W latach 80. komuniści chcieli przejąć PPS, by na wypadek likwidacji PZPR stworzyćz niej podległą sobie siłę polityczną
Maciej Korkuć
Doktor historii, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie, autor i współautor m.in. książek "Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem 1944-1947" i "Komunizm w Polsce"
Umieszczanie w latach 80. agentów w kierowniczych strukturach polskiego podziemia i operacje "dezintegracyjne" miały zagwarantować komunistom kontrolę nad opozycją. Po 1988 r. takie działania stały się dla nich swoistą "polisą na przyszłość". Dlatego też w III RP za parawanem demokracji wciąż kryło się państwo skutecznie manipulowane przez ludzi z komunistycznych służb specjalnych.
Skazani na samodzielność
Od połowy lat 80. komuniści otrzymywali z Moskwy komunikaty, że PZPR będzie musiała sobie radzić sama ze społeczeństwem. Coraz pilniejsza stawała się konieczność przygotowania warunków "podzielenia się władzą" z częścią opozycji tak, by wyeliminować niepodległościowych radykałów i zabezpieczyć się przed odpowiedzialnością karną za zbrodnie komunizmu.
W latach 1988-1989 okazało się, że zabezpieczenie agentury w środowiskach opozycyjnych może w nieodleg-łej przyszłości stanowić dla komunistów podstawowe narzędzie wpływu na politykę. W tym okresie przedmiotem działań operacyjnych SB była między innymi świeżo odnowiona w podziemiu (w 1987 r.) Polska Partia Socjalistyczna. Nie można wykluczyć, iż w szybko zmieniającej się sytuacji politycznej zaczęto brać pod uwagę to, że na wypadek niepożądanego dla PZPR rozwoju wydarzeń PPS może być swoistym wentylem bezpieczeństwa dla komunistów. SB przy pomocy ulokowanej w partii agentury realizowała scenariusz prowokowania podziałów mających wyeliminować działaczy, nad którymi nie miała kontroli, oraz wprowadzania agentów do kierownictwa PPS. "W efekcie zrealizowania kilkunastu kombinacji operacyjnych wprowadzono na obrady kongresu [PPS] dużą grupę tajnych współpracowników - pisano w jednym z raportów. - W efekcie tych działań wprowadzono do Rady Naczelnej osobowe źródła informacji". W innym dokumencie SB raportowała: "Prowadzona jest kombinacja operacyjna, mająca na celu utworzenie grupy PPS, sterowanej przez SB", która w odpowiednich okolicznościach "zajmie miejsce działaczy PPS na terenie Krakowa z perspektywą wejścia jej członków w centralne organy PPS".
Umowy okrągłostołowe i postępujące uwłaszczenie komunistycznej nomenklatury były ucieczką do przodu. Komuniści zagwarantowali sobie wpływ na politykę, gospodarkę i media. Okazało się, że nie było konieczne uruchamianie alternatywnego rozwiązania. Teraz prawdziwym wyzwaniem stało się przeciwdziałanie pomysłom dekomunizacyjnym i ujawnienie wciąż ulokowanej w życiu publicznym dawnej agentury SB.
Normalni faceci
Nie przypadkiem więc najważniejszym zadaniem sił dawnego reżimu była nie tyle adaptacja do warunków niepodległości, ile wyhamowanie przemian pozwalających na odzyskanie przez społeczeństwo suwerenności w państwie. Ogłoszona przez Mazowieckiego "gruba kreska" dawała nadzieję na sukces. Nadzieję tę dawały też tworzące się nowe służby specjalne, których struktura i kadry oparte były na byłej SB. Mimo początkowej paniki zasięg weryfikacji funkcjonariuszy okazał się mniej dotkliwy, niż się obawiano, a szeroko lansowana teza o "fachowości" esbeków zapewniła im dominującą pozycję w utworzonym Urzędzie Ochrony Państwa. Przyjmowani do UOP młodzi ludzie, w tym z antykomunistycznych środowisk do niedawna podziemnego Niezależnego Zrzeszenia Studentów oraz Ruchu Wolność i Pokój, stanowili mniejszość. Toteż zamiast zmienić oblicze służb, zostali zmuszeni do nauczenia się zasad działania "starszych kolegów". "W podziemiu uważaliśmy, że ubekowi ręki się nie podaje - mówił w 1994 r. Piotr Niemczyk, wywodzący się z WiP dyrektor Biura Analiz i Informacji UOP. - Kiedy zaczęliśmy pracować na Rakowieckiej, taka postawa była nie do przyjęcia. To by było nieracjonalne, ale też nie w porządku. Widzisz normalnych facetów - ani psychopatów, ani sadystów, ani sprzedajnych nadgorliwców - i zastanawiasz się, jak to się stało, że jeszcze kilka czy kilkanaście miesięcy wcześniej tak kompletnie inaczej pojmowaliśmy polską rzeczywistość. Nieraz sobie stawiałem to pytanie".
