Skarb III Rzeszy mógł zostać wymyślony przez handlujących kradzionymi antykami byłych funkcjonariuszy bezpieki
Tomiał być hit wśród znalezisk skarbów ukrytych przez III Rzeszę pod koniec II wojny światowej. O odnalezieniu rozległej sztolni na Dolnym Śląsku, w której ukryte były dzieła sztuki oraz wyroby ze złota i z bursztynu, informowali 10 marca 1993 r. w piśmie do premiera RP członkowie Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego z Wrocławia. "Część złota została przetopiona - pisali poszukiwacze - wartościowsze pierścienie i sygnety wywiezione do RFN, zaś bursztyn pocięty na koraliki". W podziemiach miały się znajdować ciała zamordowanych niemieckich żołnierzy, a przy ubranym w generalski mundur mężczyźnie - trzy bezcenne jajka Fabergé z kolekcji rosyjskich carów. Jedno z takich jaj zostało później znalezione u Waldemara Huczki, romskiego wójta z Nowej Soli zamordowanego w bestialski sposób w swoim domu. Zdaniem niektórych poszukiwaczy skarbów, do dzisiaj nie opróżniono skrytki z Dolnego Śląska; inni zaś twierdzą, że hitlerowski sezam, jak nazywane jest domniemane znalezisko w sztolni, w ogóle nie istniał, lecz został wymyślony w celu kamuflażu cennych przedmiotów pochodzących z innych źródeł.
Rembrandt w sztolni
W środowisku poszukiwaczy tajemnicza sztolnia jest znana też jako Szczelina Jeleniogórska, ponieważ eksploratorzy zlokalizowali ją około 20 km od Jeleniej Góry, gdzieś pomiędzy Lubomierzem a Radomierzycami. Pierwsze informacje o szczelinie pochodzą z 1991 r. gdy jej odkrywcy napisali list do wojewody jeleniogórskiego. Proponowali ujawnienie informacji o skarbach w zamian za połowę ich wartości i obietnicę niewszczynania dochodzenia na temat tego, co stało się z dotychczas wydobywanymi przedmiotami. Nie uzyskali odpowiedzi, więc skontaktowali się ze Stanisławem Siorkiem, byłym funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa. Komunistyczne specsłużby już w trakcie II wojny światowej zajmowały się przejmowaniem skarbów ukrytych przez wycofujących się Niemców. Siorek uchodził za eksperta w tej dziedzinie - był członkiem Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego, badaczem wojennych tajemnic Dolnego Śląska. Propozycja trafiła też do Ministerstwa Gospodarki Leśnej i Ministerstwa Kultury.
Oficjalnie żadna z instytucji nie zainteresowała się sprawą. Pojawiła się natomiast seria artykułów o szczelinie, które zawierały kolejne szczegóły odkrycia. Żaden z piszących nie dotarł jednak bezpośrednio do odkrywców. Sensację wywołały więc wspomnienia Mieczysława Bojki, poszukiwacza z Mysłakowic koło Jeleniej Góry, który w 2004 r. opowiedział w magazynie "Oblicza Historii" o swoich kontaktach z osobami, które były w szczelinie. Znalezisko miało zostać odkryte przez przypadek. Po wejściu przez komin wentylacyjny odkrywcy zobaczyli "pomieszczenie szerokie na cztery do pięciu metrów, prawie piętnaście metrów długie, zaraz na lewo od komina, którym weszli, znajdowała się sztolnia, którą wprowadzono ładunek i samochody. Wejście to było założone lub zawalone pod sufit kamieniami, między którymi widać było niewybuchy pocisków artyleryjskich i moździerzowych. (...) Po prawej, w dwóch rzędach, niemal pod sufit, stało mnóstwo skrzyń - mniejszych, większych, płaskich i wysokich, tuby skórzane zawierające obrazy. Były tam też walizki oraz metalowe pojemniki pomalowane na zielono. Po lewej, tyłem do wyjazdu, stały dwa, jeden za drugim, mercedesy cabrio. W pierwszym na kierownicy było oparte ciało żołnierza Wehrmachtu. (...) Zaraz na lewo od wejścia - kilkanaście ciał żołnierzy Wehrmachtu (10-12) należących najprawdopodobniej do oddziałów Schörnera [feldmarszałek, który dowodził zgrupowaniem broniącym tzw. wału sudeckiego; zagradzało ono wojskom sowieckim drogę do Berlina - red.] - wynikało to z naszywek i odznak za udział w kampanii krymskiej. Na końcu komory stało kilka konfesjonałów wyłożonych bogato bursztynem, posągów z marmuru i brązu, które owinięto kocami".
