Podczas gdy Kubańczycy umierają z głodu i na AIDS, amerykańskie kino pielęgnuje mit kolorowej Hawany, pełnej muzyki i radości
Historia Kuby wygląda tak: był sobie operetkowy dyktator, któremu służyło dwóch złych ubeków. Chodzili oni po ulicach Hawany i zabijali kogo popadnie, krzywiąc się przy tym ohydnie. W tym czasie lud Hawany pląsał i śpiewał. I to było dobre. Jednak w lesie żyli głodni brodaci ludzie, którzy pewnego dnia przyszli do miasta, by zrobić rewolucję. Ich reżim był bardzo niedobry, bo zabrali kabareciarzom saksofony. Zniesmaczeni tym obszarnicy podzielili się na dwie grupy - jedni umarli na serce, a drudzy wyjechali do Ameryki. Ich kobiety z entuzjazmem oddały serca i ciała rewolucji. "Hawana - miasto utracone", debiut reżyserski aktora Andy'ego Garcii, to jeden z najgorszych hollywoodzkich filmów o Kubie, a jednocześnie przykład, że nawet Amerykanie o kubańskich korzeniach zgubili klucz do zrozumienia tragedii swej dawnej ojczyzny.
Ta ohydna Ameryka!
Od "Ojca chrzestnego II", przez "Kubę" Richarda Lestera, aż po "Hawanę" Sidneya Pollacka, Hollywood próbował opisać perłę Karaibów w ten sam sposób - jako mityczną ziemię utraconą, którą pierworodny grzech chciwości i rozpusty oddał w ręce nowego ustroju. "Pół piekło, pół raj - cała Kuba" - hasło promocyjne filmu Lestera oddaje ten stereotyp idealnie. Któż jest odpowiedzialny za powstanie tak strasznego miejsca? Mafijne rodziny Corleone i Rothów chwaliły się w filmie Coppoli, że są w Hawanie potężniejsze niż koncern US Steel. A magnat hazardu Meyer Lansky wprost mówił w "Hawanie" Pollacka: "To my stworzyliśmy Hawanę i jeśli zechcemy, przeniesiemy ją gdzie indziej". Winna jest nie tylko mafia i rząd USA, ale także Amerykanie jako tacy - i ich ohydny styl życia. Przy tej interpretacji komuniści Castro wychodzą na ideowców, którzy słusznie zmyli plugastwo Hawany do morza. A skoro to uczynili, nie mogą być tacy źli. Zatem kto nie lubi rządu Stanów Zjednoczonych (a kto nie lubi go bardziej, od hollywoodzkich reżyserów), musi Castro przyklasnąć i przymknąć oczy na błędy i wypaczenia, do których doszło podczas utrwalania władzy ludowej na Kubie. Kolejne filmy opowiadają więc historię wyspy po marksistowsku - stało się, co się stać musiało, taka była konieczność dziejowa.
Zauroczeni Fidelem amerykańscy intelektualiści nigdy nie potrafili odróżnić wybijania się narodów Trzeciego Świata na niepodległość od sowieckich podbojów dokonywanych rękami lokalnych komunistów. Próby dorabiania do dziejów Kuby sentymentalnej mitologii a` la Casablanca jeszcze bardziej zaciemniły obraz. W Ameryce nie powstał więc ani jeden film o Kubańczykach szlachtowanych przez reżim Castro. Jest za to masa nachalnej marksistowskiej propagandy - łącznie z niesławnym dokumentem Olivera Stone'a "Comandante", nakręconym w stylu, którego nie powstydziliby się stalinowscy propagandyści.
Żyć i umrzeć w Hawanie
"Dzieci na wsi umierają na gruźlicę. A te, które przeżyją, gdy są głodne, przyjeżdżają do Hawany i sprzedają swoje ciała" - perorował Raul Julia w "Hawanie" Pollacka, dowodząc konieczności rewolucji. Dziś dzieci na Kubie umierają na AIDS, swoje ciała sprzedają nadal, jedzenie jest na kartki, a mydło za dolary na czarnym rynku. W Hawanie "słychać tylko głuchy szum zdewastowanego miasta" - pisze zakazany na Kubie Pedro Juan Gutierrez, a "wszystkie ścieki płyną prosto do morza". Nie przeszkadza to kubańskim komunistom w wydawaniu milionów dolarów na konferencje tzw. państw niezaangażowanych. Objawiają się na nich tacy obrońcy wolności, jak dyktator Aleksander Łukaszenka albo odpowiedzialny za masowe mordy w Zimbabwe Robert Mugabe. Jak za najlepszych lat zimnej wojny biesiadują w luksusowych hotelach i wygłaszają antyamerykańskie tyrady.
