Coraz bardziej przychylam się do tezy,że największym zagrożeniem dla państwa są politycy
Miałem przygotowane rozmaite żarty do tego felietonu, jak np. analiza różnicy aksjologicznej pomiędzy taśmami prawdy z TVN i taśmami kłamstwa od Gudzowatego albo próba zastanowienia się, czy do nowej koalicji rządowej oprócz Renaty Beger wejdą też Sekielski z Morozowskim. Życie nie jest jednak łaskawe dla żartownisiów. Niczego nie można przewidzieć. A czasem zamiast żartów nawet błazen musi powiedzieć coś poważnego. I to do tych, do których w ogóle nie ma ochoty przemawiać, a jeśli już to sarkastycznie.
Otóż czuję się w obowiązku obywatelskim wyjaśnić politykom, i to chyba wszystkim, jaka jest w demokratycznym państwie rola służb specjalnych. Ich zadaniem jest ochrona wolnościowych i demokratycznych zasad ustrojowych zawartych w konstytucji, a nie ochrona jakichkolwiek układów i interesów. W normalnym państwie demokratycznym służby specjalne mogą obserwować i inwigilować legalnie działające organizacje i partie tylko wtedy, gdy istnieją uzasadnione podejrzenia, że dana partia czy organizacja zmierza do obalenia lub zmiany istniejącego systemu konstytucyjnego. W państwie prawnym taka decyzja, jak wszelkie decyzje administracyjne, musi być jawna. To znaczy ogłoszona publicznie. Przysługuje od niej odwołanie w normalnym trybie najpierw do sądu administracyjnego, a potem do innych instancji.
Rezultaty obserwacji, te, których nie zakwalifikowano jako tajemnicy państwowej, też muszą być jawne. W Niemczech Urząd Ochrony Konstytucji publikuje co roku sprawozdanie z analizą zagrożeń dla państwa ze strony lewicowych i prawicowych ekstremistów, a nawet członków korpusu dyplomatycznego.
Wyjaśniam to wszystko, bo mam wrażenie, że większości polskich polityków takie fundamenty demokracji są obce. Jeśli taki polityk uchodzący za wzór demokraty jak Jan Maria Rokita powiada w wywiadzie dla sobotniego "Życia Warszawy", że do inwigilacji prawicy musiały być jakieś poważne podejrzenia i świadectwa, to w normalnym demokratycznym państwie w zachodnim znaczeniu tego pojęcia sugeruje, że bracia Kaczyńscy byli agentami obcego mocarstwa albo szykowali w podziemiu pucz rewolucyjny. Jeśli w tym samym zdaniu mówi o kryminalnej działalności polityków z kręgów prawicowych, oznacza to, że nie rozumie różnicy pomiędzy policją kryminalną i polityczną.
Smutne jest, że Rokita za normalną uważa procedurę zbierania, przetwarzania i porządkowania informacji o stanie państwa na potrzeby rządu akurat przez służby specjalne. Od tego jest normalna administracja i grona ekspertów. Służby są w demokracji od strzeżenia wolności obywatelskich niezależnie od tego, czy rządzi Kaczyński, czy Rokita. Takie są pryncypia.
W gruncie rzeczy okazało się w tym wywiadzie, że Rokita poglądami na zadania służb nie rożni się wiele od pułkownika Kapkowskiego, który w 1996 r. nakazał UOP zbieranie informacji o nastrojach w zakładach pracy. Nawet nie ma w tym nic dziwnego, skoro w tamtej dyskusji politycy Unii Wolności uważali, że nastroje załóg fabrycznych powinny być badane. Widocznie uważali, że niewiedza rządu na temat stopnia niezadowolenia pracowników wytwórni brennerów do lamp naftowych imienia Rockefellera w Krośnie może prowadzić do katastrofy państwa. Rokita do dziś wierzy, że zagrożeniem dla porządku konstytucyjnego mogła być ignorancja rządu Suchockiej dotycząca tego, o czym rozmawiają z sobą na kanapie Parys z Macierewiczem.
Wszystko, co się dzieje wokół szafy Lesiaka, jest dyskusją, a nawet awanturą o aktualną politykę. Nie zauważyłem, aby ktokolwiek, nawet PiS, próbował ją przenieść na płaszczyznę zasad ustrojowych. Mówi się, kto kogo inwigilował, ale nie pyta, dlaczego ktokolwiek kogokolwiek. Pewnie nikomu to nawet nie przychodzi do głowy. Zadaje się pytanie, dlaczego właśnie dzisiaj, gdy trzeba wołać: dlaczego dopiero dziś. Skutek będzie taki, że jeżeli za lat kilka okaże się, że Wassermann nakazał obserwować PO czy SLD, nikt nie będzie się miał prawa oburzać.