Skarb carów
Najcenniejszym znaleziskiem miały być trzy jaja Fabergé znalezione przy niezidentyfikowanym mężczyźnie w mundurze generała. Zrobione ze złota, inkrustowane kamieniami, kością słoniową i macicą perłową jaja z pracowni Petera Carla Fabergé to niezwykłe dzieła sztuki. Zamawiane przez rosyjskich carów, precyzyjnie wykonane, kryły w sobie różne kunsztowne niespodzianki, na przykład złotą karetę koronacyjną albo kopię pałacu carskiego. Uważa się, że Fabergé i jego jubilerzy wykonali 54 takie jaja, z czego do dziś przetrwało 47.
10 czerwca 1992 r. jedno z jaj Fabergé pojawiło się na aukcji Sotheby's w Nowym Jorku. Klejnot o nazwie Trofeum Miłości kupił anonimowy kolekcjoner za rekordową sumę 3,19 mln USD. Zakup wzbudził w Polsce ogromne zainteresowanie. Od roku Komenda Wojewódzka w Zielonej Górze prowadziła bowiem dochodzenie w sprawie śmierci Waldemara Huczki (ps. Lalek), jednego z najbogatszych Romów w kraju. Morderstwa dokonano 19 czerwca 1991 r., ciało ofiary z poderżniętym gardłem znaleziono dopiero po czterech dniach. W domu zabitego panował niewyobrażalny chaos. Splądrowany sejf, powyciągane w pośpiechu szuflady. Krewni Huczki zeznali, że z willi skradziono m.in biżuterię, obrazy oraz kilkaset tysięcy dolarów. Twierdzili też, że wśród zgromadzonych przez wójta przedmiotów było "złote jajko". Widział je także kolekcjoner z Zielonej Góry, któremu Lalek pokazywał jajo Fabergé w grudniu 1990 r. Już jesienią tego roku Huczko kazał założyć kraty we wszystkich oknach swojej wilii. Znajomi twierdzili, że stał się podejrzliwy i bardzo nerwowy.
W trakcie późniejszego śledztwa okazało się, że jeden z morderców Huczki pokazywał znajomym w 1991 r. "złote jajko wysadzane kamieniami na żółtej stopce". Czy było to jajo skradzione w Nowej Soli? A jeżeli tak, to jaką drogą trafiło do Lalka? Wśród eksploratorów zaczęła krążyć informacja, że wójt kupił klejnot od odkrywców jeleniogórskiej szczeliny. Miało to być to samo jajo, które potem zostało sprzedane na aukcji w Nowym Jorku.
Skarb mniemany?
Koniec II wojny światowej zapisał się w historii Dolnego Śląska jako okres ukrywania przed nadchodzącymi Rosjanami dzieł sztuki i cennych przedmiotów. Günther Grundmann, konserwator prowincji dolnośląskiej, przygotował sieć skrytek, do których wyjeżdżały transporty dóbr kultury z Wrocławia. Podobne akcje ukrywania cennych rzeczy przeprowadzały również oddziały SS i Wehrmachtu.
Opisy Szczeliny Jeleniogórskiej wskazywały, że mogła się tam znajdować taka skrytka, zaś jej zabezpieczeniem zajmowali się żołnierze z armii Schšrnera. Mieczysław Bojko tak opisywał zabezpieczenia skarbów: "Z wnętrza schowka wynoszono coraz to nowe fanty. Obawiano się jednak opróżniania skrzyń, jako że Niemcy mogli tam założyć naciskowy ładunek wybuchowy. Gdy opróżniano skrzynie, obciążano je na zewnątrz podwieszanymi krążkami ołowianymi lub wkładano je do już opróżnionych". Podobno wydobyto ze skrytki "liczne cenne zabytki sztuki rosyjskiej i orientalnej, w tym wiele związanych z religią, np. księgi prawosławne, które miały kartki wykonane z cienkiej blachy srebrnej z dodatkami złota, łączone rzemykami ze skóry, a także sporo ikon, złotych krzyży z kamieniami (...) i wiele innych przedmiotów pochodzących z Rosji".