Pojawiająca się w krótkim okresie rządów Jana Olszewskiego szansa na rozpoczęcie lustracji elit politycznych i państwową dekomunizację mogła oznaczać trzęsienie ziemi nie tylko dla agentury, ale i dla znacznej części nowego UOP. Groźba definitywnego przetrącenia kręgosłupa dawnym służbom PRL odeszła w niebyt dzięki pamiętnej "nocy teczek" w czerwcu 1992 r. Po zmianie rządu poesbeckie służby nie tylko odżyły, ale z jeszcze większą intensywnością powróciły do starych metod. W nowej koniunkturze politycznej wychowankowie SB zaproponowali wachlarz możliwości, które utrwalą ich status quo. Kolejny szef resortu - człowiek Wałęsy Andrzej Milczanowski - tak mówił o pracownikach UOP: "Już cztery lata żyjemy w państwie demokratycznym i było wystarczająco dużo czasu, żeby zweryfikować sądy o niektórych dawnych przeciwnikach, podobnie jak o niektórych ludziach z kręgu solidarnościowego". Solidnego protektora byli esbecy znaleźli także w osobie nowego szefa UOP Jerzego Koniecznego - usuniętego wcześniej przez ekipę Olszewskiego ze stanowiska wiceszefa UOP.
Déjà vu
Awersja do dekomunizacji połączyła różne siły - od ówczesnej, zawsze kompromisowo nastawionej do komunistów, Unii Demokratycznej po obóz prezydenta Wałęsy. Jak widać z ujawnionych dokumentów zespołu Lesiaka, nowi mocodawcy szeroko sięgnęli po metody z totalitarnej PRL. Tym razem chodziło o zabezpieczenie wpływów nowej ekipy i Belwederu oraz ostateczne pogrążenie szans na zwycięstwo wyborcze prawicy. Liczyło się utrwalenie władzy, a nie polska racja stanu i praworządność. Z punktu widzenia byłych esbeków najważniejsze było przekreślenie groźby dekomunizacji. Nie przypadkiem jedna z ujawnionych analiz z szafy Lesiaka to "Informacja dotycząca idei dekomunizacji w rozumieniu liderów Porozumienia Centrum" z 18 lutego 1993 r. Oficerowie UOP zapewne z ulgą pisali, że "należy podkreślić, iż samo hasło dekomunizacji, pomimo powołania już w 1991 r. komisji do opracowania konkretyzującej je ustawy, pozostaje nadal hasłem abstrakcyjnym". Powrócono także do inwigilacji konkurencji dla lewicy postkomunistycznej, czyli PPS Ikonowicza.
Wykorzystano nie tylko czynną agenturę UOP, ale też ludzi, za którymi ciągnął się cień "podwójnych życiorysów" z okresu komunizmu. Zespół Lesiaka, jak sugerują dokumenty z jego szafy, za wiedzą Milczanowskiego planował "wykorzystanie osobowych źródeł informacji b. SB w celu infiltracji radykalnych ugrupowań". Nic dziwnego, że powracające głosy o potrzebie lustracji minister oficjalnie lekceważył. "Dziś - patrząc z politycznego i społecznego punktu widzenia - nie jest to temat istotny" - mówił w 1994 r.
Podejmowano działania z pełną świadomością ich przestępczego charakteru - szczególny nacisk położono na konspirację. "Podjęte ewentualnie działania operacyjne w stosunku do ww. osób [chodziło m.in. o Kaczyńskich, Olszewskiego, Macierewicza] powinny mieć bardzo ograniczony zakres z tego względu, że zbyt wysoka aktywność niesie z sobą poważne ryzyko dekonspiracji". Polegać miało to także na "inspiracji do publikowania artykułów prasowych" - jak pisali podwładni Lesiaka w raporcie z 11 lutego 1993 r. Z dokumentów wynika, że Milczanowski osobiście monitorował działania operacyjne wymierzone w opozycję. Pytany jednak w tamtym okresie przez dziennikarzy, "dlaczego wśród polityków narasta przekonanie, że są podsłuchiwani, podglądani? Mają urojenia?", otwarcie kłamał: "To przekonanie jest bezpodstawne. Od 1990 r. po kolei dowiaduję się od szefów różnych partii, że ich podsłuchujemy. Tak nie jest".