Z tego wszystkiego wynika ponura konstatacja: PRL-owska mentalność polityków jest niesłychanie trwała. Uważają, jak Jaruzelski, że największym zagrożeniem dla państwa i porządku konstytucyjnego są obywatele, ich organizacje i aktywność polityczna. Ja coraz bardziej przychylam się do tezy, że największym zagrożeniem są politycy. Ale ja nie dysponuję służbami.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Otóż czuję się w obowiązku obywatelskim wyjaśnić politykom, i to chyba wszystkim, jaka jest w demokratycznym państwie rola służb specjalnych. Ich zadaniem jest ochrona wolnościowych i demokratycznych zasad ustrojowych zawartych w konstytucji, a nie ochrona jakichkolwiek układów i interesów. W normalnym państwie demokratycznym służby specjalne mogą obserwować i inwigilować legalnie działające organizacje i partie tylko wtedy, gdy istnieją uzasadnione podejrzenia, że dana partia czy organizacja zmierza do obalenia lub zmiany istniejącego systemu konstytucyjnego. W państwie prawnym taka decyzja, jak wszelkie decyzje administracyjne, musi być jawna. To znaczy ogłoszona publicznie. Przysługuje od niej odwołanie w normalnym trybie najpierw do sądu administracyjnego, a potem do innych instancji.
Rezultaty obserwacji, te, których nie zakwalifikowano jako tajemnicy państwowej, też muszą być jawne. W Niemczech Urząd Ochrony Konstytucji publikuje co roku sprawozdanie z analizą zagrożeń dla państwa ze strony lewicowych i prawicowych ekstremistów, a nawet członków korpusu dyplomatycznego.
Wyjaśniam to wszystko, bo mam wrażenie, że większości polskich polityków takie fundamenty demokracji są obce. Jeśli taki polityk uchodzący za wzór demokraty jak Jan Maria Rokita powiada w wywiadzie dla sobotniego "Życia Warszawy", że do inwigilacji prawicy musiały być jakieś poważne podejrzenia i świadectwa, to w normalnym demokratycznym państwie w zachodnim znaczeniu tego pojęcia sugeruje, że bracia Kaczyńscy byli agentami obcego mocarstwa albo szykowali w podziemiu pucz rewolucyjny. Jeśli w tym samym zdaniu mówi o kryminalnej działalności polityków z kręgów prawicowych, oznacza to, że nie rozumie różnicy pomiędzy policją kryminalną i polityczną.
Smutne jest, że Rokita za normalną uważa procedurę zbierania, przetwarzania i porządkowania informacji o stanie państwa na potrzeby rządu akurat przez służby specjalne. Od tego jest normalna administracja i grona ekspertów. Służby są w demokracji od strzeżenia wolności obywatelskich niezależnie od tego, czy rządzi Kaczyński, czy Rokita. Takie są pryncypia.
W gruncie rzeczy okazało się w tym wywiadzie, że Rokita poglądami na zadania służb nie rożni się wiele od pułkownika Kapkowskiego, który w 1996 r. nakazał UOP zbieranie informacji o nastrojach w zakładach pracy. Nawet nie ma w tym nic dziwnego, skoro w tamtej dyskusji politycy Unii Wolności uważali, że nastroje załóg fabrycznych powinny być badane. Widocznie uważali, że niewiedza rządu na temat stopnia niezadowolenia pracowników wytwórni brennerów do lamp naftowych imienia Rockefellera w Krośnie może prowadzić do katastrofy państwa. Rokita do dziś wierzy, że zagrożeniem dla porządku konstytucyjnego mogła być ignorancja rządu Suchockiej dotycząca tego, o czym rozmawiają z sobą na kanapie Parys z Macierewiczem.
Wszystko, co się dzieje wokół szafy Lesiaka, jest dyskusją, a nawet awanturą o aktualną politykę. Nie zauważyłem, aby ktokolwiek, nawet PiS, próbował ją przenieść na płaszczyznę zasad ustrojowych. Mówi się, kto kogo inwigilował, ale nie pyta, dlaczego ktokolwiek kogokolwiek. Pewnie nikomu to nawet nie przychodzi do głowy. Zadaje się pytanie, dlaczego właśnie dzisiaj, gdy trzeba wołać: dlaczego dopiero dziś. Skutek będzie taki, że jeżeli za lat kilka okaże się, że Wassermann nakazał obserwować PO czy SLD, nikt nie będzie się miał prawa oburzać.
Z tego wszystkiego wynika ponura konstatacja: PRL-owska mentalność polityków jest niesłychanie trwała. Uważają, jak Jaruzelski, że największym zagrożeniem dla państwa i porządku konstytucyjnego są obywatele, ich organizacje i aktywność polityczna. Ja coraz bardziej przychylam się do tezy, że największym zagrożeniem są politycy. Ale ja nie dysponuję służbami.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Więcej możesz przeczytać w 42/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.