Tymczasem filmowcy wskrzeszają czar dawnej Hawany, klubów "El Tropico" czy "Flamingo", zachwycają się kunsztem muzyków i tancerzy, po czym puentują swą opowieść obrazem roześmianych Kubańczykach, witających komunistów w Hawanie. A krytyka i widzowie to kupują. Szczytem hipokryzji były reakcje na film Wima Wendersa "Buena Vista Social Club", pieśń pochwalną ku czci nieznanych miejskich śpiewaków, przechodzącą do porządku dziennego nad przerażającym tłem wyzierającym zza ich pleców. Publika spragniona egzotyki kiwała się w rytm "Chan Chan", a recenzenci cmokali nad obrazem kraju "nieskażonego Zachodem". Hawana, pozbawiona elektryczności i wyglądająca jak miasto po wybuchu atomowym, nie wzbudziła już głębszych refleksji.
Miasto utracone
Tymczasem reżim Castro jest śmiertelnie chory. Na Kubę zawita wkrótce kolejna rewolucja, tym razem aksamitna lub pomarańczowa. Może następny film o Paryżu Karaibów hollywoodzcy spece nakręcą już w prawdziwej Hawanie, a nie w hiszpańskim Kadyksie albo na Dominikanie. Kubę czeka cywilizacyjny wstrząs - wyjście z trwającej pół wieku izolacji. Zapewne wtedy reżyserzy z Kalifornii staną w jednym szeregu, by piętnować krwiożerczy kapitalizm - tak jak razem czcili Fidela Castro.
Amerykanie nie mają pomysłu, jak powinna wyglądać nowa Kuba. Prawdopodobniej przebieg i tempo wypadków zaskoczy wszystkich - tak jak w 1989 r. w Europie Wschodniej. Wtedy w Waszyngtonie panicznie obawiano się powrotu nacjonalizmu, a pomysł wstąpienia Polski do NATO brzmiał jak prowokacja. Dziś u wrót wolnego świata w każdej chwili może stanąć Kuba. Niestety, Ameryka nie ma dla niej na razie nic poza ckliwymi pocztówkami z przeszłości i rolą największego domu publicznego na Morzu Karaibskim. Tylko prawda mogłaby wyzwolić Kubańczyków i oddać im razem z wolnością także godność. Ale kto szuka prawdy, powinien szerokim łukiem omijać Hollywood.
Ta ohydna Ameryka!
Od "Ojca chrzestnego II", przez "Kubę" Richarda Lestera, aż po "Hawanę" Sidneya Pollacka, Hollywood próbował opisać perłę Karaibów w ten sam sposób - jako mityczną ziemię utraconą, którą pierworodny grzech chciwości i rozpusty oddał w ręce nowego ustroju. "Pół piekło, pół raj - cała Kuba" - hasło promocyjne filmu Lestera oddaje ten stereotyp idealnie. Któż jest odpowiedzialny za powstanie tak strasznego miejsca? Mafijne rodziny Corleone i Rothów chwaliły się w filmie Coppoli, że są w Hawanie potężniejsze niż koncern US Steel. A magnat hazardu Meyer Lansky wprost mówił w "Hawanie" Pollacka: "To my stworzyliśmy Hawanę i jeśli zechcemy, przeniesiemy ją gdzie indziej". Winna jest nie tylko mafia i rząd USA, ale także Amerykanie jako tacy - i ich ohydny styl życia. Przy tej interpretacji komuniści Castro wychodzą na ideowców, którzy słusznie zmyli plugastwo Hawany do morza. A skoro to uczynili, nie mogą być tacy źli. Zatem kto nie lubi rządu Stanów Zjednoczonych (a kto nie lubi go bardziej, od hollywoodzkich reżyserów), musi Castro przyklasnąć i przymknąć oczy na błędy i wypaczenia, do których doszło podczas utrwalania władzy ludowej na Kubie. Kolejne filmy opowiadają więc historię wyspy po marksistowsku - stało się, co się stać musiało, taka była konieczność dziejowa.