Trybunał dyspozycyjny
Kiedy w marcu 1993 r. Jarosław Kaczyński ujawnił fakt istnienia instrukcji 0015/92, reakcja władz UOP i resortu kierowanego przez Milczanowskiego była godna najlepszych wzorców SB. MSW zaprzeczyło, by dotyczyła ona działań związanych z inwigilacją partii politycznych i korzystania z technik operacyjnych, takich jak podsłuchy czy agentura. Natychmiast wszczęto śledztwo w sprawie przecieku. Rozpoczęły się przesłuchania w pierwszym rzędzie funkcjonariuszy bez esbeckiej przeszłości. Według ówczesnych ustaleń dziennikarza Jerzego Jachowicza, w końcu próbowano zwerbować świadka, któremu zaproponowano wynagrodzenie za fałszywe zeznania. Wskutek odmowy zagrożono mu, że za ujawnienie informacji o tych propozycjach jego dzieciom "może się przytrafić" jakieś nieszczęście.
Sejmowa Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych uznała instrukcję za sprzeczną z konstytucją. Na jej wniosek Trybunał Konstytucyjny miał zdecydować, czy instrukcja była zgodna z prawem. Rozpatrywanie sprawy rozpoczęto na niejawnym posiedzeniu 27 maja 1993 r. Podczas rozprawy okazało się, że dzień wcześniej - 26 maja - uchylono instrukcję. W takich okolicznościach trybunał "salomonowo" umorzył postępowanie - pod pretekstem możliwości oceniania tylko przepisów istniejących, a nie uchylonych.
"Starzy" esbecy przyzwyczajeni do oferowania swoich usług komunistycznej władzy w III RP byli gotowi do wspierania nowej. Przerażające jest to, że niedawni opozycjoniści tak chętnie z tych usług korzystali.
Doktor historii, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie, autor i współautor m.in. książek "Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem 1944-1947" i "Komunizm w Polsce"
Umieszczanie w latach 80. agentów w kierowniczych strukturach polskiego podziemia i operacje "dezintegracyjne" miały zagwarantować komunistom kontrolę nad opozycją. Po 1988 r. takie działania stały się dla nich swoistą "polisą na przyszłość". Dlatego też w III RP za parawanem demokracji wciąż kryło się państwo skutecznie manipulowane przez ludzi z komunistycznych służb specjalnych.
Skazani na samodzielność
Od połowy lat 80. komuniści otrzymywali z Moskwy komunikaty, że PZPR będzie musiała sobie radzić sama ze społeczeństwem. Coraz pilniejsza stawała się konieczność przygotowania warunków "podzielenia się władzą" z częścią opozycji tak, by wyeliminować niepodległościowych radykałów i zabezpieczyć się przed odpowiedzialnością karną za zbrodnie komunizmu.
W latach 1988-1989 okazało się, że zabezpieczenie agentury w środowiskach opozycyjnych może w nieodleg-łej przyszłości stanowić dla komunistów podstawowe narzędzie wpływu na politykę. W tym okresie przedmiotem działań operacyjnych SB była między innymi świeżo odnowiona w podziemiu (w 1987 r.) Polska Partia Socjalistyczna. Nie można wykluczyć, iż w szybko zmieniającej się sytuacji politycznej zaczęto brać pod uwagę to, że na wypadek niepożądanego dla PZPR rozwoju wydarzeń PPS może być swoistym wentylem bezpieczeństwa dla komunistów. SB przy pomocy ulokowanej w partii agentury realizowała scenariusz prowokowania podziałów mających wyeliminować działaczy, nad którymi nie miała kontroli, oraz wprowadzania agentów do kierownictwa PPS. "W efekcie zrealizowania kilkunastu kombinacji operacyjnych wprowadzono na obrady kongresu [PPS] dużą grupę tajnych współpracowników - pisano w jednym z raportów. - W efekcie tych działań wprowadzono do Rady Naczelnej osobowe źródła informacji". W innym dokumencie SB raportowała: "Prowadzona jest kombinacja operacyjna, mająca na celu utworzenie grupy PPS, sterowanej przez SB", która w odpowiednich okolicznościach "zajmie miejsce działaczy PPS na terenie Krakowa z perspektywą wejścia jej członków w centralne organy PPS".