Zastanawiające, że po odkryciu skarbca na rynku antykwarycznym nie wypłynęły ani te przedmioty, ani nawet ich zdjęcia, oprócz dwóch fotografii jaj Fabergé zrobionych przez anonimowego odkrywcę. - Widziałem zdjęcia kilku przedmiotów, które "pochodziły" ze szczeliny, ale skłaniam się ku temu, że jej istnienie to mistyfikacja - mówi Robert Kudelski, badacz tajemnic II wojny światowej. Jego zdaniem, legenda szczeliny została wymyślona przez przemytników dzieł sztuki. Istnienie tajnego schowka, w którym miały być ukryte skarby, ułatwiło upłynnienie cennych dzieł sztuki, pochodzących z kradzieży lub odnalezionych w kilku innych skrytkach na Dolnym Śląsku. - Na tym terenie działają profesjonalne grupy, które nie dzielą się swoją wiedzą i odkryciami ze środowiskiem polskich eksploratorów. Dysponują za to informacjami i profesjonalnym sprzętem, co świadczy o tym, że za ich działalnością stoją bogaci mocodawcy, których wiedza i doświadczenie wskazują na to, że mogli być członkami komunistycznych służb specjalnych krajów bloku wschodniego - twierdzi Kudelski.
Ilustracja: D. Krupa
Rembrandt w sztolni
W środowisku poszukiwaczy tajemnicza sztolnia jest znana też jako Szczelina Jeleniogórska, ponieważ eksploratorzy zlokalizowali ją około 20 km od Jeleniej Góry, gdzieś pomiędzy Lubomierzem a Radomierzycami. Pierwsze informacje o szczelinie pochodzą z 1991 r. gdy jej odkrywcy napisali list do wojewody jeleniogórskiego. Proponowali ujawnienie informacji o skarbach w zamian za połowę ich wartości i obietnicę niewszczynania dochodzenia na temat tego, co stało się z dotychczas wydobywanymi przedmiotami. Nie uzyskali odpowiedzi, więc skontaktowali się ze Stanisławem Siorkiem, byłym funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa. Komunistyczne specsłużby już w trakcie II wojny światowej zajmowały się przejmowaniem skarbów ukrytych przez wycofujących się Niemców. Siorek uchodził za eksperta w tej dziedzinie - był członkiem Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego, badaczem wojennych tajemnic Dolnego Śląska. Propozycja trafiła też do Ministerstwa Gospodarki Leśnej i Ministerstwa Kultury.
Oficjalnie żadna z instytucji nie zainteresowała się sprawą. Pojawiła się natomiast seria artykułów o szczelinie, które zawierały kolejne szczegóły odkrycia. Żaden z piszących nie dotarł jednak bezpośrednio do odkrywców. Sensację wywołały więc wspomnienia Mieczysława Bojki, poszukiwacza z Mysłakowic koło Jeleniej Góry, który w 2004 r. opowiedział w magazynie "Oblicza Historii" o swoich kontaktach z osobami, które były w szczelinie. Znalezisko miało zostać odkryte przez przypadek. Po wejściu przez komin wentylacyjny odkrywcy zobaczyli "pomieszczenie szerokie na cztery do pięciu metrów, prawie piętnaście metrów długie, zaraz na lewo od komina, którym weszli, znajdowała się sztolnia, którą wprowadzono ładunek i samochody. Wejście to było założone lub zawalone pod sufit kamieniami, między którymi widać było niewybuchy pocisków artyleryjskich i moździerzowych. (...) Po prawej, w dwóch rzędach, niemal pod sufit, stało mnóstwo skrzyń - mniejszych, większych, płaskich i wysokich, tuby skórzane zawierające obrazy. Były tam też walizki oraz metalowe pojemniki pomalowane na zielono. Po lewej, tyłem do wyjazdu, stały dwa, jeden za drugim, mercedesy cabrio. W pierwszym na kierownicy było oparte ciało żołnierza Wehrmachtu. (...) Zaraz na lewo od wejścia - kilkanaście ciał żołnierzy Wehrmachtu (10-12) należących najprawdopodobniej do oddziałów Schörnera [feldmarszałek, który dowodził zgrupowaniem broniącym tzw. wału sudeckiego; zagradzało ono wojskom sowieckim drogę do Berlina - red.] - wynikało to z naszywek i odznak za udział w kampanii krymskiej. Na końcu komory stało kilka konfesjonałów wyłożonych bogato bursztynem, posągów z marmuru i brązu, które owinięto kocami".
Skarb carów
Najcenniejszym znaleziskiem miały być trzy jaja Fabergé znalezione przy niezidentyfikowanym mężczyźnie w mundurze generała. Zrobione ze złota, inkrustowane kamieniami, kością słoniową i macicą perłową jaja z pracowni Petera Carla Fabergé to niezwykłe dzieła sztuki. Zamawiane przez rosyjskich carów, precyzyjnie wykonane, kryły w sobie różne kunsztowne niespodzianki, na przykład złotą karetę koronacyjną albo kopię pałacu carskiego. Uważa się, że Fabergé i jego jubilerzy wykonali 54 takie jaja, z czego do dziś przetrwało 47.
