozbrojeniowym ONZ, i Jimem Walshem, ekspertem Instytutu Technologii w Massachusetts, że wybuch był nietypowy jak na pierwszą próbę jądrową. Zwykle pierwsze testy są bardziej spektakularne. Pozwala to przypuszczać, że albo próba się nie udała, albo koreańska bomba jest wyjątkowo prymitywna. Albo nie była to bomba A, lecz potężny ładunek konwencjonalny. - Cokolwiek to było, nie ma wątpliwości, że eksplozja była prowokacją - to oficjalne stanowisko Waszyngtonu. Zgadzają się z nim wszystkie państwa Rady Bezpieczeństwa. Nawet Chiny, od ponad 60 lat najbliższy sojusznik Phenianu, pierwszy raz grożą mu sankcjami. Korea Północna dotychczas nie rozsypała się tylko dzięki pomocy z ChRL. Pekin uznał, że dyktatura u południowego sąsiada to mniejsze zło niż zjednoczona proamerykańska Korea. Podkreśla też, że upadek reżimu oznaczałby napływ milionów uchodźców do Mandżurii. Z tego powodu Chińczycy wpompowują do koreańskiej gospodarki niezbędne do utrzymania jej przy życiu pieniądze, żywność i ropę. Teraz sytuacja się zmieniła, bo koreańska bomba stanowi zagrożenie dla Pekinu. Oczywiście nie w sensie militarnym. To poważny test wiarygodności ChRL na arenie międzynarodowej. Na razie Chiny wychodzą z niego obronną ręką, rozważając w Radzie Bezpieczeństwa rezolucję na mocy rozdziału VII Karty Narodów Zjednoczonych. Otwiera ona drogę do nałożenia sankcji ekonomicznych, a jeśli nie przyniosą one pożądanych efektów - do operacji militarnej.
"Jeśli Saddam Husajn posiadałby bombę atomową przed atakiem na Kuwejt, wątpliwe, by międzynarodowa koalicja zebrała siły, by go stamtąd wykurzyć. Gdyby Mao Zedong nie miał arsenału nuklearnego w 1969 r. podczas walk granicznych z ZSRR, prawdopodobnie Leonid Breżniew zarządziłby inwazję. Jednocześnie bez arsenału Mao w ogóle nie ośmieliłby się dać sygnału do rozpoczęcia tych walk na granicy z ZSRR" - napisał Fred Kaplan, autor m.in. książki "The Wizards of Armageddon". Porównuje on państwa klubu nuklearnego do mafii, której członkom posiadanie bomby A gwarantuje, że nie zostaną zaatakowani przez innych klubowiczów, ale też dodaje odwagi w sytuacjach kryzysowych.
Jak wiele szkody może wyrządzić Kim Dzong Il uzbrojony w arsenał nuklearny? Możliwe, że jest diabłem wcielonym, ale z pewnością nie jest samobójcą i liczy się z tym, że odpalenie ładunku nuklearnego w stronę któregoś z sąsiadów oznaczałoby koniec jego rządów. Tymczasem priorytetem reżimu w Phenianie jest przetrwanie. Nałożenie sankcji na Koreę jest jak strzelenie Kimowi w głowę. Dyktator nie ma szans na przetrwanie. Z tego powodu takie posunięcie Rady Bezpieczeństwa może się okazać ogromnie ryzykowne. Niekoniecznie dlatego, że "zdarzy się wypadek" i wystrzeli "jakaś rakieta z głowicą nuklearną", jak ostrzegał jeden z koreańskich dyplomatów.