Umowy okrągłostołowe i postępujące uwłaszczenie komunistycznej nomenklatury były ucieczką do przodu. Komuniści zagwarantowali sobie wpływ na politykę, gospodarkę i media. Okazało się, że nie było konieczne uruchamianie alternatywnego rozwiązania. Teraz prawdziwym wyzwaniem stało się przeciwdziałanie pomysłom dekomunizacyjnym i ujawnienie wciąż ulokowanej w życiu publicznym dawnej agentury SB.
Normalni faceci
Nie przypadkiem więc najważniejszym zadaniem sił dawnego reżimu była nie tyle adaptacja do warunków niepodległości, ile wyhamowanie przemian pozwalających na odzyskanie przez społeczeństwo suwerenności w państwie. Ogłoszona przez Mazowieckiego "gruba kreska" dawała nadzieję na sukces. Nadzieję tę dawały też tworzące się nowe służby specjalne, których struktura i kadry oparte były na byłej SB. Mimo początkowej paniki zasięg weryfikacji funkcjonariuszy okazał się mniej dotkliwy, niż się obawiano, a szeroko lansowana teza o "fachowości" esbeków zapewniła im dominującą pozycję w utworzonym Urzędzie Ochrony Państwa. Przyjmowani do UOP młodzi ludzie, w tym z antykomunistycznych środowisk do niedawna podziemnego Niezależnego Zrzeszenia Studentów oraz Ruchu Wolność i Pokój, stanowili mniejszość. Toteż zamiast zmienić oblicze służb, zostali zmuszeni do nauczenia się zasad działania "starszych kolegów". "W podziemiu uważaliśmy, że ubekowi ręki się nie podaje - mówił w 1994 r. Piotr Niemczyk, wywodzący się z WiP dyrektor Biura Analiz i Informacji UOP. - Kiedy zaczęliśmy pracować na Rakowieckiej, taka postawa była nie do przyjęcia. To by było nieracjonalne, ale też nie w porządku. Widzisz normalnych facetów - ani psychopatów, ani sadystów, ani sprzedajnych nadgorliwców - i zastanawiasz się, jak to się stało, że jeszcze kilka czy kilkanaście miesięcy wcześniej tak kompletnie inaczej pojmowaliśmy polską rzeczywistość. Nieraz sobie stawiałem to pytanie".
Pojawiająca się w krótkim okresie rządów Jana Olszewskiego szansa na rozpoczęcie lustracji elit politycznych i państwową dekomunizację mogła oznaczać trzęsienie ziemi nie tylko dla agentury, ale i dla znacznej części nowego UOP. Groźba definitywnego przetrącenia kręgosłupa dawnym służbom PRL odeszła w niebyt dzięki pamiętnej "nocy teczek" w czerwcu 1992 r. Po zmianie rządu poesbeckie służby nie tylko odżyły, ale z jeszcze większą intensywnością powróciły do starych metod. W nowej koniunkturze politycznej wychowankowie SB zaproponowali wachlarz możliwości, które utrwalą ich status quo. Kolejny szef resortu - człowiek Wałęsy Andrzej Milczanowski - tak mówił o pracownikach UOP: "Już cztery lata żyjemy w państwie demokratycznym i było wystarczająco dużo czasu, żeby zweryfikować sądy o niektórych dawnych przeciwnikach, podobnie jak o niektórych ludziach z kręgu solidarnościowego". Solidnego protektora byli esbecy znaleźli także w osobie nowego szefa UOP Jerzego Koniecznego - usuniętego wcześniej przez ekipę Olszewskiego ze stanowiska wiceszefa UOP.