10 czerwca 1992 r. jedno z jaj Fabergé pojawiło się na aukcji Sotheby's w Nowym Jorku. Klejnot o nazwie Trofeum Miłości kupił anonimowy kolekcjoner za rekordową sumę 3,19 mln USD. Zakup wzbudził w Polsce ogromne zainteresowanie. Od roku Komenda Wojewódzka w Zielonej Górze prowadziła bowiem dochodzenie w sprawie śmierci Waldemara Huczki (ps. Lalek), jednego z najbogatszych Romów w kraju. Morderstwa dokonano 19 czerwca 1991 r., ciało ofiary z poderżniętym gardłem znaleziono dopiero po czterech dniach. W domu zabitego panował niewyobrażalny chaos. Splądrowany sejf, powyciągane w pośpiechu szuflady. Krewni Huczki zeznali, że z willi skradziono m.in biżuterię, obrazy oraz kilkaset tysięcy dolarów. Twierdzili też, że wśród zgromadzonych przez wójta przedmiotów było "złote jajko". Widział je także kolekcjoner z Zielonej Góry, któremu Lalek pokazywał jajo Fabergé w grudniu 1990 r. Już jesienią tego roku Huczko kazał założyć kraty we wszystkich oknach swojej wilii. Znajomi twierdzili, że stał się podejrzliwy i bardzo nerwowy.
W trakcie późniejszego śledztwa okazało się, że jeden z morderców Huczki pokazywał znajomym w 1991 r. "złote jajko wysadzane kamieniami na żółtej stopce". Czy było to jajo skradzione w Nowej Soli? A jeżeli tak, to jaką drogą trafiło do Lalka? Wśród eksploratorów zaczęła krążyć informacja, że wójt kupił klejnot od odkrywców jeleniogórskiej szczeliny. Miało to być to samo jajo, które potem zostało sprzedane na aukcji w Nowym Jorku.
Skarb mniemany?
Koniec II wojny światowej zapisał się w historii Dolnego Śląska jako okres ukrywania przed nadchodzącymi Rosjanami dzieł sztuki i cennych przedmiotów. Günther Grundmann, konserwator prowincji dolnośląskiej, przygotował sieć skrytek, do których wyjeżdżały transporty dóbr kultury z Wrocławia. Podobne akcje ukrywania cennych rzeczy przeprowadzały również oddziały SS i Wehrmachtu.
Opisy Szczeliny Jeleniogórskiej wskazywały, że mogła się tam znajdować taka skrytka, zaś jej zabezpieczeniem zajmowali się żołnierze z armii Schšrnera. Mieczysław Bojko tak opisywał zabezpieczenia skarbów: "Z wnętrza schowka wynoszono coraz to nowe fanty. Obawiano się jednak opróżniania skrzyń, jako że Niemcy mogli tam założyć naciskowy ładunek wybuchowy. Gdy opróżniano skrzynie, obciążano je na zewnątrz podwieszanymi krążkami ołowianymi lub wkładano je do już opróżnionych". Podobno wydobyto ze skrytki "liczne cenne zabytki sztuki rosyjskiej i orientalnej, w tym wiele związanych z religią, np. księgi prawosławne, które miały kartki wykonane z cienkiej blachy srebrnej z dodatkami złota, łączone rzemykami ze skóry, a także sporo ikon, złotych krzyży z kamieniami (...) i wiele innych przedmiotów pochodzących z Rosji".
Zastanawiające, że po odkryciu skarbca na rynku antykwarycznym nie wypłynęły ani te przedmioty, ani nawet ich zdjęcia, oprócz dwóch fotografii jaj Fabergé zrobionych przez anonimowego odkrywcę. - Widziałem zdjęcia kilku przedmiotów, które "pochodziły" ze szczeliny, ale skłaniam się ku temu, że jej istnienie to mistyfikacja - mówi Robert Kudelski, badacz tajemnic II wojny światowej. Jego zdaniem, legenda szczeliny została wymyślona przez przemytników dzieł sztuki. Istnienie tajnego schowka, w którym miały być ukryte skarby, ułatwiło upłynnienie cennych dzieł sztuki, pochodzących z kradzieży lub odnalezionych w kilku innych skrytkach na Dolnym Śląsku. - Na tym terenie działają profesjonalne grupy, które nie dzielą się swoją wiedzą i odkryciami ze środowiskiem polskich eksploratorów. Dysponują za to informacjami i profesjonalnym sprzętem, co świadczy o tym, że za ich działalnością stoją bogaci mocodawcy, których wiedza i doświadczenie wskazują na to, że mogli być członkami komunistycznych służb specjalnych krajów bloku wschodniego - twierdzi Kudelski.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 42/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.