Phenian odcięty od pomocy z zewnątrz może zacząć handlować jedynym eksportowym towarem, jaki ma - bronią i technologiami wojskowymi, w tym nuklearnymi. Udowodnił już, że nie ma skrupułów, by to robić, sprzedając Syrii i Iranowi dokumentację pocisków dalekiego zasięgu oraz technologie atomowe, które sam na początku lat 90. kupił nielegalnie od Abdula Q. Khana, pakistańskiego naukowca. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej oskarża też Kima o sprzedaż materiałów rozszczepialnych Libii. To jednak wcale nie najgorszy scenariusz. Jeśli Rada Bezpieczeństwa nie nałoży sankcji, inne kraje wyciągną z tego wnioski. Korea Południowa prawdopodobnie od kilku lat rozwija tajny program nuklearny. Zagrożona przyspieszy te prace. Rząd Japonii wprawdzie zadeklarował, że nie zamierza budować bomby atomowej, ale - jak stwierdził były premier tego kraju Yasuhiro Nakasone - "opcja nuklearna" wciąż jest na stole. Jeśli Japończycy rozpoczęliby program atomowy, jest pewne, że do testów nuklearnych wróciłyby Chiny. Taki ruch Pekinu mógłby wywołać podobną reakcję Indii. A jeśli Delhi zacznie się zbroić, to samo uczyni Islamabad. - Jeśli działania Korei Północnej nie zostaną dostatecznie ukarane, na podobny ruch zdecyduje się Tajwan - uważa Ralph Cossa, prezes Pacific Forum w Honolulu. - Birma mówi otwarcie o potrzebie zainstalowania reaktora badawczego. Podobnie Indonezja i Wietnam zastanawiają się nad pozyskiwaniem energii atomowej, chociaż akurat ta część domina wydaje się mało niebezpieczna - mówi Cossa. Reakcje świata na testy Korei Północnej uważnie obserwuje Teheran. A jeśli Iran się uzbroi, bombę zaczną budować sunnickie Arabia Saudyjska i Egipt, które poczują się zagrożone. Pretekst będzie miała też Libia.
Z historii zbrojeń nuklearnych płynie jednoznaczny wniosek: nigdy sankcjami nie udało się wymóc na żadnym kraju, by porzucił nuklearne ambicje. Rządy dążą do budowy arsenałów jądrowych zwykle z trzech podwodów: by się chronić przed wrogami zewnętrznymi, dla rozgrywania interesów wewnętrznych lub gdy broń jądrowa jest dla kraju ważnym symbolem. Scott D. Sagan, dyrektor Center for International Security and Cooperation w Stanford University, uważa, że Iran jest typowym krajem, który dąży do budowy arsenału nuklearnego z powodu poczucia zagrożenia ze strony wrogów zewnętrznych. Tak samo sprawa ma się z Koreą Północną. Różnica między Phenianem a Teheranem jest jednak fundamentalna. Udzielenie gwarancji bezpieczeństwa Iranowi byłoby przymknięciem oka na bezsporne łamanie praw człowieka w Iranie. Byłby to jednak kompromis możliwy do przyjęcia przez Zachód, bo choć Iran jest kulawą demokracją, to jednak podlega zmianom i można mieć nadzieję, że zachęcony przez resztę świata wciąż podlegałby transformacji na lepsze. Udzielenie reżimowi w Phenianie gwarancji bezpieczeństwa byłoby dowodem bezradności. Na razie Kim nie ma jeszcze bomby, która mogłaby dosięgnąć USA czy Europy. To jednak może być tylko kwestią czasu. Nietrudno przewidzieć, jaka będzie cena, gdy skuteczną dyplomację nadal będzie zastępować gra na czas.
Można żyć w przeświadczeniu, że z każdym można się dogadać, jeśli tylko wykaże się dostateczną determinacją. Ale nawet najbardziej oderwanym od rzeczywistości marzycielom i liberałom, którzy przekonują o dobrej woli takich indywiduów jak Fidel Castro czy Hugo Chávez od dawna ciężko było usprawiedliwiać północnokoreańskiego dyktatora z pietyzmem rozbudowującego obozy koncentracyjne. Ładunki Kima nie dosięgną Europy ani Ameryki. Pokorne zaakceptowanie nuklearnej Korei będzie jednak oznaczało zgodę na rozsypanie się systemu bezpieczeństwa międzynarodowego. Czerwony przycisk aktywujący bombę A komunistycznego satrapy odpalił przede wszystkim nowy etap światowego wyścigu zbrojeń.