Déjà vu
Awersja do dekomunizacji połączyła różne siły - od ówczesnej, zawsze kompromisowo nastawionej do komunistów, Unii Demokratycznej po obóz prezydenta Wałęsy. Jak widać z ujawnionych dokumentów zespołu Lesiaka, nowi mocodawcy szeroko sięgnęli po metody z totalitarnej PRL. Tym razem chodziło o zabezpieczenie wpływów nowej ekipy i Belwederu oraz ostateczne pogrążenie szans na zwycięstwo wyborcze prawicy. Liczyło się utrwalenie władzy, a nie polska racja stanu i praworządność. Z punktu widzenia byłych esbeków najważniejsze było przekreślenie groźby dekomunizacji. Nie przypadkiem jedna z ujawnionych analiz z szafy Lesiaka to "Informacja dotycząca idei dekomunizacji w rozumieniu liderów Porozumienia Centrum" z 18 lutego 1993 r. Oficerowie UOP zapewne z ulgą pisali, że "należy podkreślić, iż samo hasło dekomunizacji, pomimo powołania już w 1991 r. komisji do opracowania konkretyzującej je ustawy, pozostaje nadal hasłem abstrakcyjnym". Powrócono także do inwigilacji konkurencji dla lewicy postkomunistycznej, czyli PPS Ikonowicza.
Wykorzystano nie tylko czynną agenturę UOP, ale też ludzi, za którymi ciągnął się cień "podwójnych życiorysów" z okresu komunizmu. Zespół Lesiaka, jak sugerują dokumenty z jego szafy, za wiedzą Milczanowskiego planował "wykorzystanie osobowych źródeł informacji b. SB w celu infiltracji radykalnych ugrupowań". Nic dziwnego, że powracające głosy o potrzebie lustracji minister oficjalnie lekceważył. "Dziś - patrząc z politycznego i społecznego punktu widzenia - nie jest to temat istotny" - mówił w 1994 r.
Podejmowano działania z pełną świadomością ich przestępczego charakteru - szczególny nacisk położono na konspirację. "Podjęte ewentualnie działania operacyjne w stosunku do ww. osób [chodziło m.in. o Kaczyńskich, Olszewskiego, Macierewicza] powinny mieć bardzo ograniczony zakres z tego względu, że zbyt wysoka aktywność niesie z sobą poważne ryzyko dekonspiracji". Polegać miało to także na "inspiracji do publikowania artykułów prasowych" - jak pisali podwładni Lesiaka w raporcie z 11 lutego 1993 r. Z dokumentów wynika, że Milczanowski osobiście monitorował działania operacyjne wymierzone w opozycję. Pytany jednak w tamtym okresie przez dziennikarzy, "dlaczego wśród polityków narasta przekonanie, że są podsłuchiwani, podglądani? Mają urojenia?", otwarcie kłamał: "To przekonanie jest bezpodstawne. Od 1990 r. po kolei dowiaduję się od szefów różnych partii, że ich podsłuchujemy. Tak nie jest".
Trybunał dyspozycyjny
Kiedy w marcu 1993 r. Jarosław Kaczyński ujawnił fakt istnienia instrukcji 0015/92, reakcja władz UOP i resortu kierowanego przez Milczanowskiego była godna najlepszych wzorców SB. MSW zaprzeczyło, by dotyczyła ona działań związanych z inwigilacją partii politycznych i korzystania z technik operacyjnych, takich jak podsłuchy czy agentura. Natychmiast wszczęto śledztwo w sprawie przecieku. Rozpoczęły się przesłuchania w pierwszym rzędzie funkcjonariuszy bez esbeckiej przeszłości. Według ówczesnych ustaleń dziennikarza Jerzego Jachowicza, w końcu próbowano zwerbować świadka, któremu zaproponowano wynagrodzenie za fałszywe zeznania. Wskutek odmowy zagrożono mu, że za ujawnienie informacji o tych propozycjach jego dzieciom "może się przytrafić" jakieś nieszczęście.
Sejmowa Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych uznała instrukcję za sprzeczną z konstytucją. Na jej wniosek Trybunał Konstytucyjny miał zdecydować, czy instrukcja była zgodna z prawem. Rozpatrywanie sprawy rozpoczęto na niejawnym posiedzeniu 27 maja 1993 r. Podczas rozprawy okazało się, że dzień wcześniej - 26 maja - uchylono instrukcję. W takich okolicznościach trybunał "salomonowo" umorzył postępowanie - pod pretekstem możliwości oceniania tylko przepisów istniejących, a nie uchylonych.
"Starzy" esbecy przyzwyczajeni do oferowania swoich usług komunistycznej władzy w III RP byli gotowi do wspierania nowej. Przerażające jest to, że niedawni opozycjoniści tak chętnie z tych usług korzystali.
Więcej możesz przeczytać w 42/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.