Zauroczeni Fidelem amerykańscy intelektualiści nigdy nie potrafili odróżnić wybijania się narodów Trzeciego Świata na niepodległość od sowieckich podbojów dokonywanych rękami lokalnych komunistów. Próby dorabiania do dziejów Kuby sentymentalnej mitologii a` la Casablanca jeszcze bardziej zaciemniły obraz. W Ameryce nie powstał więc ani jeden film o Kubańczykach szlachtowanych przez reżim Castro. Jest za to masa nachalnej marksistowskiej propagandy - łącznie z niesławnym dokumentem Olivera Stone'a "Comandante", nakręconym w stylu, którego nie powstydziliby się stalinowscy propagandyści.
Żyć i umrzeć w Hawanie
"Dzieci na wsi umierają na gruźlicę. A te, które przeżyją, gdy są głodne, przyjeżdżają do Hawany i sprzedają swoje ciała" - perorował Raul Julia w "Hawanie" Pollacka, dowodząc konieczności rewolucji. Dziś dzieci na Kubie umierają na AIDS, swoje ciała sprzedają nadal, jedzenie jest na kartki, a mydło za dolary na czarnym rynku. W Hawanie "słychać tylko głuchy szum zdewastowanego miasta" - pisze zakazany na Kubie Pedro Juan Gutierrez, a "wszystkie ścieki płyną prosto do morza". Nie przeszkadza to kubańskim komunistom w wydawaniu milionów dolarów na konferencje tzw. państw niezaangażowanych. Objawiają się na nich tacy obrońcy wolności, jak dyktator Aleksander Łukaszenka albo odpowiedzialny za masowe mordy w Zimbabwe Robert Mugabe. Jak za najlepszych lat zimnej wojny biesiadują w luksusowych hotelach i wygłaszają antyamerykańskie tyrady.
Tymczasem filmowcy wskrzeszają czar dawnej Hawany, klubów "El Tropico" czy "Flamingo", zachwycają się kunsztem muzyków i tancerzy, po czym puentują swą opowieść obrazem roześmianych Kubańczykach, witających komunistów w Hawanie. A krytyka i widzowie to kupują. Szczytem hipokryzji były reakcje na film Wima Wendersa "Buena Vista Social Club", pieśń pochwalną ku czci nieznanych miejskich śpiewaków, przechodzącą do porządku dziennego nad przerażającym tłem wyzierającym zza ich pleców. Publika spragniona egzotyki kiwała się w rytm "Chan Chan", a recenzenci cmokali nad obrazem kraju "nieskażonego Zachodem". Hawana, pozbawiona elektryczności i wyglądająca jak miasto po wybuchu atomowym, nie wzbudziła już głębszych refleksji.
Miasto utracone
Tymczasem reżim Castro jest śmiertelnie chory. Na Kubę zawita wkrótce kolejna rewolucja, tym razem aksamitna lub pomarańczowa. Może następny film o Paryżu Karaibów hollywoodzcy spece nakręcą już w prawdziwej Hawanie, a nie w hiszpańskim Kadyksie albo na Dominikanie. Kubę czeka cywilizacyjny wstrząs - wyjście z trwającej pół wieku izolacji. Zapewne wtedy reżyserzy z Kalifornii staną w jednym szeregu, by piętnować krwiożerczy kapitalizm - tak jak razem czcili Fidela Castro.
Amerykanie nie mają pomysłu, jak powinna wyglądać nowa Kuba. Prawdopodobniej przebieg i tempo wypadków zaskoczy wszystkich - tak jak w 1989 r. w Europie Wschodniej. Wtedy w Waszyngtonie panicznie obawiano się powrotu nacjonalizmu, a pomysł wstąpienia Polski do NATO brzmiał jak prowokacja. Dziś u wrót wolnego świata w każdej chwili może stanąć Kuba. Niestety, Ameryka nie ma dla niej na razie nic poza ckliwymi pocztówkami z przeszłości i rolą największego domu publicznego na Morzu Karaibskim. Tylko prawda mogłaby wyzwolić Kubańczyków i oddać im razem z wolnością także godność. Ale kto szuka prawdy, powinien szerokim łukiem omijać Hollywood.
Więcej możesz przeczytać w 42/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.