Podczas gdy w Radzie Bezpieczeństwa trwała w ubiegłym tygodniu debata, jak ukarać Phenian, eksperci sprzeczali się, co właściwie wybuchło w Korei. Wątpliwości budzi mała siła eksplozji (odpowiadająca wybuchowi około 550 ton trotylu; wybuch bomby zrzuconej w 1945 r. na Hiroszimę miał moc odpowiadającą 15 tys. ton trotylu). - Ustalenie, jakiego rodzaju był to ładunek i jaką miał dokładnie siłę, zajmie dużo czasu - mówi fizyk Władimir Orłow z moskiewskiego Centrum Studiów Strategicznych. Zgadza się jednak z Davidem Albrightem, byłym inspektorem rozbrojeniowym ONZ, i Jimem Walshem, ekspertem Instytutu Technologii w Massachusetts, że wybuch był nietypowy jak na pierwszą próbę jądrową. Zwykle pierwsze testy są bardziej spektakularne. Pozwala to przypuszczać, że albo próba się nie udała, albo koreańska bomba jest wyjątkowo prymitywna. Albo nie była to bomba A, lecz potężny ładunek konwencjonalny. - Cokolwiek to było, nie ma wątpliwości, że eksplozja była prowokacją - to oficjalne stanowisko Waszyngtonu. Zgadzają się z nim wszystkie państwa Rady Bezpieczeństwa. Nawet Chiny, od ponad 60 lat najbliższy sojusznik Phenianu, pierwszy raz grożą mu sankcjami. Korea Północna dotychczas nie rozsypała się tylko dzięki pomocy z ChRL. Pekin uznał, że dyktatura u południowego sąsiada to mniejsze zło niż zjednoczona proamerykańska Korea. Podkreśla też, że upadek reżimu oznaczałby napływ milionów uchodźców do Mandżurii. Z tego powodu Chińczycy wpompowują do koreańskiej gospodarki niezbędne do utrzymania jej przy życiu pieniądze, żywność i ropę. Teraz sytuacja się zmieniła, bo koreańska bomba stanowi zagrożenie dla Pekinu. Oczywiście nie w sensie militarnym. To poważny test wiarygodności ChRL na arenie międzynarodowej. Na razie Chiny wychodzą z niego obronną ręką, rozważając w Radzie Bezpieczeństwa rezolucję na mocy rozdziału VII Karty Narodów Zjednoczonych. Otwiera ona drogę do nałożenia sankcji ekonomicznych, a jeśli nie przyniosą one pożądanych efektów - do operacji militarnej.
"Jeśli Saddam Husajn posiadałby bombę atomową przed atakiem na Kuwejt, wątpliwe, by międzynarodowa koalicja zebrała siły, by go stamtąd wykurzyć. Gdyby Mao Zedong nie miał arsenału nuklearnego w 1969 r. podczas walk granicznych z ZSRR, prawdopodobnie Leonid Breżniew zarządziłby inwazję. Jednocześnie bez arsenału Mao w ogóle nie ośmieliłby się dać sygnału do rozpoczęcia tych walk na granicy z ZSRR" - napisał Fred Kaplan, autor m.in. książki "The Wizards of Armageddon". Porównuje on państwa klubu nuklearnego do mafii, której członkom posiadanie bomby A gwarantuje, że nie zostaną zaatakowani przez innych klubowiczów, ale też dodaje odwagi w sytuacjach kryzysowych.
Jak wiele szkody może wyrządzić Kim Dzong Il uzbrojony w arsenał nuklearny? Możliwe, że jest diabłem wcielonym, ale z pewnością nie jest samobójcą i liczy się z tym, że odpalenie ładunku nuklearnego w stronę któregoś z sąsiadów oznaczałoby koniec jego rządów. Tymczasem priorytetem reżimu w Phenianie jest przetrwanie. Nałożenie sankcji na Koreę jest jak strzelenie Kimowi w głowę. Dyktator nie ma szans na przetrwanie. Z tego powodu takie posunięcie Rady Bezpieczeństwa może się okazać ogromnie ryzykowne. Niekoniecznie dlatego, że "zdarzy się wypadek" i wystrzeli "jakaś rakieta z głowicą nuklearną", jak ostrzegał jeden z koreańskich dyplomatów.
