W odróżnieniu od polityków nie lubimy nagrywać znajomych. Co najwyżej piratujemy w Internecie
Kto ma największy wpływ na wydarzenia w Polsce? Niektórzy sądzą, że posiadacz najlepszego magnetofonu i najczulszej mikrokamery. Po aferze Lwa Rywina i taśmach Renaty Beger na rynku podsłuchów pojawiły się rozmowy Adama Michnika z Aleksandrem Gudzowatym (vide: "Taśmy na Michnika"). Pytani przez "Wprost" eksperci odpowiedzieli o wiele bardziej stereotypowo, wskazując na Jarosława Kaczyńskiego, który wyprzedził swojego brata Lecha i Donalda Tuska. Na dalszych miejscach mamy już mieszankę świata mediów, polityki i biznesu z niewielkim dodatkiem duchownych. Jak zauważa w okładkowym materiale Robert Mazurek, polską specyfiką jest "wymieszanie świata polityki i mediów" (vide: "Kto naprawdę nami rządzi"). Ale też z tej mieszanki zrodziło się całkiem miłe zjawisko, jakim jest renesans dowcipu politycznego. Dowcip polityczny króluje zwłaszcza w Internecie. Filmy z serii "Muppet Sejm" obejrzało w sumie 850 tys. osób. A nagrana przez Piwnicę pod Baranami "Piosenka o negocjacjach" stała się autentycznym przebojem (vide: "Drugi obieg IV RP"). Proponowaliśmy na łamach "Wprost", by bracia Kaczyńscy z niewątpliwej popularności - nawet tej nieżyczliwej czy kpiarskiej - uczynili swój polityczny atut. Na razie jednak idzie im to marnie. Otoczenie premiera i prezydenta przybiera miny niesłychanie serio i zajmuje się piętnowaniem agentów. Ci wprawdzie nie zostali wymyśleni przez braci Kaczyńskich, lecz - jak dowodzi Maciej Korkuć (vide: "Republika esbeków") - manipulowali życiem politycznym III RP.
Opinia publiczna zdaje się zmęczona i zdegustowana ciągłą walką polityczną i odkrywaniem kolejnych czarnych kart w życiorysach polityków. Ten brak entuzjazmu odczuwają również historycy. Mijająca właśnie pięćdziesiąta rocznica polskiego Października '56 i powstania węgierskiego pozostają niemal nie-zauważone. A szkoda, bo historycy odkrywają kolejne dokumenty, wskazujące zarówno na to, że PRL była sowiecką kolonią, jak i na to, że dosłownie godziny dzieliły Warszawę od podzielenia losu Budapesztu krwawo spacyfikowanego przez krasnoarmiejców (vide: "Gest Chruszczowa"). Cień Związku Sowieckiego wcale nie zniknął z naszej rzeczywistości. Wybitny analityk z fundacji Heritage w Waszyngtonie Ariel Cohen pisze: "Parafrazując prognozę Lenina, że burżuazja sprzeda komunistom sznur, na którym ci ją powieszą, można powiedzieć, iż Zachód płaci za sznur gazociągu" (vide: "Geopolityczna smycz").
Jesteśmy zmęczeni polityką i szaleństwami politycznych sporów. Mamy dość Leppera, Giertycha, szafy Lesiaka i taśm Beger. Chcielibyśmy się bawić i konsumować, korzystając z coraz lepszej sytuacji gospodarczej. Trudno się dziwić, że pierwsze osiągnięte w porządnym stylu zwycięstwo polskich piłkarzy wywołało narodowy entuzjazm, że chętniej słuchamy o perypetiach muzycznych idoli niż o walce o prezydenturę wielkich miast. Nie jest jednak źle, bo skoro, jak dowodzą psychologowie, "podświadomie wybieramy rodzaj muzyki, która zdradza nasz stan emocjonalny" (vide: "Syndrom lady Makbet"), to sympatia do twórczości Dody zdaje się dowodzić, iż jesteśmy jako społeczność łagodnymi romantykami o niezbyt dobrym guście. W odróżnieniu od polityków nie lubimy też filmować i nagrywać swoich znajomych. Co najwyżej piratujemy trochę w Internecie. I najchętniej pooglądamy sobie Mela Gibsona jako Jana Sobieskiego w filmie "Victoria", który w odróżnieniu od "Quo vadis" ma szanse być filmem oglądanym. A co więcej, zapewne nie stanie się przykrywką do kolejnej kampanii wyborczej. Na początek jesieni mam prostą receptę - stawiajmy na taśmy Gibsona.
Opinia publiczna zdaje się zmęczona i zdegustowana ciągłą walką polityczną i odkrywaniem kolejnych czarnych kart w życiorysach polityków. Ten brak entuzjazmu odczuwają również historycy. Mijająca właśnie pięćdziesiąta rocznica polskiego Października '56 i powstania węgierskiego pozostają niemal nie-zauważone. A szkoda, bo historycy odkrywają kolejne dokumenty, wskazujące zarówno na to, że PRL była sowiecką kolonią, jak i na to, że dosłownie godziny dzieliły Warszawę od podzielenia losu Budapesztu krwawo spacyfikowanego przez krasnoarmiejców (vide: "Gest Chruszczowa"). Cień Związku Sowieckiego wcale nie zniknął z naszej rzeczywistości. Wybitny analityk z fundacji Heritage w Waszyngtonie Ariel Cohen pisze: "Parafrazując prognozę Lenina, że burżuazja sprzeda komunistom sznur, na którym ci ją powieszą, można powiedzieć, iż Zachód płaci za sznur gazociągu" (vide: "Geopolityczna smycz").
Jesteśmy zmęczeni polityką i szaleństwami politycznych sporów. Mamy dość Leppera, Giertycha, szafy Lesiaka i taśm Beger. Chcielibyśmy się bawić i konsumować, korzystając z coraz lepszej sytuacji gospodarczej. Trudno się dziwić, że pierwsze osiągnięte w porządnym stylu zwycięstwo polskich piłkarzy wywołało narodowy entuzjazm, że chętniej słuchamy o perypetiach muzycznych idoli niż o walce o prezydenturę wielkich miast. Nie jest jednak źle, bo skoro, jak dowodzą psychologowie, "podświadomie wybieramy rodzaj muzyki, która zdradza nasz stan emocjonalny" (vide: "Syndrom lady Makbet"), to sympatia do twórczości Dody zdaje się dowodzić, iż jesteśmy jako społeczność łagodnymi romantykami o niezbyt dobrym guście. W odróżnieniu od polityków nie lubimy też filmować i nagrywać swoich znajomych. Co najwyżej piratujemy trochę w Internecie. I najchętniej pooglądamy sobie Mela Gibsona jako Jana Sobieskiego w filmie "Victoria", który w odróżnieniu od "Quo vadis" ma szanse być filmem oglądanym. A co więcej, zapewne nie stanie się przykrywką do kolejnej kampanii wyborczej. Na początek jesieni mam prostą receptę - stawiajmy na taśmy Gibsona.
Więcej możesz przeczytać w 42/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.