Phenian odcięty od pomocy z zewnątrz może zacząć handlować jedynym eksportowym towarem, jaki ma - bronią i technologiami wojskowymi, w tym nuklearnymi. Udowodnił już, że nie ma skrupułów, by to robić, sprzedając Syrii i Iranowi dokumentację pocisków dalekiego zasięgu oraz technologie atomowe, które sam na początku lat 90. kupił nielegalnie od Abdula Q. Khana, pakistańskiego naukowca. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej oskarża też Kima o sprzedaż materiałów rozszczepialnych Libii. To jednak wcale nie najgorszy scenariusz. Jeśli Rada Bezpieczeństwa nie nałoży sankcji, inne kraje wyciągną z tego wnioski. Korea Południowa prawdopodobnie od kilku lat rozwija tajny program nuklearny. Zagrożona przyspieszy te prace. Rząd Japonii wprawdzie zadeklarował, że nie zamierza budować bomby atomowej, ale - jak stwierdził były premier tego kraju Yasuhiro Nakasone - "opcja nuklearna" wciąż jest na stole. Jeśli Japończycy rozpoczęliby program atomowy, jest pewne, że do testów nuklearnych wróciłyby Chiny. Taki ruch Pekinu mógłby wywołać podobną reakcję Indii. A jeśli Delhi zacznie się zbroić, to samo uczyni Islamabad. - Jeśli działania Korei Północnej nie zostaną dostatecznie ukarane, na podobny ruch zdecyduje się Tajwan - uważa Ralph Cossa, prezes Pacific Forum w Honolulu. - Birma mówi otwarcie o potrzebie zainstalowania reaktora badawczego. Podobnie Indonezja i Wietnam zastanawiają się nad pozyskiwaniem energii atomowej, chociaż akurat ta część domina wydaje się mało niebezpieczna - mówi Cossa. Reakcje świata na testy Korei Północnej uważnie obserwuje Teheran. A jeśli Iran się uzbroi, bombę zaczną budować sunnickie Arabia Saudyjska i Egipt, które poczują się zagrożone. Pretekst będzie miała też Libia.
Z historii zbrojeń nuklearnych płynie jednoznaczny wniosek: nigdy sankcjami nie udało się wymóc na żadnym kraju, by porzucił nuklearne ambicje. Rządy dążą do budowy arsenałów jądrowych zwykle z trzech podwodów: by się chronić przed wrogami zewnętrznymi, dla rozgrywania interesów wewnętrznych lub gdy broń jądrowa jest dla kraju ważnym symbolem. Scott D. Sagan, dyrektor Center for International Security and Cooperation w Stanford University, uważa, że Iran jest typowym krajem, który dąży do budowy arsenału nuklearnego z powodu poczucia zagrożenia ze strony wrogów zewnętrznych. Tak samo sprawa ma się z Koreą Północną. Różnica między Phenianem a Teheranem jest jednak fundamentalna. Udzielenie gwarancji bezpieczeństwa Iranowi byłoby przymknięciem oka na bezsporne łamanie praw człowieka w Iranie. Byłby to jednak kompromis możliwy do przyjęcia przez Zachód, bo choć Iran jest kulawą demokracją, to jednak podlega zmianom i można mieć nadzieję, że zachęcony przez resztę świata wciąż podlegałby transformacji na lepsze. Udzielenie reżimowi w Phenianie gwarancji bezpieczeństwa byłoby dowodem bezradności. Na razie Kim nie ma jeszcze bomby, która mogłaby dosięgnąć USA czy Europy. To jednak może być tylko kwestią czasu. Nietrudno przewidzieć, jaka będzie cena, gdy skuteczną dyplomację nadal będzie zastępować gra na czas.
WPROST EXTRA | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
Próbne wybuchy jądrowe Od wynalezienia bomby atomowej w 1945 r. przeprowadzono ponad 2 tys. próbnych wybuchów jądrowych. Pierwszej dokonały USA 16 lipca 1945 r. Bomba miała siłę 20 kiloton. Liczba próbnych wybuchów
Najpotężniejszą z przetestowanych bomb jądrowych była wyprodukowana w ZSRR Bomba Cara. Jej moc, 50 megaton, była równa mocy 4 tys. bomb zrzuconych na Hiroszimę. Eksplozji dokonano 30 października 1961 r. na wyspie Nowa Ziemia na Morzu Arktycznym. Grzyb atomowy miał wysokość 60 km, szerokość 30-40 km. Poparzenia trzeciego stopnia odnieśliby ludzie znajdujący się w promieniu 100 km od wybuchu. Mimo że zmniejszono moc ładunku termojądrowego (mógł osiągnąć moc 150 megaton), część skalistych wysepek, w których otoczeniu detonowano bombę, wyparowała, a wybuch był odczuwalny na Alasce i w Finlandii. Kryzysy nuklearne Świat od czasu wyprodukowania pierwszej bomby nuklearnej ponad 60 lat temu kilkanaście razy stał na krawędzi wojny jądrowej.
Łącznie 107 miesięcy kryzysu jądrowego Koreński kryzys nuklearny - kalendarium
|
Więcej możesz przeczytać w 42/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.